pokaz koszyk
rozwiń menu
tylko:  
książka:

Wiersze i Poematy / Księgi Starego Przymierza / Krąg biblijny i franciszkański. KOMPLET

Dane szczegółowe:
Producent: M
Oprawa: twarda
Data: 2005-03-09
Cena wydawcy: 60.00 złpozycja niedostępna

Opis książki:

Komplet dzieł Romana Brandstaettera: Wiersze i Poematy, Księgi Starego Przymierza, Krąg biblijny i franciszkański. FRAGMENT
Krąg biblijny i franciszkański
Niecierpliwe poszukiwania
I oto, mając dwanaście lat, dowiedziałem się, że przyszedłem na ten świat nie tylko z piętnem grzechu pierworodnego, ale i bogobójcy. W niewiadomych mi okolicznościach i z niewiadomych powodów zabiłem Boga, Tego, który przybity do krzyża wisi na wschodniej, zewnętrznej ścianie katedry. Począłem zatem zastanawiać się, jak mam dotrzeć do prawdy i co mam uczynić, aby zrozumieć, kim jest Chrystus, kiedy żył, co zdziałał, kto Go naprawdę zabił, a przede wszystkim - dlaczego Staszek, mój przyjaciel i dotychczasowy towarzysz zabaw, właśnie mnie obarczył winą za zabójstwo. Przez tę niewiedzę nie umiałem się przebić jak przez żelazną zaporę. Im bardziej zbliżałem się ku niej, tym wydawała mi się wyższa, rozleglejsza, nie do pokonania. Pozostawiony samemu sobie, pierwszy raz w życiu pojąłem, czym jest bezradność wobec przemożnych sił, które nas zewsząd oblegają. A chociaż nic nie wiedziałem wtedy o istnieniu Freuda i Junga, miałem niejasne przeczucie istnienia takich sytuacji, które żądają od człowieka przyznania się do winy i do dobrowolnej pokuty za nigdy niepopełnione grzechy. Pierwszym odruchem, który we mnie powstał, była pewność, że Chrystus, kimkolwiek jest, jest mi niechętny - po co modliłem się do Niego w katedrze - że jest magiczną siłą, która godzi we mnie, w dziadka, w całą naszą rodzinę. Ponieważ nie chciałem dziadka i rodziców wtajemniczać w dręczącą mnie troskę - musiałbym przecież ujawnić incydent ze Staszkiem i wspólne z Marynią odwiedzanie katedry - postanowiłem poszukać kogoś z bliskiego mi otoczenia, kogoś, kto umiałby rozwikłać trudny splot męczących mnie zagadnień. Wybór padł na kolegę szkolnego, Eliasza Gerbera, dobrego ucznia, umysłowo nad wiek rozwiniętego - uchodził za bardzo inteligentnego, dlatego przezwaliśmy go Sokratesem - lubianego przez całą klasę, albowiem podczas lekcji matematyki pozwalał bliższym i dalszym sąsiadom ściągać od siebie pisemne wypracowania. Tego to Gerbera postanowiłem prosić o wyjaśnienie trapiących mnie wątpliwości, gdyż tylko on jeden ze wszystkich kolegów, dzięki swojemu oczytaniu, mógł mi udzielić upragnionych wiadomości. Podczas jednej z pauz, gdy wysypaliśmy się rozkrzyczaną gromadą na dziedziniec szkolny, odwołałem na bok Sokratesa i spytałem:
- Powiedz mi, kim jest Chrystus
Sokrates odpowiedział:
- Nie masz większych zmartwień
- Chcę wiedzieć.
- Może chcesz się wychrzcić
- Powiedz mi...
- To jest ich Bóg.
- Kim On był
- Nie wiesz Żydem.
- Jak to: Żydem - spytałem z niedowierzaniem.
- No, Żydem.
- Żydem
- Tak, ale nie lubił Żydów.
- Dlaczego
- Czy ja wiem
- I co było dalej Co się z Nim stało
- Umarł.
- Jak umarł
- Zabili go.
- Kto Go zabił
- Rzymianie.
- Dlaczego - spytałem po chwili.
Sokrates zamyślił się i rzekł:
- Nie wiem. Po co chcesz to wiedzieć
Po krótkim wahaniu opowiedziałem Gerberowi zdarzenie ze Staszkiem.
- Widzisz - Gerber zniżył głos - oni mówią, że Go Żydzi zabili.
- Mówią
- Tak. Mówią.
- Dlaczego mówią
- Bo są antysemitami.
- A dlaczego są antysemitami
Sokrates zniecierpliwił się i rzekł:
- Bo Chrystus był antysemitą.
Rozległ się dzwonek.
Sokrates spojrzał na mnie z wyrzutem:
- Przez ciebie straciłem całą pauzę.
Niczego się nie dowiedziałem. Właściwie dowiedziałem się wiele, ale to "wiele" było tak mało, że nie tylko nie rozproszyło moich wątpliwości i niepokojów, ale jeszcze bardziej je rozdmuchało. W tym dniu oberwałem dwie dwóje. Z łaciny i polskiego. Na dodatek Szymański, nasz nauczyciel języka niemieckiego, zapisał mnie do katalogu: "Brandstaetter podczas lekcji, mimo kilkakrotnych napomnień, wierci się w ławce i patrzy w okno zamiast w książkę". Powróciwszy do domu, z biciem serca zdałem ojcu sprawozdanie z przebiegu fatalnego dnia - rozumie się, że nie ujawniłem powodu mojej nieuwagi i roztargnienia - i po otrzymaniu ostrej reprymendy i wysłuchaniu nadmiernie długiego kazania, w którym ojciec nie omieszkał mi wypomnieć moich "brewerii fortepianowych" (z czego wynikało, że Staszek przemilczał przed swoją matką powód naszej sprzeczki) - niecierpliwie czekałem na chwilę, aż rodzice po południu wyjdą z domu po sprawunki na miasto. Wreszcie zostałem sam. Zacząłem wprowadzać w życie plan, który ułożyłem sobie podczas powrotnej drogi ze szkoły do domu, gdyż mimo klęsk poniesionych w tym dniu sprawa Chrystusa wciąż mnie bardziej absorbowała niż dwóje z łaciny i polskiego i notatka o moim sprawowaniu zapisana w katalogu przez "Szymona", jak nazywaliśmy naszego germanistę. Na jednej z górnych półek w naszej bibliotece domowej stał rząd wielotomowej Wielkiej encyklopedii powszechnej ilustrowanej. Ojciec wyjaśnił mi raz, jak należy z niej korzystać. Ale nauka poszła w las. Udawałem, że słucham, udawałem, że rozumiem, ale mając myśli zaprzątnięte inną, bardziej pasjonującą lekturą - to był mój miodowy okres rozczytywania się w Trylogii Sienkiewicza - szybko zapomniałem o uwagach, których mi ojciec udzielił o sztuce posługiwania się encyklopedią. Teraz nie zostało mi nic innego, jak samodzielnie, po omacku, przedzierać się przez gąszcze nazwisk, nazw, imion, przez grzęzawisko obcych słów, o których znaczeniu nie miałem pojęcia, aż wreszcie po długim wertowaniu piętrzących się na stole pękatych, ciężkich tomisk odnalazłem - Jezusa Chrystusa. Większej części wywodów nie rozumiałem. Zagubiłem się w zawiłościach ciemnych dla mnie zdarzeń, a gdy wreszcie dobrnąłem do końca rozdziału, stwierdziłem tylko tyle, że między tym, co przeczytałem, a tym, co mi opowiadał Gerber, zachodzi zasadnicza różnica: według Encyklopedii winę za śmierć Chrystusa ponoszą Żydzi, według Gerbera - Rzymianie. Poza tym nierozstrzygnięta pozostała druga, nie mniej ważna dla mnie sprawa: czy Chrystus był, czy nie był antysemitą. Nie postąpiłem ani o krok naprzód w moich poszukiwaniach. Rozczarowany, odstawiłem Encyklopedię na półkę, nic nie wiedząc, że obok niej stoi oprawiony w półskórek rocznik hebrajskiego tygodnika "Haiwri", w którym dziadek zamieścił swój hebrajski przekład rozprawy Ludwiga Philippsohna: "Haben wirklich die Juden Jesum gekreuzigt" (Czy Żydzi naprawdę ukrzyżowali Jezusa ).
Tej nocy znowu śniłem o ogromnych przestrzeniach, najeżonych kolcami, w które spadałem z nieskończonych wysokości. Pokłuty, pokrwawiony, wciąż leciałem w dół w burzy ruchomych cierni. Obudziłem się z krzykiem, mimo to na jawie w dalszym ciągu tak silnie przeżywałem sen, jak gdybym wciąż jeszcze spadał w szalejący żywioł. Uspokoiłem się dopiero w ramionach mojej matki, gdy usłyszałem nad sobą jej spokojny głos.
Kilka dni później Marynia powiedziała do mnie szeptem:
- Chodź, pójdziemy pomodlić się do kościoła.
Odpowiedziałem opryskliwie:
- Nie. Nie pójdę.
Chrystusie ...
Dobrze pamiętam tę chwilę, gdy w jesienne popołudnie przeczytałem po raz pierwszy wiersz Tuwima Chrystusie:
"Jeszcze się kiedyś rozsmucę,
Jeszcze do Ciebie powrócę,
Chrystusie...
Jeszcze tak strasznie zapłaczę,
Jeszcze przez łzy Ciebie zobaczę,
Chrystusie...
I taką wielką żałobą
Będę się żalił przed Tobą,
Chrystusie,
Że duch mój przed Tobą uklęknie
I wtedy serce mi pęknie,
Chrystusie..."
Utwór ten stał się źródłem moich wczesnych niepokojów, nadziei i rozterek, gdyż utrafił w sedno duchowych poszukiwań trzynastoletniego podrostka, który niczego jeszcze nie rozumiał, ale wielu spraw się domyślał, wiele konfliktów przeczuwał, a jeden konflikt, dający przedsmak dalszych, bardzo gorzkich doświadczeń, nader boleśnie przeżył. Wiedziałem, że Tuwim jest żydowskiego pochodzenia i że chrztu nie przyjął. Ta postawa - czekania wahania wątpliwości - stała się dla mnie znakiem sygnalizującym istnienie nieznanej mi dotychczas ambiwalencji uczuć, wyrażających się w fakcie, że można być Żydem, nie przyjąć chrztu i wierzyć w Chrystusa. To odkrycie wywróciło na nice wszystkie moje chłopięce wyobrażenia o związkach i sporach żydowsko-chrześcijańskich i jeszcze bardziej je pogmatwało. W głowie mojej powstał nie byle jaki zamęt, którego nie umiałem ujarzmić. Zacząłem pisać niezdarne wiersze o Chrystusie i o św. Franciszku z Asyżu - niewiele wiedząc o Chrystusie, a jeszcze mniej o Biedaczynie - które chowałem głęboko na dnie szuflady, aby nie dostały się do niepowołanych rąk. Nie pamiętam, jakim sposobem i w jakich okolicznościach zeszyt z tymi gryzmołami znalazł się w rękach mojej matki, która je przeczytała i nic nie mówiąc o nich ojcu schowała w swoim biurku. Spłonęły w płonącej Warszawie. Dlaczego o tych zdarzeniach piszę Brak tych kilku drobnych szczegółów o wierszu Chrystusie... w moich wspomnieniach biblijnych uważałbym za lukę, na pewno niedostrzeżoną przez czytelnika, ale przeze mnie wyraźnie wyczuwalną nie tylko dlatego, że Tuwimowe czyhanie na Boga towarzyszyło wówczas mojemu własnemu czyhaniu na odległego i nieuchwytnego Chrystusa, ale przede wszystkim ze względu na zdarzenia, które rozegrały się znacznie później po wielu, wielu latach, i stały się tragicznym zamknięciem jeszcze jednego ogniwa biblijnego kręgu.
Wieczór pod lampą gazową
Wieczory poświęcone wspólnemu czytaniu Pisma Świętego należą do moich najpiękniejszych wspomnień z czasów chłopięctwa. Dziadek i ja siedzieliśmy w jadalnym pokoju, dziadek w fotelu obitym skórą, ja na krześle. Krąg światła spod umbry gazowej lampy - była przerobiona z naftowej - padał na stół i na otwartą przede mną Biblię. Dużych rozmiarów zegar, stojący w kącie, równomiernie tykał i co kwadrans sennym biciem odmierzał czas. A potem pokój zalegała cisza pachnąca rodzynkami, tłuczonym cynamonem i goździkami, które babka przechowywała w kredensie. Tego wieczoru dziadek położył dłonie na poręczach fotela i rzekł:
- Czytaj powoli i wyraźnie. Nie połykaj liter. Wejdź w siebie i miej na uwadze, że czytasz Pismo Święte, a nie powieści Karola Maya. Po tym łagodnym upomnieniu, wypowiedzianym z lekka drwiącym tonem, dostrzegalnym raczej w modulacji głosu niż w samej treści wypowiedzianego zdania - zacząłem czytać, jak mogłem najwyraźniej, fragmenty z Drugiej Księgi Kronik:
"Dwanaście lat miał Manases,
Gdy począł sprawować rządy królewskie,
A królował w Jerozolimie przez pięćdziesiąt pięć lat.
A czynił zło przed obliczem Pana
Na podobieństwo grzesznych pogan,
Których Pan przepędził przed obliczem synów Izraela.
Z powrotem odbudował na wzgórzach ołtarze pogańskie,
Które obalił jego ojciec, Ezechiasz,
I wzniósł ołtarze Baalom,
I ustawiał słupy ku czci Aszery,
I pokłon oddawał gwiazdom niebieskim,
I służył im.
I zbudował także ołtarze bożkom w Świątyni Pańskiej,
O której powiedział Pan:
"W Jerozolimie na wieki będzie moje Imię".
Zbudował ołtarze gwiazdom niebieskim
Na dwóch dziedzińcach Świątyni Pańskiej
I kazał również swoim synom
Wstępować w ogień w Dolinie Synów Hinoma.
Uprawiał czarnoksięstwo, wróżbiarstwo i czary,
Wywoływał duchy i okazywał szacunek wróżbitom,
I czynił wiele złego przed oczami Pana,
Drażniąc Jego gniew.
Kazał sprowadzić kamiennego bożka
I ustawił go w Świątyni Pańskiej,
O której Pan powiedział Dawidowi
I jego synowi Salomonowi:
"W tej Świątyni i w Jerozolimie,
Które wybrałem wśród wszystkich pokoleń Izraela,
Położyłem na wieki moje Imię.
Nie chcę, żeby stopa Izraela opuściła tę ziemię,
Na której umocniłem waszych ojców
Pod warunkiem, że w trosce swej urzeczywistnią wszystko,
Co im nakazałem czynić
Przez usta Mojżesza,
Przez całe prawo,
Przez przepisy i ustawy".
Ale Manases zwiódł Judę
I mieszkańców Jerozolimy,
Że czynili jeszcze większe zło niż poganie..."
(Druga Księga Kronik 33,1-9)
Dziadek wykonał ruch dłonią. Przerwałem czytanie.
- Powiedz mi, co uczynił król Manases
- Zgrzeszył.
- Czym zgrzeszył
- Król przestał wierzyć w Boga.
- Czym się objawiła jego niewiara
- Wzniósł posągi pogańskich bogów i oddawał im cześć.
- Dobrze. Ale chciałbym od ciebie usłyszeć, czym jeszcze zgrzeszył król Manases
Milczałem.
- Czy tylko tym, że przestał wierzyć w Boga
Milczałem.
- Czy tylko tym, że oddawał cześć posągom bogów
Milczałem.
- Manases popełnił jeszcze jeden wielki grzech. Przeczytaj uważnie ostatni werset.
Przeczytałem powoli, wyraźnie akcentując każde słowo: "Ale Manases zwiódł Judę i mieszkańców Jerozolimy..."
Podniosłem głowę znad Biblii i powiedziałem:
- Manases zwiódł lud Izraela.
A na to dziadek:
- Słusznie powiedziałeś. Król Manases popełnił wielki grzech, albowiem nie tylko sam przestał wierzyć w Elohim, ale na domiar złego odebrał wiarę synom Izraela, którzy zaczęli "czynić jeszcze większe zło niż poganie". Zrozumiałeś
- Tak. Zrozumiałem, dziadku.
Dziadek wcisnął łokieć w miękką poręcz fotela i wsparłszy głowę na dłoni patrzał w ciemny kąt pokoju, i tak do mnie powiedział: - Manases uwierzył w kłamstwo i w imię kłamstwa popełnił grzech.
- Tak, dziadku.
- Ale są grzechy, które ludzie popełniają w imię prawdy i ku chwale prawdy. A takie grzechy są najcięższe.
- Nie rozumiem, dziadku.
- Opowiem ci starą przypowieść, którą za dawnych lat słyszałem z ust mojego ojca.
Zamyślił się.
Do pokoju weszła babka. Trzymała w rękach misę z jabłkami. Widząc dziadka pogrążonego w myślach, cofnęła się i cicho zamknęła za sobą drzwi. W pokoju został przez chwilę szelest jej atłasowej sukni.
- Działo się to - rozpoczął opowiadanie dziadek - po zburzeniu Świątyni i Jerozolimy. W świętym mieście Safed, w północnej Galilei, żył pobożny Judejczyk, imieniem Abraham, który codziennie rano i wieczór modlił się w synagodze. Podczas jednego z nabożeństw pewien rabbi, który zażywał w mieście wielkiego poważania dla swej mądrości i bogobojnego życia, wygłosił kazanie i, wspominając minioną chwałę Izraela, przypomniał zebranym dawny zwyczaj składania ofiar z chlebów w Świątyni Pańskiej. "Dzisiaj - mówił z bólem rabbi - Świątynia Pańska z powodu grzechów Izraela leży w gruzach, stoły pokładne spłonęły i spłonął Ołtarz Całopalenia, i w zapomnienie poszła trwająca od wieków tradycja ofiarowywania Panu chlebów, pięknie wypiekanych z pszenicznej mąki, siedmiokrotnie przesiewanej przez gęsty przetak". Tak mówił rabbi, a Abraham, słysząc jego lament, zapłakał nad smutnym losem ludu i ślubował ku chwale Pana raz w tygodniu składać w synagodze dwa chleby z pieczołowitą pobożnością wypiekane przez jego żonę. I jak postanowił, tak uczynił. Wczesnym rankiem przyszedł cichaczem do synagogi i przez nikogo niezauważony włożył dwa chleby do świętej arki, i gorąco błagał Adonaj, aby zechciał przyjąć jego ofiarę, jako dalszy ciąg tamtych ofiar, które przez długie wieki lud składał na świątynnych stołach. Gdy następnego dnia zjawił się w synagodze, stwierdził ku swojej radości, że chleby zniknęły, co było dla niego oczywistym dowodem, że Pan przychylnym okiem spojrzał na jego dary i spożył je ze smakiem. Wzruszony, gorąco dziękował Elohim, że raczył wysłuchać jego modlitwy, i od tej pory raz w tygodniu, przed świtem, zakradał się do synagogi, gdy była jeszcze pusta, i wkładał do arki dwa chleby. I znów następnego dnia stwierdzał ich nieobecność w arce, a wtedy dusza jego wzlatywała do Adonaj i stawała się Jego podnóżkiem. Zdarzyło się jednak pewnego razu, że gdy zwyczajem swoim wszedł o świcie do Domu Bożego i umieścił chleby w arce u stóp świętych rodałów, usłyszał za sobą głos, dochodzący z półmroku:
- Co robisz, Abrahamie
Odwrócił się.
Przed nim stał rabbi.
- Złożyłem w ofierze Panu chleby pokładne - odpowiedział Abraham - które według dawnego zwyczaju za czasów Świątyni zwykli synowie Izraela składać na pokładnych stołach. Sam przecież o tym mówiłeś, rabbi, w swoim kazaniu i łzy wylewałeś nad ludem, którego dotknęło wielkie nieszczęście.
- Czy wiesz, co się dzieje z twoimi chlebami, które umieszczasz w arce - spytał rabbi.
Abraham pochylił głowę i rzekł:
- Wiekuisty, okazując mi łaskę, spożywa moją ofiarę.
A na to rabbi:
- Czy tobie się zdaje, głupcze, że Bóg posiada ręce, którymi sięga po pożywienie, i usta, do których je wkłada, i żołądek, który je trawi Jesteś prostakiem, am haarecem, synem nieuctwa! Wiedz, że te chleby kradł nieuczciwy dozorca bożniczy i sam je zjadał! Schwytałem go na tym uczynku, a chcąc się dowiedzieć, jaki to szaleniec wkłada chleb do arki, ukryłem się w synagodze i oto teraz widzę, że ty nim jesteś, Abrahamie, owco zbłąkana, mężu przepaści, który nie wiesz, że Elohim nie posiada żadnych cielesnych właściwości! Bezbożniku! Jak mogłeś przypuszczać, że Bóg zjada twe chleby, skoro jest niewidzialny, nieskończony i nieograniczony ciałem! Dopuściłeś się grzechu, Abrahamie!
Abraham zapłakał, zrozumiał bowiem, że czcząc Pana według swej najlepszej woli, bluźnił przeciw Niemu, a Pan zagniewany jego nieuctwem i głupotą odwrócił swoje oblicze od jego chlebów. Zgnębiony i rozczarowany wrócił do domu.
Tej samej nocy przyszedł do rabbiego Elohim i tak powiedział:
- Chciałeś wyprowadzić z błędu pobożnego człowieka, ale w swoim zacietrzewionym dążeniu do prawdy zapomniałeś o tym, że nie jest ważne, czy Ja, Pan Zastępów, spożywam owe chleby, czy spożywa je nieuczciwy sługa bożniczy. Albowiem ważne jest tylko to, że Abraham, człowiek prostego serca, wierzył, iż Ja, Bóg, posiliłem się jego chlebem. A ty co zrobiłeś Zabiłeś wiarę pobożnego człowieka! Kto zabija wiarę człowieka nawet w imię prawdy, winien jest śmierci, bo czyni tak, jakby zabił samego człowieka. Dlatego umrzesz, rabbi. Rano domownicy znaleźli w łożu martwe ciało rabbiego.
Dziadek skończył opowiadanie.
Milczeliśmy.
Babka weszła do pokoju i postawiła na stole misę z jabłkami, po czym otworzyła drzwi kredensu, wyjęła talerzyk z rodzynkami i postawiła go obok mnie na stole. Zegar wybił kwadrans. I znów zaległa cisza pachnąca rodzynkami, tłuczonym cynamonem i goździkami.
Kiedy przeczytałem po raz pierwszy Nowy Testament
Po fatalnej przygodzie ze Staszkiem, rozczarowaniu wywołanym lekturą hasła o Chrystusie w Wielkiej encyklopedii powszechnej ilustrowanej zaprzestałem dalszych poszukiwań faktów historycznych, które by według moich pragnień rozwiązały dramat Golgoty. Według moich pragnień Trudno mierzyć chłopięce marzenia łokciem logiki. Minęło kilka lat. Staszek, sny o ciernistych przestrzeniach, dociekanie prawdziwych czy domniemanych win - wszystko to chwilowo przysypał nadmiar niecierpliwych uczuć i gorączkowych oczekiwań, wypełniających pierwszą młodość, którą dzisiaj przywołuję z tkliwym sentymentem, ale bez tęsknoty. Był to czas gromadzenia pierwszych cierpkich doświadczeń i nieustannego przekraczania smugi cienia, przedzieranie się przez chaszcze pomyłek i nierozumnych błędów, dla których nie ma zbytniego współczucia, nawet z perspektywy coraz szybciej odpływających lat.
Pewnego dnia wpadła mi do ręki książka Renana Żywot Jezusa. Pożyczyłem ją z biblioteki Towarzystwa Szkoły Ludowej. Mam w oczach jej okładkę z wizerunkiem Chrystusa i przypominam sobie, że cała była w strzępach, rozsypana, brudna, czyli miała wszystkie właściwości książki niestojącej bezużytecznie na półce. Później kupiłem Żywot Jezusa w antykwarni niezapomnianego Taffeta na Szpitalnej w Krakowie. Zauroczony literackim pięknem tej opowieści, namiętnie się w niej rozczytywałem i przez długie lata była ona jedynym źródłem mojej wiedzy o Chrystusie.
Ale są książki, które wyłaniają się nie wiadomo skąd, i nie sposób wyśledzić, jak dostały się do naszych rąk. Pamiętam, jak za czasów dzieciństwa czytałem Lolka grenadiera Jezierskiego, jak dostałem od moich rodziców powieści Vernea, Trylogię i Quo vadis, z dalszej przeszłości pamiętam chwilę, gdy mi rodzice podarowali na urodziny Co słonko widziało Konopnickiej. Pamiętam dzieje zjawiania się i znikania wielu, wielu książek, mógłbym jeszcze dzisiaj opisać nastroje, jakie wywoływała we mnie ich lektura, ale - o ironio! - w żaden sposób nie mogę sobie przypomnieć, jak przyszło do mnie Pismo Święte Nowego Testamentu. Może, chcąc pod wpływem książki Renana zapoznać się u źródeł z życiem Chrystusa, sięgnąłem po Ewangelię Nie jestem tego pewien. Nie umiem odbudować w pamięci okoliczności - pokoju, pory dnia, pory roku - w jakich to czytanie się odbywało. Nie widzę egzemplarza, z którego czytałem. Nie mogę nawet przypomnieć sobie jakiejś refleksji, powstałej pod wpływem Księgi, która kilkanaście lat później całkowicie odmieniła moje życie. Dzisiaj z zakłopotaniem zastanawiam się nad nieobecnością tej chwili w moich wspomnieniach i dochodzę do przeświadczenia, że ta pustka jest może owocem nieubłaganej prawidłowości, której sens zrozumiałem dopiero później. W oparach mglistej i nieodczytanej do końca przeszłości gubi się ślad mojego pierwszego spotkania z Nowym Testamentem.
Dziadek mówi o sztuce czytania Biblii
Chyba byłem w siódmej klasie gimnazjalnej. Pewnego wiosennego dnia dziadek i ja wybraliśmy się na przechadzkę za miasto, w kierunku Góry św. Marcina. Minęliśmy plac Sanguszków, położony w głębi pięknego, starego parku wśród czerwonych buków i platanów i wyszliśmy na drogę wysadzoną dzikimi jabłoniami. Pięła się falującym garbem do podnóża góry, na której szczycie wznosiły się wyszczerbione, ceglaste ruiny zamku Tarnowskich.
Dziadek przystanął.
- Jest tak pięknie, że warto pomówić o Biblii - powiedział.
I począł mówić o sztuce jej czytania.
Monolog dziadka mam żywo w pamięci, chociaż nie jestem pewien, czy go w całości wypowiedział podczas naszej przechadzki, na drodze wysadzanej dzikimi jabłoniami. Prawdopodobnie niektóre jego sformułowania, pochodzące z późniejszego okresu - do tego tematu wielokrotnie jeszcze w przyszłości wracał - podświadomie połączyłem ze sobą w zamkniętą całość, kierując się wrodzoną mi skłonnością do jedności czasu, miejsca i akcji. Zresztą wyznawany przeze mnie czas - każdy jest wyznawcą swojego własnego czasu - odmierzam treścią, którą w sobie zawiera, dlatego dla mnie dwa zdarzenia, nawet od siebie odległe w czasie, jeżeli wyrażają identyczną treść, dzieją się zawsze równocześnie.
- Symeon ben Jochaj zwykł mawiać, że każde słowo Pisma kryje tajemnicę - mówił dziadek. - A ponieważ do tajemnicy wiedzie zazwyczaj wiele dróg, staraj się Biblię czytać na różne sposoby. Niekiedy czytaj "z mędrca szkiełkiem i okiem", badaj uważnie każde słowo tekstu, innym zaś razem popuść wodze wyobraźni i rozważaj z bystrością nieco mniej badawczą i wyostrzoną, ale za to z sercem bardziej otwartym, wypadki dziejące się na kartach Księgi. Za każdym razem odnajdziesz w tych fragmentach inne wartości. Jeżeli przeczytasz ten i ów rozdział dwadzieścia razy, powinieneś przynajmniej dziesięć razy czytać go inaczej i za każdym razem odkrywać w nim inne obszary. Nigdy jednak nie bądź pewny, że dotarłeś do właściwego jego sensu, do sedna sprawy. Nie popadaj w popłoch, jeżeli za każdym czytaniem inne wartości wydobędziesz z tego samego tekstu, nawet takie, które sobie nawzajem przeczą. Biblia jest żywiołem bez dna i granic. Nikt z badaczy, egzegetów, teologów, uczonych i pisarzy nie dotarł do jej najgłębszych źródeł. Dlatego nie zrażaj się, jeżeli w Biblii czegoś nie zrozumiesz. Mądrzejsi od ciebie również nie rozumieli wszystkiego. Ale bądź zawsze przygotowany na nieprzewidziane odkrycia i znaleziska, które podczas poprzednich lektur wymknęły się twojej uwadze. Ten sam rozdział czytać będziesz wielokrotnie i nie wpadniesz na ślad tego, czego szukasz, aż nagle, za którymś razem, nie tylko otrzymasz jasną odpowiedź na trapiące cię pytania, ale trafisz na dotychczas niezauważone przez ciebie pokłady obrazów i myśli, i wtedy ujrzysz to, co było całkowicie zasłonięte przed tobą podczas wszystkich poprzednich lektur. Biblia jest podobna do Boga. Nie pozwala, by ją poznawano i zgłębiano do samego dna. I to jest wszystko, co zachowałem w pamięci z monologu dziadka o sztuce czytania Biblii. Wskazówki te stały się dla mnie drogowskazem podczas każdorazowej lektury Księgi, ochroniły mnie przed niejednym błądzeniem i zaoszczędziły mi wielu rozczarowań. Dlatego zawsze z uczuciem rozrzewnienia wracam do wspomnień o tej podmiejskiej przechadzce, do czerwonych buków i platanów, i drogi wysadzanej dzikimi jabłoniami, i do starca, którego wysoka postać rzuca dobry cień na moje dzieciństwo i pierwszą młodość. Pamięć jest jak westchnienie.
Bazylika Konania
Gdy w maju 1935 roku pojechałem na kilka tygodni do Palestyny, Nowy Testament należał już do moich częstych lektur. Zwiedzając kraj, wielokrotnie wracałem myślami do galilejskiego Rabbiego, który w owym czasie był dla mnie Mężem Bożym, ofiarą wewnętrzno-żydowskich sporów, zakończonych tragiczną dla Izraela schizmą. Jego człowieczeństwo było mi bardzo bliskie, lecz Boskość - jeszcze jednym mitem, powstałym na wschodnim brzegu basenu Morza Śródziemnego, na gruncie tak bardzo podatnym na wszelkiego rodzaju wierzenia. Nowy Testament w swoim ludzkim wymiarze wzbudzał we mnie szacunek, zainteresowanie i niepokój, w Boskim - wiele wątpliwości zmieszanych ze szczególnego rodzaju smutkiem.
W owych latach, gdy po dojściu w Niemczech do władzy Hitlera świat zalała powódź nienawiści rasowej, a filozofowie Trzeciej Rzeszy rozpoczęli nagonkę na chrześcijaństwo jako wytwór ducha żydowskiego, mój stosunek do Ewangelii zmienił się i pogłębił - wciąż mam na myśli jej ludzki aspekt - a oświadczenie Piusa XI: "Z punktu widzenia duchowego wszyscy jesteśmy Semitami"7, stało się dla mnie źródłem refleksji i głębokiego przeżycia. Nowy Testament znalazł się nagle w zasięgu moich najbardziej osobistych spraw. Zrozumiałem myśl Pascala o Chrystusie, nieustannie krzyżowanym w każdym cierpiącym i pokrzywdzonym, i odczytałem ją w męczeństwie tych wszystkich - niezależnie od pochodzenia i religii - którzy cierpieli pod władzą Wielkiej Bestii.
Pewnego dnia w czerwcowe popołudnie poszedłem do Starego Miasta, a tym razem celem mojej wędrówki były miejsca uświęcone obecnością Chrystusa w Jerozolimie. Wziąłem ze sobą Nowy Testament i przewodnik po Ziemi Świętej, który kupiłem w klasztorze Zbawiciela. Poszedłem przez Via Dolorosa. Zwiedziłem klasztor zakonnic armeńskich, kaplicę stojącą rzekomo na miejscu dawnego pałacu arcykapłana Annasza i górną komnatę Wieczernika. Zawróciwszy - błądziłem długo wśród sieci ciasnych uliczek - dotarłem do sadzawki Bethesda, a stamtąd po dość stromej pochyłości do doliny Cedronu i Gethsemani. Tu zmęczony usiadłem na schodach Bazyliki Konania. Postanowiłem przez chwilę wypocząć, przeczytać fragment Ewangelii o tragicznych przeżyciach Chrystusa w Gethsemani, a potem, mając świeżo w pamięci wypadki, które działy się tutaj przed dwoma tysiącami lat, zwiedzić Bazylikę Konania. Słońce stało już za Rechavią, ale niebo było jeszcze błękitne tym nieskalanym palestyńskim błękitem, który zawsze mnie wzruszał, gdy myślałem o nim jako o naocznym świadku zdarzeń, rozgrywających się od tysięcy lat. Ziemia znajdując się w zasięgu ludzkich rąk, zbyt często bezlitosnych i działających pod naciskiem niszczycielskiego instynktu, zmienia swoje lice i coraz rzadziej przemawia w swoich krajobrazach autentycznym duchem historii, podczas gdy błękitne niebo, zawsze jednakowe, niezmienne, pod pozorem kamiennej obojętności umie zatrzymać czas w swoim biegu. Rozejrzałem się dokoła. I to jest Gethsemani, tłocznia oliwy I tutaj nocą rozegrał się jeden z największych dramatów historii I tędy szedł pod strażą arcykapłańską, tą drogą, znajdującą się w polu mojego spojrzenia W miejscu oliwnego gaju, na polanie, na której Jezus pocił się krwawym potem, wznosi się wspaniała Bazylika Konania, a drogę prowadzącą do miasta pokryła gruba warstwa asfaltu. Jedni ku chwale Jezusa, drudzy z nienawiści do Niego, a jeszcze inni pod naciskiem cywilizacyjnego postępu zacierali od wieków Jego ślady. Zniknęla świeżość minionego czasu. Przypomniałem sobie mój ulubiony wiersz Heinego:
"Sie haben mich gequälet,
Geärgert blau und blass,
Die einen mit ihrer Liebe,
Die andern mit ihren Hass".
Któż wytropi po wiekach te zatarte ślady i ustali ich właściwy kierunek, miejsce ich wyjścia i dojścia Któż odczyta w tej Atlantydzie zatopionego czasu zgodny z prawdą dramat Człowieka, który chciał odmienić sens życia ludzkiego Czy odmienił Dojrzewa we mnie jeszcze jedno pytanie, jedno z tych, które sobie zadajemy, ilekroć stajemy oko w oko ze zjawiskiem przerastającym chłonność i pojemność naszego rozumu i poznania: ile w naszym obrazie przeszłości jest własnych złudnych projekcji, a ile bezwzględnej prawdy Czy w ogóle możemy się dokopać do historycznej warstwy zjawiska, ustalić jego właściwy wymiar i w pełni go zrekonstruować My, ludzie upośledzeni, o ograniczonej intuicji i przytępionym wzroku wewnętrznym, którzy często nie umiemy ustalić przebiegu i kolejności zdarzeń, dziejących się na naszych oczach zaledwie przed pięcioma minutami Więc właściwie, kim był Jezus z Nazarethu Czy był niewiele znaczącym nauczycielem wędrownym, a Jego postać w wymiarach mesjańskich ukształtowali dopiero uczniowie Czy był Mesjaszem, jak twierdzi Nowy Testament, ta mała rozmiarami książeczka, którą trzymam teraz w ręce Gdzie znaleźć ślad prawdy W ziemi zabudowanej hieratycznymi bazylikami Na drogach pokrytych asfaltem W gotyckiej architekturze górnego Wieczernika, w którym nic nie pozostało po dawnej skromnej izbie mieszkalnej W wyschniętej sadzawce Bethesda W ruinach o wątpliwej przeszłości historycznej Po cóż więc zwiedzać mam Bazylikę Konania Żeby może znowu zobaczyć zestaw pamiątek niepewnego pochodzenia Może resztki krzyża Może gwoździe Ten cień wspomnień o łodzi, która rozbiła się o jeszcze jedną rafę ludzkiej złości, nieświadomości, ślepoty
Groby Absaloma i Zachariasza rzucały długi cień. Pod ukośnym światłem, padającym w dolinę, mury Jerozolimy pokrywały się miedzianą, matową barwą. Tylko półksiężyc nad meczetem Omara migotał ostrym światłem na błękitnym tle nieba. Po całej dolinie roznosił się żałosny ryk osła. Szosą przemknęła cysterna Vacuum Oil Company. Opodal dwóch franciszkanów rozmawiało z przekupniem arabskim, którego szybkie ruchy rozkładających się i składających rąk świadczyły o ważności prowadzonej rozmowy. Na platformie ciężarowego samochodu minęła mnie ze śpiewem grupa żydowskich chaluców. Śpiewali: "Kinereth, Kinereth, ty nasze Kinereth". Pochodzili prawdopodobnie z Galilei. Uśmiechnąłem się bezradnie - nie wiem, czy do franciszkanów, czy do Araba, czy do chaluców - i ogarnęło mnie cierpkie zniechęcenie. Prawdziwego oblicza dziejów nie można ustalić, albowiem oddalają się one od nas z błyskawiczną szybkością i wraz z oddalaniem się przekształcają i zniekształcają swoje rysy, wreszcie zamazują ich wyrazistość, a ślad, który pozostawiają za sobą, jest często mylny i zwodniczy. Żyjemy na wąskiej mieliźnie, na ruchomej ławicy czasu - zwykliśmy ją nazywać rzeczywistością - która jest nader chwiejnym punktem obserwacyjnym zawieszonym między dwiema niewiadomymi: przeszłością i przyszłością. To, co minęło, jest tak samo płynne i zmienne jak to, co przyjdzie. Rozbitkowie, leżący na brzegu uciekającego czasu, są zarazem jego owocem i ofiarą. Jak możemy zatem przywołać do życia przeszłość w jej właściwych proporcjach, skoro na równi z przyszłością nie posiada utrwalonego raz na zawsze oblicza "Marność nad marnościami, i wszystko marność (...). Gdzie wielka jest mądrość, tam wielki jest smutek, a kto gromadzi wiedzę, gromadzi również i cierpienie" - powiedział Kohelet (1,2.18). Otworzyłem Nowy Testament. Gorący wiatr trzepotał kartkami. Utkwiłem w nim wzrok, a powiew przerzucał jedną za drugą, a mnie się zdawało, że to czas odmierzany podmuchami wiatru kartkuje Ewangelię. Strumień skojarzeń wyzwolił we mnie odgłosy dalekich wspomnień. Przypomniałem sobie przygodę ze Staszkiem. Właściwie co ja tu robię pod Bazyliką Konania Po co tutaj przyszedłem Po co siedzę na jej stopniach, wpatrując się tępym wzrokiem w Nowy Testament Po co zaprzątać sobie głowę sprawami już dawno określonymi, zamkniętymi i opieczętowanymi na całą wieczność Nie moje to sprawy. Idę przed siebie prostą drogą wytyczoną przez dzieje rodu i nie powinienem niepotrzebnym balastem obciążać mojego życia. Nasze drogi rozeszły się raz na zawsze. Już ich nic ze sobą nie połączy. Zniecierpliwiony zamknąłem Nowy Testament.
Niebo było wciąż błękitne. Odezwały się dzwony na Anioł Pański; z początku nieśmiałe, wciąż przybierały na sile, aż wreszcie zgodnie z sobą połączone zabrzmiały pełnią dźwięków, aby po kilku chwilach niespodziewanie umilknąć.
Wróciłem do miasta. Szedłem pustymi ulicami. W głębi mieszkań płonęły piątkowe świece.
Wstąpienie w Człowieka
Kilka tygodni później płynąłem "Polonią" do Konstancy, aby stamtąd pociągiem wrócić do Warszawy. Morze Egejskie było gładkie, a powietrze tak czyste, że mijając w znacznej odległości Rodos, ujrzeliśmy gołym okiem bielejące na wyspie ruiny pałaców i świątyń. Wyciągnąwszy się na leżaku na pokładzie statku, znów sięgnąłem po Nowy Testament - wciąż trwała we mnie pokusa wertowania tej księgi - i z podziwem dla literackiego kunsztu Mateusza Lewiego przeczytałem najwznioślejszy poemat o człowieczym altruizmie:
"Gdy przyjdzie Syn Człowieczy w chwale swojej,
A z Nim wszyscy aniołowie,
Wtedy zasiądzie na stolicy swojej chwały,
A wszystkie narody zgromadzą się przed Jego obliczem,
I oddzieli jedne od drugich,
Jak pasterz, który oddziela owce od kozłów,
A owce postawi po swej prawicy,
A kozły po lewicy swojej.
A wtedy Król przemówi do tych,
Którzy stoją po Jego prawicy:
"Chodźcie tutaj wy, błogosławieni mojego Ojca,
Weźcie dziedzictwo Królestwa,
Przygotowane dla was od stworzenia świata,
Albowiem głodowałem,
A daliście mi jeść,
Pragnąłem,
A daliście mi pić,
Byłem cudzoziemcem,
A przyjęliście mnie,
Byłem nagi,
A daliście mi odzienie,
Chorym,
A odwiedziliście mnie,
Więźniem,
A przyszliście do mnie".
Wtedy spytają Go sprawiedliwi
I powiedzą:
"Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym,
A nakarmiliśmy Cię,
Albo spragnionym,
A daliśmy Ci pić
Kiedy byłeś dla nas cudzoziemcem,
A przyjęliśmy Cię
Albo nagim,
A daliśmy Ci odzienie
Kiedy widzieliśmy Cię chorym
Albo w więzieniu,
A przyszliśmy do Ciebie".
A Król, odpowiadając im,
Powie:
"Zaprawdę, mówię wam:
To, co uczyniliście
Najmniejszemu z moich braci,
Mnieście uczynili".
A potem powie do tych,
Którzy są po Jego lewicy:
"Precz ode mnie,
Przeklęci,
W ogień wieczny,
Który jest przygotowany
Dla diabła i jego upadłych8 aniołów,
Albowiem głodowałem,
A nie daliście mi jeść,
Pragnąłem,
A nie daliście mi pić,
Byłem cudzoziemcem,
A nie przyjęliście mnie,
Byłem nagi,
A nie daliście mi odzienia,
Chory i w więzieniu,
A nie przyszliście do mnie".
A wtedy oni zapytają,
Mówiąc:
"Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym
Albo spragnionym,
Albo cudzoziemcem,
Albo nagim,
Albo chorym,
Albo w więzieniu,
I nie służyliśmy Tobie"
A wtedy odpowie im,
Mówiąc:
"Zaprawdę, powiadam wam:
Czegokolwiek nie uczyniliście
Jednemu z tych najmniejszych,
Tego i mnie nie uczyniliście".
A wtedy odejdą do wiecznej udręki,
A sprawiedliwi do życia wiecznego".
(Ewangelia św. Mateusza 25,31-46)
Zaskoczyła mnie w tym poemacie bezgraniczna solidarność Chrystusa z człowiekiem, doprowadzona do granic ostatecznej tożsamości. Zaprawdę, było to wstąpienie w człowieka, zejście do otchłani ludzkiej egzystencji, koncepcja niespotykana w starotestamentowym piśmiennictwie, jedyna i niepowtarzalna. Czyżby ten Mąż Boży był naprawdę w nas, w naszym sumieniu Zafascynowany głębią, pięknem i mądrością tych wersetów dostrzegłem bliskie pokrewieństwo ich wewnętrznej melodii z melodią ksiąg prorockich, a było ono tak wyraźne, że gdyby nie moja nieufność do wielu ewangelicznych sformułowań, byłbym skłonny wpisać ten rozdział w krąg moich biblijnych dociekań. Ale nie wpisałem. W zamian doznałem uczucia nieposkromionej dumy, że ten najpiękniejszy Człowiek Historii urodził się z krwi moich starożytnych praojców. Wszystko Go teraz potwierdzało. Potwierdzał Go rzekomy dom Annasza i potwierdzała Go gotycka górna komnata Wieczernika, i potwierdzały Go ruiny wyschniętej sadzawki w Bethesda, i drogi pokryte asfaltem, i potwierdzała Go Bazylika Konania, której nie zwiedziłem. Próbowałem przypomnieć sobie wszystkie miejscowości i miejsca, związane z życiem Chrystusa, których nie zdołałem zwiedzić... Czy będę jeszcze kiedyś w Palestynie Ogarnęło mnie głębokie przeczucie rychłego powrotu do tej ziemi.
Czerwone smugi zachodzącego słońca kładły się na powierzchni morza, nad którą migotały wyprężone grzbiety igrających delfinów. Świat wydawał się o tej wieczornej porze - zamkniętej granicami Chrystusowego poematu, nieba i morza - domem pokoju.
Z baru dochodziły dźwięki Tanga Milonga. Przez szyby majaczyły tańczące pary. Statek płynął spokojnie. W otchłań zagłady.
Widzenie kości
I przyszła zagłada...
Przekraczając w roku 1941 po raz drugi granicę Palestyny - tym razem od wschodu, przez Allenby Bridge - miałem w uszach szum Egejskiego Morza, bijącego przed laty o burty "Polonii". Poza mną pozostał świat, który już więcej nie miał powrócić. Brytyjski oficer wprawnym ruchem przybił pieczątkę na moim sauf-conduit i z uśmiechem podał mi dokument.
- Goodbye.
- Goodbye.
Oparty o poręcz mostu patrzyłem na zielone wody Jordanu.
Pewnego zimowego dnia wróciły do mnie listy, które przed rokiem wysłałem przez Czerwony Krzyż do moich rodziców. Na odwrocie listów znajdowały się pieczątki, donoszące o wyjeździe adresatów w nieznanym kierunku. Ta formuła była w owym czasie w języku ludożerców równoznaczna z wiadomością o śmierci adresata. Czytając w prasie opisy rzezi, którą Hitler zgotował sześciu milionom ludzi w Polsce, starałem się wyobrazić sobie śmierć moich najbliższych. Ale bezskutecznie. Uświadomiłem sobie, że w porównaniu ze scenami zbiorowej zagłady w obozach koncentracyjnych i komorach gazowych nawet obrazy Hieronima Boscha były nieudolnym wyobrażeniem ludzkiego bestialstwa, podobnie zresztą jak sceny z Dantejskiego Piekła czy z koszmarnej wizji Kafki z Kolonii karnej. Czyżby wyobraźnia pisarzy i artystów skapitulowała przed wyobraźnią zbrodniarzy Zabrakło mi skali porównawczej. I byłbym prawdopodobnie stracił szacunek dla nader ubogiej pomysłowości genialnych odtwórców grozy, gdyby nie opis Ezechielowego widzenia kości, który w owym czasie przeczytałem w prorockiej księdze:
"Dotknęła mnie ręka Pana,
Który uniósł mnie w duchu
I postawił w środku doliny
Pełnej kości.
Oprowadził mnie dokoła nich,
A było ich mnóstwo w owej dolinie,
A były bardzo wyschnięte.
I rzekł do mnie:
"Czyż mogą ożyć te kości, synu człowieczy".
Odrzekłem:
"Panie, mój Wiekuisty,
To tylko Tobie jest wiadome".
I rzekł do mnie:
"Prorokuj o tych kościach
I mów do nich:
- Kości wyschnięte, słuchajcie głosu Pańskiego,
Albowiem tak rzecze Pan, Wiekuisty,
Do owych kości:
- Tchnę w was ducha,
Abyście ożyły,
Zwiążę was ścięgnami,
Oblekę was w ciało
I obciągnę skórą,
I duchem was wypełnię,
Abyście ożyły i poznały,
Że jestem,
Bóg".
Prorokowałem, jak mi rozkazał,
A gdy prorokowałem, powstał szelest,
A potem łoskot
I zbliżały się do siebie kości,
Kości do kości.
I ujrzałem, jak porastają
W ścięgna i ciała,
I pokrywają się skórą,
Ale ducha w nich nie było.
I rzekł do mnie:
"Prorokuj do ducha, prorokuj,
Synu człowieczy, i mów do ducha:
- Tak rzecze Pan, Wiekuisty:
Przybądź, duchu, od czterech wiatrów,
I dmij w martwe ciała,
Aby ożyły!"
Prorokowałem, jak rozkazał,
I wstąpił w nie duch,
I ożyły, i stanęły na nogach,
Jak ogromne wojska.
I rzekł do mnie:
"Te kości są całym domem Izraela,
Synu człowieczy.
A oni powiadają:
- Wyschły nasze kości
I znikła nasza nadzieja.
Biada nam!
Więc prorokuj i powiedz im:
Tak rzecze Pan, Wiekuisty:
- Otworzę wasze groby,
I z grobów cię wywiodę, mój ludu.
Zaprowadzę was do ziemi Izraela.
I wówczas poznacie mnie,
Że jestem Wiekuisty,
Gdy otworzę wasze groby
I z grobów cię wywiodę, mój ludu.
I tchnę w was mojego ducha,
I ożyjecie,
I zaprowadzę was do kraju waszego,
I poznacie,
Że ja,
Bóg,
To mówiłem i spełniłem!"
Tak rzecze Bóg".
(Księga Ezechiela 37,1-15)
Nie widzę powodu, dla którego nie miałbym uwierzyć w prawdę tego prostego opowiadania o ożywionych kościach, pozostałych po ludziach, którzy "odjechali w nieznanym kierunku", skoro wierzę w prawdę o ludzkim bestialstwie, bardziej zawiłą niż prawda o radosnym zmartwychwstaniu. Słowa, które ongi wypowiedział do mnie dziadek na łożu śmierci, zaczęły się nieubłaganie sprawdzać. W konfrontacji z groźną teraźniejszością coraz bardziej blakły książki, które dotychczas czytałem. Pozostała tylko Biblia.
Jak czytałem Pismo Święte w Jerozolimie
Wprowadziłem się w Jerozolimie do nowego mieszkania. Dokładnie pamiętam ten sierpniowy dzień 1941 roku. Wieczorem - niebo porysowane było deszczem spadających gwiazd - usiadłem przy biurku i przerzucałem kartki Pisma Świętego. Uratowałem je w nader dramatycznych okolicznościach, podczas wojennej tułaczki, z rąk ludzi, dla których było zgorszeniem. Lubię ten egzemplarz. Jest stary - wydany w Warszawie w 1869 roku - pożółkły, oprawiony w mocną skórę, dziś już wytartą i sparciałą. Przerzucam kartki. Zatrzymuję wzrok na jednym z rozdziałów Ewangelii św. Jana i czytam:
"Wtedy wydał Go na śmierć krzyżową.
Wziąwszy Jezusa, powiedli Go...
Dźwigał swój krzyż
I szedł na miejsce
Zwane
Trupią Czaszką..."
(Ewangelia św. Jana 19,16-17)
Czytam te słowa raz, drugi, trzeci, czytam je po raz dziesiąty z gorączkowym podnieceniem, którego powodu nie umiem sobie wytłumaczyć. Szybkim spojrzeniem przebiegam kilka poprzednich i następnych wersetów, ale uwaga moja coraz natarczywiej skupia się dokoła tych trzech zdań, jakby w ich zasięgu znajdowało się coś, co w tej chwili - dosłownie w tej chwili - w miejscu, w którym przebywam, przesądzało o moim losie. Takiego wrażenia doznaje prawdopodobnie rozbitek, gdy czuje, że zbawienny ruch fali wyrzuca go na piaszczysty brzeg. I nagle uzmysławiam sobie, że mieszkam przy Rechov Gaza, u wylotu doliny, z której według tradycji Rzymianie wycięli drzewo oliwne na krzyż dla Chrystusa. Stąd jej nazwa: Dolina Świętego Krzyża. Wstaję od biurka, wychodzę na taras - Rechov Gaza biegnie nieregularnym łukiem przez przedmieście Rechavia i przechodzi w Dolinę Świętego Krzyża, położoną między wzgórzami o pastelowych barwach - i patrząc w głąb doliny, staram się dociekliwą wyobraźnią odszukać domniemane miejsce, w którym rosła oliwka; zdaje mi się, że je znalazłem na zboczu wzgórza, pokrytym rzadką trawą i płowymi głazami, gdzie w przezroczystym mroku jerozolimskiej nocy majaczy kilkanaście oliwnych drzew. Oliwka odradza się ze swoich korzeni. Przez długich sześć lat byłem sąsiadem nieznanej oliwki, która może odrodziła się z korzeni swojej tragicznej siostry.
Piękny był widok na Dolinę Świętego Krzyża. Ponieważ z trzech okien mojego pokoju dwa wychodziły na zachód, codziennie śledziłem słońce kryjące się za bladofioletowe Góry Judejskie, falistą linią zamykające widnokrąg. Dolina leżała na szlaku wędrownych ptaków. Co roku wczesną wiosną widziałem klucze bocianów lecących z południa na północ. Leciały do Polski.
Na dnie doliny wznosił się stary zamek, dobrze zachowany, o wysokich obronnych murach i warownych basztach, pełen korytarzy, dziedzińców, krużganków, połączonych ze sobą zawiłą pajęczyną schodów. Zbudowany w V wieku po narodzeniu Chrystusa, zburzony przez jakichś najeźdźców ze wschodu, odbudowany przez cesarza Justyniana I Wielkiego, służył podczas wypraw krzyżowych jako warownia - krzyżowcy wznieśli tutaj kościół o pięknym sklepieniu, które ozdobili bizantyjskimi freskami - przetrwał do naszych czasów, a teraz, znalazłszy się w posiadaniu prawosławnych mnichów, służył jako schronisko dla greckich i jugosłowiańskich uchodźców, zbiegłych z ojczyzny przed hitlerowskim najeźdźcą.
Często odwiedzałem klasztor - wchodziło się do niego przez ciasną, prawie niewidoczną furtkę, ukrytą w murze, śmiesznie małą w porównaniu z olbrzymim masywem budowli - i wspinając się po niezliczonej ilości stromych schodów, krzyżujących się wzajemnie w różnych kierunkach, szedłem na mury, z których rozpościerały się dwa widoki, jeden na wewnętrzne dziedzińce zamczyska, podobne do głębokich studni, ocembrowanych zwojem kilku piętrowych krużganków, a drugi - na Góry Judejskie, przypominające o tej porze dnia - gdy coraz dłuższe cienie kładły się na stokach - łagodnie falujące płótna namiotów, strażujących u podnóża zasypiającego nieba. Lubiłem zaglądać do klasztoru o zachodzie słońca. Wszystko było mi bardzo bliskie: góry o barwie płonącej miedzi, śpiew pasterzy wypasających kozy i owce, nad klasztorem złote dymy Rechavii, a po drugiej stronie smugi dolin, ciągnących się w głąb Judei, i klangor żurawi, i cisza, ogromna cisza mimo zawodzenia pasterzy i ptasich rozhoworów. Ale poza ciszą jest w tym krajobrazie jeszcze jedna osobliwość, równie jak ona niewidzialna, ożywiająca swoją obecnością całą przestrzeń od ziemi aż po niebo i po najdalsze krańce widnokręgu, jedna z owych ledwo wyczuwalnych rzeczywistości, które jednak, odczute w sposobnej porze, napełniają człowieka jednocześnie zdumieniem, trwogą i zaufaniem. Mam na myśli lekki powiew wiatru, tak lekki, że należało dobrze wytężyć słuch, by usłyszeć jego ściszony szum, i długo wpatrywać się w zastygłe w przerażeniu oliwki, aby dostrzec drżenie ich liści. Te szumy i drżenia, objawione w całkowitym bezszumie i bezdrżeniu, zdają się być odbiciem tamtego powiewu, który przed wiekami zmusił proroka Eliasza do wyjścia z jaskini i zasłonięcia twarzy połą płaszcza. Ilekroć stałem pod basztą, wysoko wzniesioną nad warownią, poruszony biblijnym przypływem przeszłości, płynącej z tamtej strony wieczoru, oddychałem niemal z ulgą, gdy drwiący odgłos samochodowego klaksonu lub chrapliwy jazgot kłócących się mieszkańców klasztoru zagłuszał moje zasłuchanie w odległy tekst Pisma Świętego:
"A oto Pan przechodził mimo,
A przed Panem szedł gwałtowny wicher,
Który wywracał góry i kruszył skały,
Ale Pan nie był w wichrze.
A po wichrze - trzęsienie ziemi!
Ale Pan nie był w trzęsieniu ziemi.
A po trzęsieniu ziemi szalał ogień,
Ale Pan nie był w ogniu.
A po owym ogniu - szum cichego powiewu...
Skoro Eliasz go usłyszał, zasłonił twarz płaszczem
I wyszedłszy, stanął przy wejściu do jaskini.
A wtedy odezwał się głos, mówiący do niego:
"Co czynisz tutaj, Eliaszu?".
(Trzecia Księga Królewska 19,11b-13)
Zapadła noc. Schodziłem ostrożnie z murów średniowiecznej warowni, a gdy wreszcie wyplątałem się z sieci schodów i dziedzińców i stanąłem przed furtą, pomyślałem, że Bóg stworzył tę ziemię, aby świadczyła prawdzie, którą zapisał w Piśmie Świętym. Wstając rano, podchodziłem do okna i patrzyłem na Dolinę Świętego Krzyża. Jedząc śniadanie na tarasie, siedziałem twarzą zwrócony do Doliny Świętego Krzyża. Przechadzając się po pokoju, odruchowo lub z rozmysłem patrzyłem na Dolinę Świętego Krzyża. Ta dolina weszła w obręb mojego życia, w krwiobieg moich codziennych zajęć i, będąc stale w polu mojego widzenia, stała się cząstką moich codziennych wzruszeń. Gdy pewnego dnia sięgnąłem po Pismo Święte i, czytając dzieje Wielkiego Tygodnia w opisie św. Jana, znowu natrafiłem na zdanie:
"Wtedy wydał Go na śmierć krzyżową.
Wziąwszy Jezusa, powiedli Go...
Dźwigał swój krzyż
I szedł na miejsce
Zwane
Trupią Czaszką..."
- czułem, jak to zdarzenie, obwiedzione ramami moich okien, jak żywy obraz, bez uszczerbku dla swej tragicznej wielkości i głębi, nie tylko mieści się w moim życiu, ale zaczyna je w niezrozumiały dla mnie sposób przenikać i uzupełniać.
Wydaje mi się, że fluid tej ziemi, na pewno różniący się od wszystkich ziem świata, tworzy z historycznych zdarzeń, rozgrywających się tutaj od niepamiętnych wieków, zamknięty, rodzinny krąg o magicznej mocy, dzięki której wszystko, co było, nadal jest obecne i wciąż trwa w ludziach i obok ludzi, w ich obyczajach, przyzwyczajeniach, w sposobie życia, w zjawiskach przyrody. Czytając pewnej nocy w Ewangelii św. Mateusza opis ukoronowania cierniem Jezusa:
"I włożyli na Jego głowę koronę,
Którą upletli z cierni,
A w prawą dłoń wetknęli Mu trzcinę,
I zginali przed Nim kolana,
I urągając,
Wołali:
"Bądź pozdrowiony, królu Judejczyków"
(Ewangelia św. Mateusza 27,29)
- ujrzałem przed oczami scenę, której byłem świadkiem w Palestynie w 1935 roku. W jednym z wielkich kibuców - zdaje mi się, że był to Ejn Charod - podczas mojej rozmowy z żydowskim chłopem, jego mały synek, baraszkując opodal w krzakach, skaleczył się w palec. Ojciec pokazał mi kolczastą gałązkę i powiedział: "Tym skaleczył się ten łobuz. Wie Pan, co to jest To jest krzak ciernisty, z którego uwito koronę dla Chrystusa". Wziąłem do ręki długi kolec, który ojciec wyciągnął ze stopy płaczącego dziecka, i wydawało mi się, że trzymam w palcach żywe słowo Ewangelii. Jest późna jesień. Wróciłem do domu zmęczony. Bolała mnie głowa. Wiedziałem z moich dotychczasowych doświadczeń, że newralgiczne łupanie pod czaszką jest zapowiedzią zbliżającej się zmiany pogody. Wyciągnąłem się na tapczanie i zacząłem medytować na temat meteorologiczny: wielomiesięczne upały dały nam się wszystkim we znaki, byłoby więc dobrze, gdyby wreszcie spadł pierwszy deszcz, ale niestety jest dopiero październik, zatem nikła nadzieja na orzeźwiającą ulewę. A może jednak Nie, jeszcze za wcześnie. Chociaż kto wie Ponieważ powietrze jest czyste, widoczność dobra, nie wydaje się, aby zbliżał się chamsin. Ale deszcz w październiku jest rzadkim zjawiskiem. Zwlokłem się z tapczanu, wyjąłem z szafy butelkę dżinu, nalałem kilka sporych łyków do szklanki i zmieszałem z chłodną wodą z dżary stojącej w cieniu pod ścianą. Usiadłem przy stole, zapaliłem fajkę i powoli sączyłem napój, którego rozrzedzone ingrediencje kojąco podziałały na ból głowy. Na biurku leżał rękopis mojego dramatu o życiu Rembrandta. Powrót syna marnotrawnego - przypowieść o powrocie syna marnotrawnego głęboko wrosła w moje życie i twórczość i określiła je w osobliwy sposób - nad którym od roku pracowałem. Naszła mnie chęć pisania, ale szybko minęła, bo przecież nie miało sensu siadać do pracy, skoro za godzinę powinienem był być w Polish Information Center, gdzie miałem nocną służbę przy nasłuchu radiowym. Chcąc zabić dłużący się czas, sięgnąłem po Biblię, przeczytałem kilka Psalmów, kilka wersetów z Koheleta, a potem z Ewangelii św. Łukasza przypowieść o sługach czuwających i świętym płomieniu, i już zamierzałem odłożyć Pismo Święte - byłem zbyt zmęczony, aby móc się skupić - gdy wtem mój wzrok ześliznął się po otwartej stronicy i zatrzymał się na kilku zdaniach. Czytałem je wielokrotnie, ani razu jednak nie wzbudziły we mnie szczególnego zainteresowania czy głębszej refleksji ani też nie powracały w moich rozmyślaniach o Chrystusie. Przebiegałem je dotychczas obojętnym wzrokiem, a one, posłuszne mojej nieuwadze, zapadały w pustkę. Teraz wydały mi się bardzo bliskie. Dlaczego Przeczytałem je znowu:
"A mówił także do tłumów:
"Gdy widzicie chmury
Piętrzące się na zachodzie,
Zaraz mówicie:
- Przyjdzie deszcz... -
I tak się dzieje.
A gdy zadmie południowy wiatr,
Mówicie:
- Będzie skwar... -
I tak się dzieje".
(Ewangelia św. Łukasza 12,54-55)
Słowa te olśniły mnie swoją materialną obecnością i niezwykłą plastyką wyrazu. Były sprawdzalne za pomocą tego, co teraz przeżywałem. A chociaż głęboka i mądra myśl tego obrazu nie dotarła do mnie, przebywanie Chrystusa w krajobrazie rozciągającym się przed moimi oknami wyczuwałem niezwykle wyraziście i intensywnie. Wyszedłem na taras. Niebo było czyste. Na zachodzie ani jednej chmury. Natomiast od południowego wschodu, od pustyni począł dąć skwarny wiatr. Powiały ogniem. Zbliżała się burza piaskowa. Wielka była moja wdzięczność dla dokładności Ewangelisty, który przed niemal dwoma tysiącami lat zapisał w swojej księdze poczynioną przez Chrystusa obserwację o ruchu pustynnego powietrza. Jego gorący powiew czułem teraz na mojej twarzy. Czytanie Pisma Świętego na tle Chrystusowych krajobrazów Ziemi Świętej było dla mnie jedynym w swoim rodzaju przeżyciem, pozwoliło mi bowiem skonfrontować prawdę biblijną z prawdą tej ziemi, z jej ludźmi, i dzięki temu lepiej zrozumieć sens zdarzeń rozgrywających się tutaj przed dwoma tysiącami lat.
Chrystusowe krajobrazy...
Jak inaczej określić tę krainę trzech klimatów, wysokich gór i największej na świecie depresji, wniebowstępującej Góry Oliwnej i piekła Morza Martwego, dymiącego oparami soli i siarki - "Z głębokości wołam do Ciebie, Panie!" - łagodnych i urodzajnych pól Genezar i Saronu i bazaltowych strumieni, zastygłych w bezpłodne skały Sodomy, krainy przeciętej olbrzymią rozpadliną Gor, przypominającą szatę rozdartą patetycznym gestem izraelskiego żałobnika Jak inaczej określić tę ziemię ładu, przeciwności i dziejów, wciąż trwających i odradzających się jak oliwki ze swoich korzeni Lice jej wyrzeźbiła genezyjska myśl Pana. Ona ukształtowała oblicze krajobrazu, ona kazała równinom Saronu i Szefeli, ciągnącym się z północy na południe wzdłuż Morza Śródziemnego, wstępować powoli ku modlitewnym górom Judei w majestatycznym rytmie "pieśni wstępujących pod górę", ona umieściła Jerozolimę w sercu gór i ona kazała mi potem w szaleńczym skoku Azazela, kozła ofiarnego, dźwigającego na sobie wszystkie grzechy synów Izraela, runąć w otchłań Morza Martwego.
Na podobieństwo krajobrazu ukształtowały się twarze i dusze tych ludzi, którzy sumą swoich rysów, gestów, prac, obyczajów i nawyków potwierdzają tekst biblijny i przyświadczają jego prawdzie. Widziałem fellacha orzącego ziemię sochą i rozbijającego ościeniem twarde bryły ziemi, jak ongi, za czasów Chrystusa. Widziałem Góry Gilboa przeklęte przez Dawida, wciąż jałowe i puste. Widziałem źródła wody odkryte przez Żydów według wskazówek zawartych w Piśmie Świętym. Widziałem zbiory botaniczne w Uniwersytecie Hebrajskim, gdzie zgromadzone są wszystkie rośliny wymienione w Starym i Nowym Testamencie. Widziałem wykopaliska potwierdzające prawdę Pisma Świętego. Widziałem ludzi, którzy, nałożywszy na swoje twarze podobieństwo do biblijnych postaci, zjawiali się przed moimi zdumionymi oczami jak ucieleśnione zjawy z niewidocznej, ale nigdy nieminionej przeszłości: żydowskiego rybaka na targu rybnym w Tyberiadzie, nieco przysadzistego, o rozrośniętych barach, o ciemnej twarzy, niebieskich oczach i kędzierzawej, krótko strzyżonej brodzie - zaprawdę, żywy portret św. Piotra! - widziałem na drodze prowadzącej z Nazarethu do jeziora Kinereth samotnie idącego Żyda jemenickiego, podpierającego się laską pasterską, wysokiego, smukłego, o kruczych kędziorach i oczach jak płonące węgle - zaprawdę, żywa postać tragicznego króla Saula, zstępującego z biblijnych zwojów w światło dzienne! - widziałem w Nazareth modlącą się w skupieniu w Grocie Zwiastowania dziewczynkę o pięknych, regularnych rysach smagłej twarzy, która oświetlona płomieniami świec trzepocącymi pod niewidzialnym powiewem - nie mogłem dociec, skąd płynie ten powiew - przywoływała z głębi Ewangelii postać Panny, wypełniającą przed wiekami swoją obecnością ściany tej groty. "Zdrowaś Maryjo" wypowiedziane błagalnym szeptem, dziewczęcymi ustami, brzmiało jak echo tamtych lat. Słyszałem o pewnym żydowskim lekarzu w Bethlehem, który codziennie rano podczas modlitwy w miejscowej synagodze odmawiał z synowskim oddaniem kadisz, modlitwę za umarłych, za Jeszuę ben Josef z Nazarethu. Czy ten lekarz był obrazem rabbiego Nikodema A może Josefa z Arymatei A może jakiegoś innego pobożnego faryzeusza
Gdy na wiosnę 1945 roku ruszyłem w jedną z kolejnych wędrówek po kraju, przekonałem się znowu naocznie, że nawet anachronizm świadczy o biblijności tej ziemi. Pamiętam jeden taki wieczór w Emek Jezreel. Miarowy rytm pracujących kombajnów zlewał się harmonijnie z krokami Rut, zbierającej kłosy na polu Booza, i przypominał Obietnicę Pańską o obfitości tych nizin i dolin. Błękitna mgła spowijała widnokrąg i dlatego trudno było odróżnić, gdzie kończy się ziemia, a zaczyna niebo. Ale nie miało to już żadnego znaczenia w obliczu nadciągającej nocy, która, nie przeżywając rozdwojenia uczuć, z jednaką tkliwością zagarniała dla siebie wszystko, co było bliskością i dalą. Robotnicy schodzili z pola. Krajobraz wyludnił się i zamarł w ciszy. Tylko zapach kwitnących pardesów stawał się coraz mocniejszy, ale nie było to już zasługą nocy, lecz powiewu, który każdym swoim podmuchem przynosił coraz to nowe fale odurzającej woni pomarańczowych kwiatów, zawierających w sobie w nieomylnym, macierzyńskim przeczuciu okrągłość, barwę i soczystość dojrzałego owocu. A chociaż za czasów biblijnych nie było tu drzew pomarańczowych, ilekroć czytam teraz o wędrówkach Chrystusa przez galilejskie wsie, czuję na przekór prawdzie historycznej zapach pomarańczowych sadów, wypełniających złotym aromatem słowa, które wówczas wypowiadał do uczniów. Świta. Wróciłem do domu po całonocnej pracy. Słyszę zawodzenie szakali. Nie mogę zasnąć. Głowę mam pełną wojennych komunikatów, upiornych wiadomości o hitlerowskich rzeziach, egzekucjach, komorach gazowych, w uszach huczy mi jeszcze wrzask Hitlera, bestii, "której dano władzę nad wszystkimi narodami, pokoleniami, językami i ludami". Gdzieś daleko, daleko nad Jerozolimą bije samotny dzwon. Z Doliny Świętego Krzyża dolatuje pobekiwanie owiec i ryk osła. Sięgam po Pismo Święte i czytam ostatni rozdział Apokalipsy:
"I pokazał mi czystą rzekę życia,
Przeźroczystą jak kryształ,
Płynącą z tronu Boga i Baranka.
W środku ulicy,
Po obu stronach rzeki,
Stoi Drzewo Życia,
Które rodzi dwanaście owoców
I wydaje swój owoc każdego miesiąca.
A liście Drzewa są lekarstwem narodów.
I nie będzie już niczego,
Co jest przekleństwem.
A będzie w nim
Stolica Boga i Baranka,
A słudzy Jego będą Mu służyć
I oglądać Jego oblicze,
A Jego Imię będzie na ich czołach.
I nie będzie już nocy,
I nie będzie im potrzebne światło świecznika
Ani światło słońca,
Albowiem Pan
Bóg
Będzie ich oświecał
I będą królowali
Na wieki wieków".
(Księga Apokalipsy 22,1-5)
Wiem, że te słowa wyszły z otaczającego mnie krajobrazu, nasyconego obecnością Chrystusa, z gór i dolin Judei ścielących się za moimi oknami w gorących promieniach poranka, i zaludniły Świętą Księgę, którą czytam.
Noc biblijna
Otwieram okno. Oddycham świeżym, wiosennym powietrzem. Jest pełnia księżycowa. Niebo na przekór wszelkim nieskończonościom rozpościera się jak bezpieczny dach nad światem, ogranicza go, pomniejsza, zamyka i oddziela nas jak żelazną barierą od niebezpiecznej otchłani kosmosu. Czytam opowieść o spotkaniu Jezusa z rabbim Nikodemem. Pismo Święte jest dla mnie nie tylko księgą wspomnień o moich przodkach, lecz również lekturą, której poszczególne fragmenty przywodzą mi na pamięć osobiste przeżycia z dawnych łat. Jak naciśnięcie określonego klawisza wydobywa ze strun fortepianu określony dźwięk, tak samo czytane przeze mnie fragmenty Pisma Świętego powołują w mojej świadomości do życia pewnych ludzi i zdarzenia, dzięki czemu staje się ono dla mnie swoistym zbiorem osobistych wspomnień, ukrytych pod mnie tylko znanym szyfrem biblijnych postaci. I tak jest właśnie dzisiaj, gdy przeczytałem opowieść o odwiedzinach rabbiego Nikodema u Jezusa. Była grudniowa, wietrzna noc, jedna z owych jerozolimskich bezsennych nocy, które spędzałem od dwóch lat w biurze Polskiej Agencji Telegraficznej, gdzie pracowałem, niekiedy do świtu, przy nasłuchu radiowym. Zdarzenia, które wtedy rozegrały się w dużym pokoju o kamiennej posadzce i wąskich oknach, zaopatrzonych w druciane moskitiery, były w swoim zewnętrznym wyrazie znikome, nieefektowne i w żadnym wypadku nie należały do kategorii gwałtownych. Wojna miała się ku końcowi. Już wkrótce opustoszeją pobojowiska. Pozostaną ruiny, zgliszcza i groby. Co na nich wyrośnie A to, co wyrośnie, czy będzie lepsze od tego, co było Gdzie jest moje miejsce w tym odmienionym świecie, w którego przyszłe wartości nie wierzyłem, podobnie jak nie obdarzałem zbyt wielkim zachwytem leżącej w gruzach przeszłości. Kohelet powiedział: "Nie pytaj: - A cóż to się dzieje, że dawne czasy były lepsze od dzisiejszych - albowiem to nie jest mądre pytanie" (Koh 7,10). Takie były moje ówczesne rozmyślania, a poczucie samotności dojrzewało we mnie równolegle z dogasającą wojną, której nieuchronnie zbliżający się koniec stawiał mnie wobec trudnych zagadnień, a przede wszystkim żądał ode mnie dokonania rozrachunku z przeszłością i do wyciągnięcia ostatecznych wniosków. Idąc tej nocy do pracy, byłem pewny, że i ona, na podobieństwo poprzednich nocy, zaludni się upiorami moich klęsk. Nie przypuszczałem, że będzie to noc jedyna w swoim rodzaju, że podczas jej krótkiego trwania nie tylko ujrzę z oślepiającą wyrazistością sens mojego życia, ale nieoczekiwanie dokonam wyboru pod auspicjami Postaci, której współudziału w mojej decyzji nigdy nie przewidywałem. Skończyłem pracę po północy. Zapaliłem papierosa. Wstałem od stołu, rozejrzałem się po pokoju i przypomniałem sobie, że nie mam w domu nic do czytania. Przerzuciłem leżące na stole broszury propagandowe, zwalone w nieładzie na półkę, jakieś powieści, które, nie wiadomo dlaczego i po co, znalazły się w biurze nasłuchu radiowego, i zatrzymałem wzrok na leżącej obok jednego z biurek stercie starych tygodników. Wyciągnąłem na chybił trafił kilka numerów. Z jednego z nich wypadła na podłogę dużych rozmiarów wkładka. Podniosłem ją. Była to reprodukcja rzeźby z XVII wieku Innocenza da Palermo z kościoła San Damiano w Assyżu, przedstawiająca ukrzyżowanego Chrystusa. Usłyszałem szelest oliwek rosnących na stokach wzgórz umbryjskich i poczułem nieprzepartą konieczność powrotu do Assyżu - tak! powrotu! - chociaż w tym mieście nigdy dotychczas nie byłem. Miała to być zdumiewająca droga powrotna ze świata rozbitych wartości do wartości stałej, absolutnej i niezniszczalnej, którą niegdyś lekkomyślnie i marnotrawnie opuściłem w okolicznościach tak odległych i tajemniczych, że ich w żaden sposób w świadomości odbudować nie umiem. Mogło się to równie dobrze zdarzyć przed wiekami, w nieubłaganej pamięci czasu, która tkwi w każdym człowieku, jak i przed bardzo wieloma laty, gdy niepostrzeżenie dla samego siebie przekroczyłem magiczną linię dzieciństwa. Spojrzałem na reprodukcję. Wyobrażała Chrystusa w chwilę po Jego śmierci. Z półrozchylonych warg uszedł ostatni oddech. Kolczasta korona spoczywała na Jego głowie jak gniazdo uwite z cierni. Miał oczy zamknięte, ale widział. Głowa Jego wprawdzie opadła bezsilnie ku prawemu ramieniu, ale na twarzy malowało się skupione zasłuchanie we wszystko, co się wokół działo. Ten martwy Chrystus żył.
Pomyślałem: Bóg.
I, włożywszy reprodukcję do teczki, wyszedłem.
Wracałem do domu. Ulice były puste. Wiał chłodny wiatr. Od czasu do czasu mijały mnie patrole wojskowe i dolatywało z dala, od strony Katamonu, pianie kogutów. Zza niskiego muru, okalającego ogród, zwisały rosochate łodygi agawy. Gdy wszedłem w Dolinę Świętego Krzyża, usłyszałem płaczliwe zawodzenie szakali, ale i ono wkrótce umilkło i znów szedłem w całkowitej ciszy, prześwietlonej księżycową pełnią.
Świtało. Przez szpary do połowy zapuszczonych żaluzji wdarła się do pokoju nagła jasność dnia i pokryła ściany i podłogę ciemnozłotymi pręgami. Podniosłem żaluzje. Niebo, góry i dolina, dwie drogi wijące się na jej tle, puszysta kurzawa pyłu, unosząca się spod kopyt powoli wlokących się mułów - te wszystkie tak dobrze mi znane szczegóły ułożyły się teraz w nowe, radosne, franciszkańskie potwierdzenie Boga, świata i ludzi, tak piękne, że ilekroć później znajdowałem się pod naciskiem trudnych przeżyć i przypadków, zawsze wracałem myślą do tej Doliny Świętego Krzyża, którą zachowałem w pamięci jako miejsce Spotkania.

Książka "Wiersze i Poematy / Księgi Starego Przymierza / Krąg biblijny i franciszkański. KOMPLET" - Roman Brandstaetter - oprawa twarda - Wydawnictwo M.

Spis treści:

Wiersze i poematy

Ars poetica
Poezja
Sole mio ...
Hymn do proporcji
Samotność
Dwie muzy
La lettura del rituale sacro
Wieczorny koncert na Neusiedlersee
Podróż do środka serca
Przylot aniołów
Meduza
Beatrycze
Pieśń miłosna o Cleo
Odys u bogini Kalipso
Wyspa syren
Zemsta księcia Graviny
Rozmowa z Aretuzą
Hamlet i łabędź
Hieronim Bosch
Rouault
Les paradis artificiels
Na wystawie sztuki peruwiańskiej
Pompes funebres
Old Navy
Pozwólcie mi wejść do Megido
Wyspa Świętego Ludwika
Pogrzeb don Juana
Wenecja
Starzec ze skrzypcami
Marek Aureliusz
Łuk Tytusa
Spotkanie z upiorami
Wesele Nibelungów
Ugolino
Po co tak się trudziłeś, Leonardo?
W Hamburgu
Carmen saeculare
Na hermę poety w Tivoli
Napis na grobie poety Caestiusa Agryppy w Ravello
Smutno mi, Boże
Terazza dell`Infinoto
Oda toskańska
Sentymentalne podobieństwa
Oda do Sorakte
Ponte Rotto
Niedzielne popołudnie na Gianicolo
Oda kapitolińska
Oda kumejska
Rybny targ w Neapolu
Przygoda w Herkulanum
Oda do Amalfi
Oda do Sorrento
Oda do muszli
Ruiny w Paestum
Lament Cerery w Paestum
Powitanie Capri
Certosa
Oda capryjska
Sybilla w Torre di Materita
Faraglioni
Fenickie schody
Jezioro Averno
Wygasłe wulkany
Dzień w Casamicciola
Tam za nocą ...
Stworzenie człowieka
Port rybacki w Palermo
Il Duomo w Palermo
W Palermo nigdy nie pytaj o drogę
Most Admirała
Sprawozdanie z przechadzki po Piazza Caraciollo
Muzyka (1)
Muzyka (2)
Zachód słońca nad Monte Pelegrino
Wyprawa po księżyc
San Elia
Nieudana wycieczka do Agrigento
Świątynie w Agrigento
Efeb
Sadzawka Aretuzy
Medytacje nad papirusami
Piazza Armerina
Fuga muzyczna
Z powodu świerszcza
Zachód słońca nad teatrem w Taorminie
Rozczarowanie teatrem greckim w Syrakuzach
Modlitwa Ajschylosa
Zwycięstwo Eurypidesa
Oda na pożegnanie Sycylii
Oda do Vittorii Colonny
Pani z Pescary czyta list Michała Anioła
Powrót do Assyżu
Sarkofag grzesznicy
Carceri
Wariacje na temat Dantego
Elegia franciszkańska
Kwaity mojej żony
Zielnik kapryjski
Nocna przechadzka po Rzymie
Caffe Berardo
Dałem ci różę
Dąb Torquato Tassa
Koniki morskie
Monte Regina
Muszle w Mondello
Monte Pincio
Scala santa
Kronika Prospera
Śmierć Sokratesa
Śmierć Lwa Tołstoja
Nad wszystkimi wzgórzami
Pytania
Rzeka zapomnienia
Uratowanie Sodomy
Siedmiu przeciw Tebom
Rzeź w Gazie

Wiersze ostatnie

Pamiętam ...
Psalm wysokich gór
Pieśń o Bożym Zegarach
Pieśń o Świętym Jakubie Młodszym, Apostole synów Izraela, wyznawców Jezusa Chrystusa

Poematy

Winogrona Antygony
1. Inwokacja
2. Co śpiewa grobowiec
3. Przechadzka po piekle
4. Panny tebańskie
5. Modlitwa Tejrezjasza
6. Wędrówka po jaskiniach
7. Dojrzewanie
8. Medytacje nad Pascalem
9. Pogrzeb metaforyczny
10. Motyle króla Kreona
11. Rozkaz królewski
12. Przyjazd Hajmona
13. Noc miłosna
14. Śmierć Antygony
Kasandra
Golem
Faust zwyciężony
Pieśń o życiu i śmierci Chopina
Żelazowa Wola
Peruka starego nauczyciela
Geniusz i minister policji
Konstancja Gładkowska
Chopin w Wiedniu
Duszne niepokoje
Pasterka
Wielka Etiuda
Appassionata
Listy z Paryża
Dnie i noce Chopina
Choroba i samotność
Polonez koronacyjny
Maria Wodzińska
George Sand
Etiudy
Nokturn tragiczny
Nokturn o zmierzchu
Polonez o bitwie
Klasztor kartuzów na Majorce
Preludia
Ballada o Nieskończoności
Fantazja
Improwizacja pastoralna
Rozstanie
Pobyt w Anglii
Oczekiwanie
Palce
Bramy krwi
Wieczór październikowy
Dlaczego?
Godzina spowiedzi
Tęsknota za Beatrycze
Rozmowa z siostrą
Śmierć Chopina

Księgi Starego Przymierza

Roman Brandstaetter tłumacz ksiąg Starego Testamentu - ks. Jerzy
Chmiel
Z Księgi Rodzaju
Z Księgi Wyjścia
Z Księgi Powtórzonego Prawa
Z Księgi Sędziów
Z Pierwszej Księgi Samuela
Z Drugiej Księgi Samuela
Z Pierwszej Księgi Kronik
Z Drugiej Księgi Samuela
Z Księgi Judyty
Księga Hioba
Z Przypowieści Salomona
Kohelet czyli księga kaznodziei
Pieśń nad pieśniami
Z Księgi Mądrości
Z Księgi Syracha
Z Proroctwa Izajasza
Z Proorctwa Jeremiasza
Treny Jeremiasza
Z Proroctwa Ezechiela
Z Proroctwa Daniela
Z Proroctwa Hozeasza
Z Proroctwa Joela
Z Proroctwa Amosa
Z Proroctwa Jonasza
Z Proroctwa Micheasza
Z Proroctwa Habakuka
Z Proroctwa Zachariasza
Z Proroctwa Malachiasza

Krąg biblijny i franciszkański

Dwa kręgi Romana Brandstaettera (prof. Anna Świderkówna)

Krąg biblijny
Hymn do Biblii
Krąg biblijny
Testament mojego dziadka
Drogi prowadzące do Biblii
O potrzebie znajomości Pisma Świętego
Tęsknota za Pismem Świętym
Księga rodzinna
O tym, jak odwiedziłem grób patriarchy Abrahama
Żywa Księga
Ur Chaldejczyków
Dziadek opowiada Biblię
Kto napisał Biblię?
Święty elementarz
Biblia jak człowiek
Rozważny sposób uczenia się Ksiąg Bożych
Cierniowa korona
Czy zając może zabić Pana Boga?
Niecierpliwe poszukiwania
Chrystusie
Wieczór pod lampą gazową
Kiedy przeczytałem po raz pierwszy Nowy Testament
Dziadek mówi o sztuce czytania Biblii
Bazylika Konania
Wstąpienie w Człowieka
Widzenie kości
Jak czytałem Pismo Święte w Jerozolimie
Noc biblijna
Przypowieść o synu marnotrawnym (przekład z greckiego)
Na wzgórzu Pincio
Droga do Damaszku (przekład z greckiego)
Jak czytałem Ewangelię w Assyżu
Emaus w Zebrzydowicach
Życiorys własny Boga
Mój przyjaciel odkrywa Pismo Święte
Jak Wyspiański czytał Pismo Święte
Spożycie Świętej Księgi (przekład z hebrajskiego)
Czytanie Pisma Świętego z ołówkiem w ręku
Lament nieczytanej Biblii
Czytanie Pisma Świętego jako modlitwa
O głośnym czytaniu Pisma Świętego
Z Janem Jachowskim rozmowy o Biblii przy kawiarnianym stoliku
Różne sposoby przeżywania Pisma Świętego
Biblia na naszych oczach wciąż pisana
Chrystus ze starożydowskiego midraszu
Chrystus ojca Tomasza
Chrystus Juliana Tuwima
Serce biblijnego kręgu
Biblia kamienna
Wiara i dobre uczynki (przekład z greckiego)
Modlitwa o Mądrość (przekład z greckiego)
Mądrość mówi... (przekład z hebrajskiego)
Dęby patriarchy Izaaka
Walka Jakuba z Bogiem
Prorok Jonasz
Kim jest trzeci Jeździec Apokalipsy?
Glossa do „Kim jest trzeci Jeździec Apokalipsy?”
Bóg ukryty, Mesjasz ukryty...
Biblio ojczyzno moja...
Z listów Romana Brandstaettera

Krąg franciszkański
Kroniki Assyżu
Droga do Assyżu
Misterium Assyżu
Ślady świętego Franciszka
Kamienny sarkofag
Eremo dei Carceri
Śpiew świętej skały
Capri i Assyż
Inne Kwiatki Świętego Franciszka Z Assyżu
Introdukcja, czyli powrót do Assyżu
Casa, dolce casa
U grobu świętego Franciszka
W dolnej bazylice
Powstanie fresków Giotta w górnej bazylice
Onieśmielenie
Zanikanie fresków Giotta
Wieczorna przechadzka po Assyżu
Widok z tarasu naszego pokoju
Bazylika o zachodzie słońca
W poszukiwaniu utraconej ciszy
Jak będzie na drugim świecie
Dzwon kościoła San Stefano
Topino
Z różnych przyczyn wynikają te same skutki
Bóg w świetle zachodzącego słońca
Ave Maria
Tu zaczynają się „Inne kwiatki świętego Franciszka z Assyżu”
Narodziny syna pierworodnego
Kłótnia domów
Ojciec
Matka
Na ulicach Babilonu
Naśladowca trubadura Vidala
Franciszek i hippisi
Co się stało mojemu synowi?
Pokątna sprzedaż
Chleb dla biedaków
Kelner świętego Franciszka
Chrystus trędowatych
Bóg przemówił do Franciszka
Modlitwa Franciszka przed krucyfiksem w kościele San Damiano (przekład z włoskiego)
Święte aktorstwo
Dramat rodzinny
Piotr Bernardone i Herman Kafka
Co przydarzyło się na Piazza Vescovado
Sieroctwo z wyboru
Bóg prześladuje tych, których kocha
Spaghetti i popiół, czyli nieudana próba naśladowania świętego Franciszka
Jak Egidiusz i Bentivoglio zostali uczniami Biedaczyny
Wiara pomnaża obecność Boga
Szkoła pokory
Księgowość świętego Franciszka
Święty Franciszek doświadcza ojca Ireneusza
Podziękowanie
O trudnej sztuce ofiarowywania i przyjmowania jałmużny
Muchy
I poszli do Spoleto
Ojciec Rufo
Jak Franciszek uratował we śnie brata Egidiusza
Ucho igielne
Prawdziwy bogacz
Sprawiedliwość
Co to jest kradzież
O grzechach nieświadomie popełnionych
Przezwyciężanie samego siebie, czyli radość doskonała
Gdzie szatan nie mieszka
Doskonali kochankowie XX wieku
Moc samowyrzeczenia
Kampanila i dziewczyna
Pełnia człowieczej doskonałości
Perugia
Jak brat Egidiusz przeżył radość doskonałą
Jedziemy do Rzymu
Nad brzegami Tybru
Kogo szukał Paweł VI w tłumie?
Franciszek na audiencji u papieża Innocentego III
Święty Franciszek idzie do Pawła VI
Smak jesieni
Deszczowy poranek
Rzeź w Béziers
Jak Franciszek wygłaszał kazania
Jak Franciszek nauczył brata Sylwestra kazać do kamieni
Gościnność i wytworne obyczaje Franciszka
Kazanie do ognia
Lament Franciszka nad umarłą wodą
Nieskalany śnieg
Pośpiech
Wieża Babel
Kosmos franciszkański
Krzak dzikiej róży
Przygoda z rybą nad jeziorem Rieti
Ślepiec i papuga
Franciszek i cierń
Kos
Czas gołębi
Cyprys na bramie
O oczernianiu bliźnich
Przeciw samozadowoleniu
Przeciw obłudzie
Przeciw samotności
O postach
Święty Franciszek i zakonnice w krótkich spódnicach
Ankieta
Biedne litery
Rozmowa świętego Franciszka z papieżem Janem XXIII, czyli rachunek podobieństwa
Franciszek i Egidiusz zwiedzają Santa Maria degli Angeli .
Piękny głos brata Egidiusza
Cuda świętego Franciszka
O cudzie, którego nie było
W sercu góry
Bolesne słowa
Źródło Gołębi
Zaręczynowy pierścień
Franciszek gra na skrzypcach
Poeta
Laudy świętego Franciszka (przekład z włoskiego)
Pouczająca historia o obciętej nodze świni
Droga do San Damiano
Laudi Francescane a Santuario di San Damiano
Ziemia Świętych Stygmatów
Kamienne łoże
Sasso Spicco
Ukrzyżowanie Franciszka
Pochwała Boga, którą Franciszek napisał po otrzymaniu Świętych
Stygmatów (przekład z włoskiego) Franciszek odwiedza La Vernę
Pieśń słoneczna
Ewangelizacja
Pan, zdaje się, jest indywidualistą...
Przygotowania do rocznicy
Święty Franciszek na uroczystościach franciszkańskich w Assyżu w dniu 4 października
O sztuce pięknego i radosnego umierania
Pożegnanie Assyżu
Św. Franciszek z Assyżu, moja żona i zapalniczka
Z listów Romana Brandstaettera