Dane szczegółowe: | |
Wydawca: | Prószyński |
Rok wyd.: | 2005 |
Oprawa: | miękka |
Ilość stron: | 200 s. |
Wymiar: | 142x202 mm |
EAN: | 9788374690195 |
ISBN: | 83-7469-019-4 |
Data: | 2006-05-25 |
Opis książki:
W tych opowiadaniach czuć ciężar pracy fizycznej, która albo człowieka ściera w pył, albo wzmacnia tak, że nie skruszy go żadna siła. To gawędy o rodzinie, umieraniu i narodzinach. Frazy poetyckie pragną oddać zachwyt życiem. Wulgarność i chłód bijące czasami z tych opowieści być może potwierdzają tezę o postępującej dehumanizacji kultury i sztuki, degradacji rzeczywistości. Najważniejsza jednak jest przygoda, nawet jeśli wysuszy ją agonia. Bo co by nie mówić, to jednak cud, że się staliśmy, jesteśmy i wspólnie powoli przestajemy być... I piękna jest nadzieja, że może nigdy się nie skończymy? Tak jak gawędy o życiu i umieraniu.
FRAGMENT:
TWARZE
Przypominam sobie wiele twarzy. No, choćby Mariana Więcka - pomarszczona jak u starego gnoma, symetrycznie jednak zrymowana z otoczeniem, w jakim przebywał. Jego lisy były zawsze najbrudniejsze, kury też - ich wybieg całkowicie obsrany. Białe kożuchy świństwa. Tak samo wyglądał zarost na twarzy Mariana Więcka.
Albo Barbara Walczyńska spod dwunastki. Z jasnym wąsem pod nosem. Podobno jej rzekomej urodzie zaszkodziły jakieś szwajcarskie pastylki, które miały skrócić menstruację. Niestety - wąsy wyrosły, a Barbara nadal wykrwawia się ponad miarę.
Czy taka Elka o nikomu nieznanym nazwisku. Ma twarz poharataną pewnie przez jakieś szkło. Blizna wygląda jak ścieżka błyszczącego potu, który ścieka od czoła, przez nasadę nosa, gwałtownie skręca i niknie na szyi. Elka pilnuje budowy. W tym miejscu ma wyrosnąć jakiś luksusowy salon. Na razie teren budowy to tylko wygryziona przez buldożery ziemia, podobnie jak lewe ucho Elki, na skos poszarpane. Podobno duży buldog kiedyś jej wygryzł kawałek. Gdyby lepiej trafił, to... Ale w ogóle jej twarz jest poszarpana i dokładnie się stapia z terenem budowy. Aż przerażenie bierze, że tak mogą być podobni do siebie ziemia i człowiek.
Albo namokła ekranem komputerowym twarz Mirka S. Nie robi nic poza pracą przy komputerze. Kto wie, co on tam robi? Może szykuje niespodzianki?
A twarz Bartka Bednarka? Bezzębna, a właściwie ze stożkami zębów zbrązowiałych od mocnych. Bartek ma dwadzieścia pięć lat i dwoje dzieci z tą samą kobietą - swoją żoną, której matka doprasza się śmierci. Zięć, czyli Bartek, zabije ją, jeśli nie zamknie tej swojej jadaczki i nie odczepi się od jego żony. Bo przecież żona musi być za mężem, a nie za matką, no nie?
Albo ta kurwa z drugiego piętra. Piękna, ale jakaś smutna. Pewnego dnia stwierdziła, że już dłużej nie wytrzyma. Postanowiła powiesić się w swojej łazience. Gdy już miała pętlę na szyi, wykopnęła spod siebie kuchenny taboret, lecz sznurek puścił. Rąbnęła skronią o brzeg wanny i, tak czy siak, zadecydowała wreszcie o sobie. Podobno gdy ją znaleziono, z głowy wyrosła jej druga, cała napęczniała zastygającą powoli krwią. Trochę też poleciało z nosa, a rubinowy strumyk z lewego kącika ust rozlał się leniwie na wykafelkowaną posadzkę.
Jej dziwny znajomy, gdy to zobaczył, popłakał się. A później trudno go było od niej odepchnąć. Bronił się jak na alfonsa przystało. Próbował nawet użyć swojego noża. Krzyczał: "Dopuśćcie mnie do niej! Po raz ostatni! Dopuśćcie!".
Zna go mój kuzyn, który od czasu do czasu wali sobie w kanał. Raz zadzwonił po niego, gdy miał wystarczającą ilość towaru i powiedział: "Mietek? Przynieś trochę kapusty na działkę". Myślałem, że pęknę ze śmiechu, ale jego twarz w tym momencie była bardzo poważna i smutna. Nic nie rozumiał. "Nic nie rozumiesz", powiedział wtedy do mnie.
To prawda, nie rozumiem, dlaczego starszy mężczyzna, którego zobaczyłem w tramwaju, uśmiechał się do siebie, choć wydawało się, że napina mięśnie twarzy, by właśnie się nie uśmiechać. A innego skręcało co chwila, jakby zmuszano go do przełykania cytryny, na którą jest uczulony, i prawdopodobnie gdy przełknie, stanie się epileptycznie drgającym ciałem bez woli i pamięci. Nie rozumiem, dlaczego stała obok niego dziewczyna o tak delikatnej urodzie, że wyobrażenie sobie garści zimnej ziemi, spadającej na jej gładkie czoło, wywołuje cierpki skurcz w moim lewym obojczyku i później ciężko mi wyprostować szyję.
Albo ten błyszczący, doskonale wyeksponowany pieprzyk pod cygańskim nosem statecznej pięćdziesięciolatki. I oburzenie marszczące jej naciągniętą skórę, gdy przechodzą obok niej dwaj rumuńscy Cygani. Jeden z nich gra na harmonii, drugi, chyba siedmioletni chłopczyk, kręci się między ludźmi z kubkiem po pepsi. Wreszcie nobliwa paniusia nie wytrzymuje: - Cicho! Dość tej gry! Do pracy byście poszli! Cygan grający na harmonii składa ją w rękach. Cichy jęk milknącego instrumentu kończy muzykę. Cygan staje przy drzwiach i opiera się o nie czołem. Czeka, aż otworzą się na następnym przystanku. Coś mruczy pod nosem. Pewnie najgorsze wyzwiska. Za oknem tramwaju dużo, dużo twarzy niezauważonych, przebrzmiałych, dopiero się stających, których nigdy nie zobaczę ani nie przypomnę sobie, że gdzieś już kiedyś je widziałem. Znikają i pojawiają się jak moja znajomość własnej twarzy. Odbicie w lustrze zawsze o krok wyprzedza moje przyzwyczajenia, więc coraz rzadziej patrzę w lustro, a coraz częściej przyglądam się innym. Może w nich odnajdę siebie?
Czasami zastanawia mnie twarz szewca, który ma zakład na rogu ulicy. Jego żona zmarła kilka miesięcy temu. Został sam, nie mieli dzieci. Jest już za stary, by znaleźć kogoś do wspólnego życia. Ale nie zaniedbuje pracy. Codziennie przychodzi o dziewiątej rano i przesiaduje w zakładzie do szesnastej, w soboty do trzynastej. Ma niewiele roboty, bo ludzie wolą kupować nowe buty niż oddawać znoszone do naprawy. Niedziele spędza w oknie, na trzecim piętrze bloku mieszkalnego, w którym ściany to trujące płyty azbestowe. Stary szewc gapi się na całodobowy sklep spożywczy po drugiej stronie ulicy. Stoisko monopolowe jest tutaj największą atrakcją.
Wieczorem zlatują się ciemni miłośnicy mocnego alkoholu. Ich kobiety z podskórnymi liszajami popękanych naczynek krwionośnych - policzki jak u wycieńczonego arlekina, na chwilę ożywia alkohol, siarczyste przekleństwo, a wirujący świat chroni przed rolą matki, żony czy seksownej kochanki. Jeśli obciągają, to bez emocji, jeśli się oddają - nie pamiętają komu. Ich mężczyźni żyją na tym kurewskim świecie z przymusu. Wypalone procentami mięśnie, zwiotczałe włókna. Sił brak, by oddać jakiemuś chłystkowi, który by popisać się przed jakąś wymalowaną pindą, skopie, opluje, zostawi z numerem buta na czole. Mimo to potrafią walczyć - o przebudzenie się następnego dnia.
Twarze tych kobiet i mężczyzn są mętnymi kałużami na wypucowanych chodnikach podobnych do siebie miast, na brudnych trawnikach podobnych do siebie parków, na garbatych drogach podobnych do siebie wsi. Nabrzmiałe, poorane, nieraz zdziczałe, a najczęściej smutne.
A twarze aktorów, gdy grają inne twarze, a twarze muzyków, gdy dotykają swoich dźwięków? Sztuka przekracza często granice sztuczności i staje się czymś więcej niż życie, a to oznacza śmierć.
Twarze na chwilę przed śmiercią, w wypadku samochodowym, katastrofie lotniczej, po uderzeniu nożem w nerki, tuż po strzale w pierś, rozerwane pęcherzyki płucne, krzywy uśmiech bólu, szyderstwo gwałtownego zgonu zastygłe w nieczuły kamień.
Twarze mijane na ulicy, zaabsorbowane zakupami, rozwierające się w gwałtownej wymianie zdań, słowa ulatują przez odkształcane usta, twarze uśmiechnięte, płaczące ze smutku, z rozpaczy, ze szczęścia.
Twarze, gdy złamana ręka, obcięty palec, oglądające krew, pijące wino, wódkę, piwo, po dużej ilości alkoholu, twarze nieznające alkoholu. Twarze na wolności i w zamknięciu, kochające zwierzęta, nienawidzące ludzi, odważne i tchórzliwe, kłótliwe i milczące, schorowane, zmęczone, wypoczęte, tuż po przebudzeniu, tuż przed snem, podczas snu. Dużo, dużo twarzy niezauważonych, przebrzmiałych, ciągle się stających.
Kobieta, która kocha się i kocha, jest kochana - jej twarz zauważona w szczególnych i nieszczególnych momentach jej życia. Kobieta, która kocha się i nie kocha, nie jest kochana. Jej twarz w szczególnych i nieszczególnych momentach życia.
Grymasy twarzy, każdy inny, każdej innej twarzy. Jesteśmy różni, lecz z pewnego dystansu tacy sami. Starość jest podobna do siebie, podobnie jak młodość.
Emilia Dębska już nie patrzy na swoją twarz. Postarzała się, a kiedyś wszyscy mówili jej, że taka piękna. Choć uroda przyniosła jej sławę, nie słuchała komplementów, ciągle jej czegoś brakowało, coś nie pasowało. Czuła potrzebę upiększania się. Uroda dotyczy kobiet. Rozpaczliwa walka z czasem - pudrowanie nosa, policzków, czoła, szyi, ścieranie zrogowaciałego naskórka, naciąganie zmarszczek każdym reklamowanym specyfikiem, każdą najdroższą kuracją. Teraz każe wynieść ze swojego mieszkania wszystkie lustra, zawiesić ciężkie zasłony, nie włącza światła, w nocy tylko świeczki. Nie chce, by ktokolwiek ją odwiedzał. Z przyjaciółmi rozmawia przez na wpół przymknięte drzwi. Podobno zaczęła czytać Biblię. Nikt nie wie, że pisze wiersze, które za sto lat będą uznane za arcydzieło liryki.
Starsza pani Janina Pluta ma wnuków, lubi pić gorzałkę. Jak się napije, śpiewa kolędy, czy święta czy nie. Jej twarz podczas śpiewu. Na urodziny któregoś z wnuków wręcza mu za plecami rodziców flaszkę gorzałki. Tylko żeby rodzice nie widzieli - konspiracyjnie szepce. Jej twarz w tym momencie.
Matka czterdziestoletniego Piotra Molisa to kobieta z siedemdziesięcioletnimi zmarszczkami. Bawi się szmacianą lalką, bo w pewnej chwili stała się jedenastoletnią dziewczynką. Jej twarz uśmiechnięta do lalki. Twarz syna, który właśnie spojrzał na nią, odrywając wzrok od gazety, gdzie zdjęcie na pierwszej stronie ukazuje któregoś z dyktatorów. Dyktator przemawia, mocno gestykulując, groźnie marszczy brwi, krzywi się. Jego twarz.
Kibice na meczu piłkarskim, bokserskim, koszykówki czy jakimś innym. Świadkowie zmagań byka i torreadora. Rzymianie oglądający pojedynki gladiatorów - twarze ich wszystkich. Średniowieczne turnieje rycerskie, pola bitew, zamieszki uliczne, pogrzeby, wesela. Bawią się, biją, dotykają, całują, kurczą, topią, rozsypują w ziemię, uciekają z pamięci. Dużo, dużo twarzy niezauważonych, przebrzmiałych, ciągle się stających, zanikających.
Twarze uderzone od tyłu w głowę, z rozbitym łukiem brwiowym, zaciągające się papierosem, czymś innym, z ziemią na powiekach, spocone, pobrużdżone, już do niczego się nienadające.
I podobno są podobne do twarzy Boga.
Książka "Szklana huta" - Daniel Odija - oprawa miękka - Wydawnictwo Prószyński. Książka posiada 200 stron i została wydana w 2005 r.