pokaz koszyk
rozwiń menu
tylko:  
książka:

Znak nr 590-591. Terroryzm - efekt domina

Dane szczegółowe:
Producent: ZNAK
Oprawa: miękka
Ilość stron: 176 s.
ISSN: 0044-488X
Data: 2005-11-07
Cena wydawcy: 18.00 złpozycja niedostępna

Opis książki:

Terroryzm jest stary jak świat, bodaj tak stary jak wojna. Ale pierwsze lata nowego tysiąclecia każą nam inaczej patrzeć na oba te zjawiska. Dokładnie rok temu staraliśmy się zdiagnozować nowe oblicze wojny, dziś chcemy się przyjrzeć nieznanej dotąd twarzy terroryzmu globalnego. To, co stanowiło trudny i bolesny, ale lokalny problem konkretnej społeczności, Izraela i Palestyny, Anglii i Irlandii, Kraju Basków i Hiszpanii, dziś - kiedy bomba zrzucona na Bliskim Wschodzie odbija się echem w sercu jednej z europejskich stolic - zaczyna dotyczyć każdego z nas, staje się naszym problemem.
Na łamy miesięcznika zaprosiliśmy wybitnych specjalistów od polityki międzynarodowej i kwestii bliskowschodnich, by wspólnie poszukać odpowiedzi na pytanie, czy istnieją sposoby zatrzymania popchniętego 11 września domina terroryzmu.
W tym numerze wspominamy zmarłego 18 maja br. wielkiego człowieka, jednego z najwybitniejszych historyków filozofii, prof. Stefana Swieżawskiego. Rozpoczynamy od jego niepublikowanej dotąd niezwykłej medytacji o śmierci. O profesorze Swieżawskim piszą Jacek Woźniakowski i Janusz Poniewierski.
Ponadto polecamy "Diagnozy" Barbary Fedyszak-Radziejowskiej o politycznym fenomenie Andrzeja Leppera oraz esej Andrzeja Franaszka o Czesławie Miłoszu. W tym miesiącu inaugurujemy także rubrykę "O różnych godzinach" zawierającą fragmenty dziennika Haliny Bortnowskiej.

FRAGMENT:
Śmierć dialogu
Wojciech Jagielski
Poznałem wielu terrorystów, a niektórych z nich uważałem nawet za swoich dobrych znajomych, ludzi interesujących, dla rozmowy z którymi warto było podjąć ryzyko i wysiłek podróży. Saudyjczyka Osamę ben Ladena miałem za nudziarza żonglującego pustymi, napuszonymi frazesami i zbywałem przewodników z Peszawaru, Dżelalabadu i Kabulu, gdy namawiali mnie do podróży do jego obozu na pustyni. W latach 90. imię Osamy nie budziło jeszcze grozy i dla dziennikarzy wybierających się w podróż do ogarniętego wojną Afganistanu saudyjski banita pełnił raczej rolę dyżurnej, egzotycznej ciekawostki.
Spotkania z czeczeńskim dżygitem Szamilem Basajewem, okrzykniętym najgroźniejszym terrorystą na Kaukazie uważałem nawet za intelektualną przygodę. Miał wyrobione zdanie na wiele spraw, a co najważniejsze, potrafił go bronić przekonująco i efektownie. "Mówią o mnie terrorysta, bo wysadzam w powietrze domy, podkładając bomby w ich piwnicach. Ale ci, co mnie tak nazywają, burzą te same domy, tyle że zrzucając na nie bomby z samolotów - mawiał. - To cała różnica między nami".
Zanim afgańscy talibowie zaczęli ze mną rozmawiać, przyglądali mi się, jak jakiemuś zamorskiemu stworowi, badali, sprawdzali, wypytywali. Byli mocno zaskoczeni moją obecnością. Dla wielu z nich byłem bowiem reprezentantem wszystkiego, co uważali za złe, niesprawiedliwe i grzeszne, a co zbiorczo nazywali "Amryką", synonimem Szatana. Pamiętali o tym, ale z pewnym rozbawieniem odkrywali, że obowiązek wrogości przegrywał w ich sercach i umysłach z niemożliwą do poskromienia ciekawością i wyuczonym przez pokolenia nakazem gościnności.
W Peszawarze wpadłem kiedyś na uliczną demonstrację zorganizowaną przez jednego z miejscowych, wyjątkowo radykalnych mułłów. Jego uczniowie, pełni werwy i wzburzeni, wymachując pięściami krzyczeli "śmierć Amryce!". W wąskim zaułku, nieopatrznie, nieostrożnie, stanąłem im na drodze. Rozstępowali się, żeby mnie przepuścić, wciąż wygrażając Ameryce. Mnie ominęli, jak się omija zagradzający drogę głaz. Życzyli śmierci "Amryce", ale nie mnie osobiście, choć do niej należałem. Widziałem potem wiele podobnych demonstracji i niezmiennie odnosiłem wrażenie, że każdy z tych wrogów "Amryki" uznałby za największe szczęście, gdyby było mu dane żyć w Nowym Jorku. Śmialiśmy się potem w hotelu, że zielona karta uprawniająca do życia w USA byłaby najlepszym sposobem na redukcję antyamerykańskich nastrojów na świecie. Dla moich znajomych terrorystów "Amryka" była jednocześnie marzeniem i złem wcielonym. Takie miałem wrażenie. Mówiąc o "Amryce" nie mieli na myśli żadnego konkretnego państwa ani ludzi, lecz porządek rzeczy. Zazdrościli bogactwa, nowoczesności, perspektyw, poczucia bezpieczeństwa, pragnęli, by stały się one także ich udziałem. Z drugiej strony nienawidzili "Amryki" i obwiniali ją za wszystkie niepowodzenia, zmarnowane w ich własnym przekonaniu życie, za nijakość, poczucie gorszości, beznadzieję.
Na ścieżkę terroryzmu zawiodła ich, o ironio losu, swego rodzaju obywatelska postawa, bunt przeciwko niegodziwościom, jakie składały się na codzienność w ich ojczystych krajach. Nie zgadzali się na tyranię i zakłamanie swoich władców, ich neofeudalizm, korupcję, pazerność i pogardę dla poddanych. Buntowali się też przeciwko hipokryzji uosabiającej dla nich cały bogaty świat zachodni "Amryki", tolerującej w ich krajach zło, którego u siebie by nie zniosła. Nauczała wszak o potrzebie demokracji, sprawiedliwości, poszanowaniu praw człowieka. A jednocześnie przymykała oczy na najgorsze zbrodnie popełniane przez lojalnych wobec niej krwawych tyranów. To między innymi ta hipokryzja doprowadziła do klęski eksperymentu polegającego na przeszczepieniu w Afryce i Azji porządków wzorowanych na europejskich. To właśnie ta klęska, będąca jednocześnie kompromitacją europejskiego katalogu wartości, stworzyła złowrogą próżnię, którą z czasem wypełniły ksenofobia i religijny fanatyzm.
Na afgańskich pustyniach i w górach Kaukazu nie raz przychodziło mi wysłuchiwać litanii krzywd. Niepiśmienni żołnierze świętej wojny, a także zwyczajni wieśniacy powtarzali tę samą, wyuczoną na pamięć mantrę. Palestyna, Kaszmir, Algieria, Czeczenia, Bośnia... Podejrzewałem, że często nie mieli pojęcia, gdzie leżą wymieniane przez nich kraje ani co się w nich tak naprawdę wydarzyło. Wiedzieli jedno. Muzułmanom dzieje się krzywda. W tym poczuciu krzywdy rodziła się wspólnota, którą zawładnęli ludzie nazywani terrorystami. Ku przemocy jako usprawiedliwionemu w ich przekonaniu orężu politycznej walki popchnęło ich przekonanie o bezsilności i bezcelowości walki metodami pokojowymi. Niekontrolowany bunt, poczucie krzywdy i chęć odwetu zaprowadziły ich zaś na drogę terrorystycznej zbrodni. Zbrodni czystej, bo jedynie niszczącej i nie będącej w stanie niczego stworzyć. Ba, nie zaprzątającej sobie nawet głowy tworzeniem.
W latach 70. terroryzm był metodą politycznego targu. Terroryści porywali ludzi i samoloty, podkładali bomby, stawiając konkretne zazwyczaj żądania - okupu, uwolnienia z więzień pojmanych wcześniej towarzyszy zbrodni. Terroryzm z przełomu XX i XXI w. sprowadza się już tylko do ślepego, przesłaniającego wszystko odwetu, pomsty za prawdziwe i - częściej - wyimaginowane krzywdy. Ben Laden stał się ludowym bohaterem, mitycznych rozmiarów Mścicielem nie z powodu bredni, jakie opowiadał, lecz dlatego, że zadał ból znienawidzonej Amryce, odważył się jej przeciwstawić, uderzyć jako pierwszy.
Najniebezpieczniejszym wyczynem, jakiego dokonał Saudyjczyk i jego towarzysze, piewcy opacznie rozumianej świętej wojny (dżihad jest bowiem przede wszystkim obowiązkiem samodoskonalenia się, walki z własnymi ułomnościami), był nie terrorystyczny atak na Nowy Jork i Waszyngton, lecz fakt, że udało mu się zawłaszczyć islam i przerobić go na sztandar bojowy. Ben Laden odebrał dotychczasowym muzułmańskim mędrcom i duchowym przywódcom władzę na sercami i umysłami milionów wiernych. Strywializował, sprofanował muzułmańską wiarę, sprowadzając ją jedynie do rzekomego obowiązku walki z niewiernymi i usprawiedliwiając nią zbrodnię terroryzmu. Udało mu się też uśmiercić praktycznie wszelką próbę dialogu. Uzurpując sobie rolę mahdiego, jedynego sprawiedliwego, zesłanego przez Najwyższego tuż przed dniem Sądu Ostatecznego, sprowadził debatę o islamie do demagogii, wiecowego wrzasku i bojowych zawołań. Narzucając krzyk, uniemożliwił rozmowę, jakąkolwiek możliwość pokojowego wyjaśnienia żalów i pretensji, ważenia argumentów. Uczynił muzułmanów zakładnikami własnej sprawy - terroru i odwetu.
Nigdy nie potrafiłem się przekonać do teorii nieuniknionego konfliktu cywilizacji. Zalatywało mi to tanią publicystyką, nastawioną bardziej na komercyjny efekt grozy niż próbę poważnego wyjaśnienia istoty rzeczy. Im dłużej jednak trwa globalna, tak zwana wojna z terroryzmem, ogarniają mnie wątpliwości. Już nie jestem taki pewny, że z konfrontacji z demonstrującymi uczniami medresy w peszawarskim zaułku wyszedłbym bez uszczerbku. Każdy dzień globalnej wojny utrudnia komunikację, odbiera szanse poznawania, rozmowy. Daje pożywkę stereotypom, przesądom, nieznanemu i lękowi przed nim. Perspektywa, z jakiej patrzymy na świat, sprowadza się coraz częściej do postrzegania go w kategoriach my i oni, swoi i obcy, a wszystkie jego sprzeczności do przeciwstawiania chrześcijaństwa islamowi. To triumf ludzi, którzy sięgnęli po terror, by zburzyć zastany porządek świata. Triumf nie ostatni. Wojny z terroryzmem wygrać się bowiem w żaden sposób nie da. Można zabijać i więzić terrorystów, ale nie sposób wyplenić pokusy sięgania po terror, choćby po to, by pomścić krzywdy prawdziwe i urojone.
Współczesny świat jest w walce z terroryzmem bezbronny. Globalizacja zniosła wszelkie granice. Uniwersalizm i gospodarcza przewaga Zachodu - "Ameryki" - narzuciły jego wartości całemu światu, odebrały ucieczkę w inność. Póki Zachód składał się jeszcze ze zwalczających się nawzajem Wschodu i Zachodu, reszcie świata dawało to jeszcze ułudę wielorakości. Koniec zimnej wojny w oczach reszty świata dał początek "Amryce", globalnemu imperium, potężnemu i coraz bardziej zachłannemu, któremu nie sposób się przeciwstawić. Imperium, utożsamianemu przez jego wrogów z chrześcijaństwem, drugą obok islamu światową religią, cechującą się ekspansjonizmem.
Globalna wioska, w której żyjemy, charakteryzuje się łatwością komunikacji. W zamysłach jej twórców miała być światem opartym na jednostce, jej prawach i obowiązkach, wolności czynienia wszystkiego, co wyraźnie i wyłącznie z jakiejś wyższej potrzeby nie zostało zakazane. Narzucony światu uniwersalizm, skutek uboczny globalizacji i sposób myślenia tych, którym się powiodło, zderzył się z katalogiem wartości tych, którzy w globalnej wiosce gospodarzami się nie czują. Oni recepty na alienację szukają w zbiorowości, tradycji, religii. "Amryka" dawno o nich zapomniała albo wyparła się ich - widząc w nich przeżytek, ciężar, utrudniający marsz naprzód. Liberalizm i otwartość globalnej wioski są jej największymi osiągnięciami, a jednocześnie jej śmiertelnym zagrożeniem. Łatwość podróży i komunikacji sprawia, że z afgańskiej pustyni, pieczar Kaukazu czy dżungli w sercu Afryki można w każdej chwili skontaktować się z dowolnym miejscem na świecie, dokonać najbardziej skomplikowanej operacji bankowej, utrzymywać łączność z ludźmi rozproszonymi w najdalszych zakątkach świata.
Pragnienie zabezpieczenia się przed atakami terrorystów podsuwa pokusę wzniesienia szczelnego muru, który odgrodziłby Zachód i jego bogactwo od reszty zagrażającego mu świata, pokusę odebrania wszystkim innym (obcym) praw i przywilejów, którymi sami się cieszymy i uważamy za przyrodzone. Ulegnięcie tej pokusie oznaczałoby całkowitą przebudowę naszego świata, zaprzeczenie samej jego istocie, zwycięstwo burzycieli, terrorystów.
Nie mogąc zniszczyć terroryzmu, trzeba nauczyć się z nim żyć. Poznawać jego przyczyny, rozumieć je, ale nie współczuć jego wyznawcom. Tak jak rozpoznaje się źródła śmiertelnych chorób i śledzi nadciągające klęski żywiołowe, by się przed nimi uchronić. W miarę możliwości.
WOJCIECH JAGIELSKI, ur. w 1960 roku, pisarz, reporter, dziennikarz "Gazety Wyborczej". Wkrótce wyda książkę poświęconą losom Czeczenów w czasach wojny - Wieże z kamienia.

Książka "Znak nr 590-591. Terroryzm - efekt domina" - oprawa miękka - Wydawnictwo ZNAK.

Spis treści:

Terroryzm: efekł domina LIPIEC-SIERPIEŃ (7-8)

Od redakcji

DIAGNOZY
O. Barbara Fedyszak-Radziejowska, Lepper — zdolny uczeń czarnoksiężnika

TEMAT MIESIĄCA

DEFINICJE
Wojciech Jagielski, Śmierć dialogu
Piotr Klodkowski, Globalny strach Europy
Wojciech Gielżyński, Strach źle rozpoznany
Timothy Garton Ash, Terror przeciw nadziei
tłum. Dominika Chylińska
Z Normanem Daviesem rozmawiają Łukasz Tischner i Michal Bardel, Z żołnierzami przeciwko ideom
Zbigniew Brzeziński, Przywództwo czy dominacja? tłum. Bartłomiej Pietrzyk
Inspiracje

TEMATY I REFLEKSJE Stefan Swieżawski, Medytacja o smierci
Jacek Woźniakowski, Myślenie i porządek. Wspomnienie o Stefanie Swieżawskim

KOŚCIÓŁ - MÓJ DOM Janusz Poniewierski, Trzy miłości
Andrzej Franaszek, Głód rzeczy nieziemskich

0 RÓŻNYCH GODZINACH
Halina Bortnowska
* * *

ZDARZENIA - KSIĄŻKI - LUDZIE
Marek Gadzala, Europa — problem transatlantycki
Leszek Jesień, Na marginesie pękania narodów we współczesnym raju
Bartosz Wieczorek, Dużo więcej niż science-fiction
Michal Heller, Od złożonosci do transcendencji
Agnieszka Maria Porębska, "Niszczę, więc jestem"

SPOŁECZEŃSTWO NIEOBOJĘTNYCH Marcin Zyla, Młodzi na ratunek

JEDENASTA WIECZOREM
Ks. Józef Tischner, Tragiczny błąd terroryzmu
Summary