Dane szczegółowe: | |
Wydawca: | Wydawnictwo M |
Oprawa: | miękka |
Ilość stron: | 134 s. |
Wymiar: | 120x190 mm |
EAN: | 9788372214669 |
ISBN: | 83-7221-466-2 |
Data: | 2001-01-09 |
Opis książki:
Bł. Piotr Jerzy Frassati jest przykładem człowieka realizującego nowoczesny model świętości. Zadecydował o tym jego radykalizm ewangeliczny i bezkompromisowe pójście za Chrystusem. Jego historia dowodzi, że nie jest ważne to, w jakim stanie się żyje. Bez heroicznej miłości świętość jest niemożliwa nawet w zakonie o najsurowszej regule. FRAGMENT Dzień pierwszy Głodny syn senatora Frassatiego Nasze życie, jeśli jest prawdziwie chrześcijańskie, jest nieustającym wyrzeczeniem, nieustającą ofiarą, która jednak nie ciąży nam, jeśli zdajemy sobie sprawę, czym jest tych nie wiele lat przeżytych w cierpieniu w porównaniu ze szczęśliwą wiecznością, gdzie radość nie będzie miała końca i gdzie znajdziemy spokój, jakiego nawet nie podobna sobie wyobrazić Pier Giorgio". Modlitwa i wyrzeczenie to dwa filary podtrzymujące nasze życie wewnętrzne. Bez wyrzeczenia trudno jest iść drogą wytyczoną przez Ewangelię. Zawarte w niej wskazania Chrystusa są wymagające. Musi się w nas narodzić nowy człowiek, żyjący duchem, a nie zmysłami. A to wymaga intensywnej pracy wewnętrznej, aby w różnych sytuacjach życiowych, kolidujących z tym, co głosi Ewangelia, umieć powiedzieć stanowczo "nie". Zawsze należy jednak zaczynać od rzeczy małych. Jeśli będziemy wierni w drobnych sprawach, nie będziemy również mieć problemu z wiernością Chrystusowi w tych dużych, ważniejszych. Człowiek najczęściej zdaje sobie sprawę z różnych przywiązań, które są przeszkodą w jego drodze do Boga. Dlatego nie należy się bać tego "niemodnego" dzisiaj słowa wyrzeczenie, ale korzystać z każdej okazji, w której można je realizować. Nasz Błogosławiony, dzięki rygorystycznemu wychowywaniu, miał prostsze zadanie do wykonania. Od dzieciństwa był przyzwyczajony do wyrzeczenia. Zarówno Piotr Jerzy, jak i jego siostra Luciana, mimo że pochodzili z bogatej, arystokratycznej rodziny, doskonale znali "smak" głodu. Posiłki podawano tylko trzy razy dziennie, a despotyczna matka pani Adelajda, nie pozwalała, aby dzieci jadły cokolwiek poza nimi. Jednym z elementów wystroju bogatych domów były zaś wówczas, stojące na stole lub kredensie, patery z owocami i słodyczami. Podobnie w rodzinie Frassatich. Godne podziwu jest to, że mimo takich pokus Piotr Jerzy nawet nie pomyślał o tym, aby złamać zakaz matki i zabrać cokolwiek z wystawionych smakołyków. Mama nie pozwoliła to wystarczało! Podobnie jak pani Adelajda, również jej syn bardzo lubił wycieczki górskie. Mając zaledwie kilka lat, Piotr Jerzy towarzyszył już matce w wielogodzinnych wyprawach. Gdy zmęczony i spragniony prosił ją o coś do picia, słyszał najczęściej: "Zwilż sobie wargi śliną". Mama tak powiedziała, więc trzeba słuchać! Wracając ze szkoły, dzieci nie mogły zaspokajać, tak bardzo normalnej w ich wieku, ciekawości oglądaniem witryn sklepowych czy mijanych kiosków. Należało wracać prosto do domu. Jeżeli mama zakazała, trzeba posłuchać! Mama powiedziała "nie", mama "nie pozwoliła"... Czy ta musztra pani Adelajdy miała jakikolwiek sens Będąc małym dzieckiem, Piotr Jerzy uważał ją za coś normalnego. Trzeba być posłusznym rodzicom. Jest to obowiązkiem dziecka! W 1906 roku, mając zaledwie pięć lat, pisze: "Kochany tatusiu, bardzo cię kocham, abyś był zadowolony, nie będę już bił Luciany. Dobrych Świąt. Będę się modlił za ciebie do Dzieciątka Jezus. Całuję cię, twój Dodo" (Tak nazywano go w domu). Owoce zakazów matki ujawniły się u syna w swojej pełni, dopiero w wieku dojrzałym. Wtedy Piotr Jerzy znalazł odpowiednią motywację do ograniczania się w wielu sprawach. Motywacją tą była miłość do Boga i drugiego człowieka. Współczesny człowiek chce żyć wygodnie, nie zamierza dawać innym posiadanych przez siebie dó materialnych, swojego czasu, samego siebie. Sądzi, że unikanie grzechu jest sprawą zrozumiałą, przynajmniej dla ludzi dążących do zjednoczenia z Panem Bogiem, ale wyrzekanie się czegoś, co nie jest złem, według wielu chrześcijan, jest ograniczaniem wolności i nie ma sensu. Tymczasem oddanie się Bogu i służba drugiemu człowiekowi wymagają wyrzeczenia. Piotr Jerzy, mimo że kłóciło się to z jego temperamentem, był człowiekiem o bardzo silnej woli. Między innymi dlatego przeszedł przez życie jako człowiek wierny i poddany Bogu do końca. Swej silnej woli nie otrzymał za darmo zdobywał ją dzień po dniu, podtrzymywany przez modlitwę i wiarę. 29 stycznia 1925 roku pisał do kolegi I. Bonini: "Aż do dzisiaj żyłem zbyt materialnie, teraz zaś trzeba, bym zahartował ducha do przyszłych walk. Od tej chwili bowiem każdego dnia, każdej godziny będzie jakaś nowa bitwa, którą trzeba będzie stoczyć i jakieś nowe zwycięstwo, które trzeba będzie odnieść". Piotr Jerzy potrafił powiedzieć złu i grzechowi zdecydowane "nie". Wyrzeczenie nie było dla niego trudnym i narzuconym obowiązkiem, ale pomocą zarówno w kształtowaniu swojego życia wewnętrznego, jak i w służbie biednym. Aby być wiernym miłości, musiał często rezygnować z rzeczy, które lubił, np. z wypraw górskich, gdy kolidowały one z Mszą świętą dla ubogich, którym towarzyszył; ze spędzenia karnawału w górach (święci także potrafią się bawić), kiedy trzeba było przygotować się do kolejnych egzaminów; z lepszego jedzenia, książek, nart..., gdy ktoś z przyjaciół tego potrzebował. Warto wspomnieć także o pieniądzach, które rozdawał natychmiast po ich otrzymaniu. Piotr Jerzy potrafił zrezygnować z wesołego spotkania z kolegami, gdy słyszał, że prowadzone przez nich rozmowy i opowiadane żarty, są nieprzyzwoite. Zrezygnował z planowanej pracy wśród górników (jego zdaniem ludzi pracujących w najcięższych warunkach), przyjmując propozycję "nakaz" ojca, aby po skończeniu studiów objąć posadę w redakcji dziennika "La Stampa", który był własnością pana Alfredo Frassatiego. Zrezygnował z małżeństwa z Laurą Hidalgo, którą poznał na jednej z wypraw górskich i która ujęła go swoim bogatym życiem wewnętrznym, ale nie odpowiadała matce, ze względu na zbyt niskie pochodzenie społeczne. Don Giovanni Barberis wspomina: "Jeszcze za życia otaczała go aura świętości: każdą wolną chwilę poświęcał na pomaganie tym, którzy potrzebowali pomocy, wyrzekając się wszelkich rozrywek, nie tylko takich, jakie mogła mu dać jego uprzywilejowana pozycja, ale i tych dostępnych dla każdego". Najważniejsze jednak było to, że rezygnował z samego siebie, swojej woli, swojego czasu, swojego życia, aby inni byli szczęśliwsi. A to jest najtrudniejsze. Gdy spojrzymy na jego życie, zobaczymy, że było ono nieustannym wyrzeczeniem. Było to jednak wyrzeczenie radosne, gdyż jego przyczyną była zawsze miłość Boga i bliźniego, a miłość wyklucza smutek i cierpiętnictwo. Piotr Jerzy jest wyraźnym znakiem, że trzeba zaprzeć się samego siebie, aby pójść do końca za Chrystusem. Po prostu żyć Ewangelią. "Jarzmo" nauki Jezusa nie jest ciężkie. Kiedy jednak zabraknie miłości, trudno jest powiedzieć sobie "nie". Wyrzeczenie oczyszcza nas z egoizmu, ale my kurczowo trzymamy się swojego "ja". Tak jest wygodniej. Skutki takiej postawy często kończą się klęską. I wtedy nie czujemy się dobrze. Jest nam źle. Upadamy, bo nasza wola jest słaba. Zło daje zaś tylko chwilową przyjemność. Czy warto więc wykluczać ze swojego życia wyrzeczenie Bez niego nie można zdobyć żadnego szczytu, a nagrodą za jego zdobycie jest widok, którego nigdy nie uda się nam zobaczyć, jeśli pozostaniemy u podnóża góry. A oto świadectwo o Piotrze Jerzym, jakie daje Don Ercole Provera salezjanin: "Należał do Boga trudno byłoby go określić w sposób właściwszy. Nie był człowiekiem sentymentalnym, lecz racjonalistą, którym kierowała wiara, posłusznym woli Bożej aż do śmierci". A może jednak warto chodzić głodnym wśród srebrnych pater z owocami i słodyczami; nawet wtedy, gdy jest się synem włoskiego senatora Dzień czwarty Testament Piotra Jerzego Frassatiego Wieczorem, o zachodzie słońca, dojeżdżaliśmy właśnie do Santhia, w powrotnej drodze ze zjazdu w Novarze, kiedy Pier Giorgio zjawił się w naszym wagonie z różańcem w ręku, swobodny, wesoły, proponując odmówienie Różańca. Efekt był zaskakujący, bo już po chwili, wbrew konwenansom, ze wszystkich wagonów słychać było młode głosy, odmawiające Różaniec" (o. Giovanni Gaudissart z kościoła Consolaty). Testament człowieka odchodzącego z tego świata jest ważny dla tych, którzy pozostają. Przekazuje się w nim swoją wolę, obdarowuje rzeczami posiadającymi jakąś wartość, zarówno materialną, jak i duchową. Piotr Jerzy również miał swój testament, z którym nigdy się nie rozstawał, nosząc go zawsze w kieszeni. Był to bardzo nietypowy testament. Tina Ajmone Cat, urzędniczka, wspomina: "Wielekroć starałam się wyperswadować mu trudne i niebezpieczne wspinaczki, ale bez skutku. Jego beztroski optymizm, młodzieńcza pewność siebie, jaką przejawiał we wszystkich przedsięwzięciach, przyciągały do niego równie entuzjastycznie nastawionych do życia przyjaciół. Na półtora miesiąca przed odejściem na zawsze, oznajmił mi, że zamierza zdobyć północną ścianę Lunelle. Ten szczyt, choć niezbyt wysoki (...), jest bardzo trudny (...). Usilnie odradzałam mu to wejście, ale nie chciał z tego zrezygnować. Mógłby pan spaść i zrobić sobie coś złego mówiłam mu. I po co, skoro można chodzić w góry nie narażając się na niebezpieczeństwo No tak odpowiedział. (...) Jeżeli pisane mi jest skończyć na dnie przepaści, Lunelle pochłoną jedną ofiarę więcej. Och, co za makabryczne myśli przychodzą panu teraz do głowy! wykrzyknęłam. Teraz (...) Ależ ja często myślę o śmierci i wcale mnie to nie przeraża. Nasze obecne życie jest tylko przygotowaniem do przyszłego. Do prawdziwego życia tam, życia, które nas wszystkich czeka. Musimy więc o nim często myśleć i być zawsze gotowi, gdyż Bóg może nas przywołać do siebie w każdej chwili. Ja, na przykład zakończył Pier Giorgio mam zawsze przy sobie swój testament. Naprawdę A mnie, co Pan zostawi Co pani zostawię (...) Ja nic nie posiadam. Mój testament jest wyłącznie duchowy. Jeżeli pani chciałaby, żebym jej coś zostawił, przyniosę pani różaniec zrobiony z ziaren pewnej rośliny, którą uprawiam w moim ogrodzie w Pollone, a pani w zamian odmówi za mnie czasem Zdrowaś Maryjo, żeby Bóg okazał mi swoje miłosierdzie!". Różaniec odmawiał codziennie, najczęściej późnym wieczorem. Ale wykorzystywał także i inne chwile, idąc ulicą, jadąc tramwajem... Członkowie rodziny Rahnerów, u której przebywał będąc w Berlinie, zeznają, że z jego pokoju każdego wieczoru rozlegał się głośno odmawiany Różaniec. W rodzinnym domu był ostrożniejszy gdy matka była w Turynie, odmawiał go po cichu, żeby nie drażnić jej i tak już zaniepokojonej jego "nadmierną pobożnością". Podczas podróży z przyjaciółmi, której celem była kolejna wyprawa górska, głośne rozmowy i ogólną radość przerywała w pewnej chwili propozycja Piotra Jerzego, aby wspólnie odmówić różaniec. "Żartowaliśmy między sobą z gigantycznego różańca Pier Giorgia, mówiąc, że odziedziczył go chyba po jakiejś matce przeoryszy. Zrozumiałem później, że była to afirmacja zasady: świadectwo czynnego życia" Vittorio Chauvelot, adwokat. W schronisku, chcąc nakłonić do wspólnej modlitwy zmęczonych całodzienną wspinaczką kolegów, marzących jedynie o zjedzeniu kolacji i położeniu się spać, proponował w zamian za odmówienie różańca naoliwienie ich przemokniętych butów. Oczywiście, dzięki inicjatywie Piotra Jerzego Różaniec towarzyszył alpinistom także na szlaku górskim, wzbudzając zdziwienie, czasem nawet podziw mijających ich turystów. Piotr Jerzy nie narzucał niczego swoim kolegom, zaczynał po prostu sam głośno odmawiać Różaniec. Po chwili słychać było kolejne głosy. "Zawsze nosił ze sobą różaniec, dokądkolwiek szedł. Kiedy wieczorami przychodzili koledzy, żeby uczyć się razem, zanim zabrali się do nauki, odmawiali Różaniec" wyznaje Marysia Borowy, pokojowa. Giovenale Calandri, robotnik: "W owym czasie nie nosiłem ze sobą różańca i to on powiedział mi, że dobry chrześcijanin przez całe życie i w chwili śmierci powinien go mieć przy sobie, gdyż różaniec jest znakiem prawdziwego chrześcijanina i chroni od wszelkich niebezpieczeństw". A Matka Serafina Soro z zakonu franciszkanek anielskich wspomina: "Pier Giorgio często zamawiał u naszych sióstr większą liczbę koronek; dowiedziałyśmy się później, że ofiarowywał je swoim towarzyszom, aby mogli codziennie odmawiać najmilszą jego sercu modlitwę do Najświętszej Panny". Bez wątpienia to ukochanie modlitwy różańcowej wypływało z jego głębokiej czci i miłości do Maryi. Ona była naprawdę Kimś w jego życiu. Była jego Towarzyszką w codziennych zmaganiach się z różnymi sprawami i problemami. To Ona chroniła go przed złem i pomogła być wiernym Chrystusowi do końca, tak jak Ona była wierna. Piotr Jerzy znalazł właściwą drogę swojego życia, prostą i pewną, prowadzącą do prawdziwej Ojczyzny. Tą Drogą była dla niego Maryja. A najlepszą modlitwą wielbiącą Maryję był dla niego Różaniec. To właśnie był testament, który chciał przekazać innym. I okazuje się, że często mu to się udawało. "Kiedy tak zawsze irytujące mnie napomnienia starej babci: [Odmówimy różaniec, pora już na różaniec] słyszałem teraz z ust młodego człowieka, starszego ode mnie zaledwie o dwa lata, pochodzącego z nieprzeciętnej rodziny i obdarzonego niewątpliwymi zaletami moralnymi, obracającego się w środowisku studenckim, wolnego od jakichkolwiek nacisków ze strony rodziny, przepełnionego duchem ewangelicznym, musiałem uznać się za pokonanego i uwierzyć, że różaniec może być pożyteczny. Zaledwie wysiedliśmy z tramwaju na przedmieściu Monterosa, aby rozpocząć kolejne odwiedziny ubogich, podopiecznych naszej Konferencji, Pier Giorgio, biorąc w palce grube ziarna ogromnego różańca, jaki nosił zapewne Fra Savonarola, rzucał nagłe wezwanie: [Dziś piątek, tajemnice bolesne, pierwsza: męka Jezusa w Ogrójcu; pater noster...]" wspomina Don Pietro Occeli, paulin. A może warto, z różańcem w kieszeni, pójść śladami Piotra Jerzego Dzień siódmy Zawsze na szczyty. "Verso lalto". Góry, Góry, Góry - kocham was! Coraz częściej pragnę wspinać się po górach, zdobywać najgroźniejsze szczyty, odczuwać tę czystą radość, którą dają tylko góry" (Piotr Jerzy Frassati). Zarówno w życiu duchowym, jak i w życiu świeckim dewizą Piotra Jerzego było: "zawsze do góry", "zawsze na szczyty". Nie lubił połowiczności. Albo być zimnym, albo gorącym. Oczywiście starał się zawsze wybierać to drugie rozwiązanie. Wymagał tego radykalizm ewangeliczny, charakteryzujący w sposób wyraźny jego życie. Góry były dla niego symbolem tej nieustannej wędrówki wzwyż ku Bogu. "Kiedyśmy się zatrzymywali na krótki odpoczynek, Pier Giorgio porównywał naszą trudną drogę do wznoszenia się w wierze: [Im wyżej dotrzemy, tym wyraźniej usłyszymy głos Chrystusa]" (A. Valetto). Od małego dziecka, między innymi dzięki matce, która lubiła górskie wędrówki, miał zamiłowanie do alpinizmu oraz do innych dziedzin sportu. Był doskonałym narciarzem, pływakiem, jeździł konno, pokonywał często wiele kilometrów rowerem (między innymi drogę między Turynem a Pollone, wynoszącą kilkadziesiąt kilometrów). Zamiłowaniu do gór sprzyjał także fakt, że mieszkał w pobliżu Alp. Był dobrze zbudowany, zdrowy, silny, mógł więc realizować swoje pragnienie zdobywania kolejnych szczytów. Tak jak nie lubił charakterystycznych dla jego klasy społecznej przyjęć i wizyt, tak kochał góry. Był za bardzo zaangażowany w pomoc drugiemu człowiekowi, aby móc sobie pozwolić na wyprawę górską jedynie dla własnej przyjemności. Znał doskonale środowisko młodych ludzi i zdawał sobie sprawę z czyhających na nich niebezpieczeństw z tego, co mogło ich oddalać od Boga. Za bardzo kochał Chrystusa, aby pozostać obojętnym wobec tych ewentualnych zagrożeń. Robił więc wszystko, żeby jego koledzy i koleżanki dobrze wykorzystali dzień wolny od pracy czy nauki. I w tym właśnie celu organizował górskie wyprawy, w czasie których potrafił im zapewnić udział w niedzielnej Mszy świętej, modlitwę na górskim szlaku lub w schronisku, w którym zatrzymywali się na nocny wypoczynek. Góry stały się dla niego również środkiem apostolstwa. Inżynier Cesare Randona: "Pewnego sobotniego wieczora prowadził nas ścieżyną wiodącą w górę, na Sauze d Oulx, odmawiając w drodze Różaniec. Spotkaliśmy inną gromadkę narciarzy, którzy podchodzili tym samym szlakiem, głośno żartując i rozmawiając. [Ciszej, oni się modlą] brzmiało ich pozdrowienie. W ostatni tydzień karnawału 1924 roku, w Val d Aosta, sypialiśmy w jednym pokoju i co wieczór prosił mnie, żebym razem z nim odmówił Różaniec, zanim damy odpocząć zmordowanym nogom". Kiedy ostrzegano go przed niebezpieczeństwem związanym ze wspinaczkami, mówił, powołując się na poetę Zanella, że miasta wznosił człowiek, ale góry są dziełem samego Boga. Dużo pisał o swojej miłości do gór w listach do przyjaciół. Chciał ich zapalić do zdobywania szczytów, gdyż twierdził, że tam łatwiej można spotkać Boga i nawiązać z nim kontakt. Poza tym góry uczą wyrzeczenia. Wejście na szczyt wymaga często dużego wysiłku i zaparcia się siebie, a to bardzo pomaga w rozwoju życia wewnętrznego. Człowiek tak łatwo przyzwyczaja się do wygodnego trybu życia, lenistwa i tracenia czasu. A przecież życie jest takie krótkie. Zamiast wzmacniać swoją wolę, aby pomagała walczyć ze złem i swoimi słabościami, osłabia się ją. Piotr Jerzy rozumiał to doskonale i dlatego nie żałował wysiłku na zdobywanie kolejnych szczytów. Każdemu alpiniście góry potrafią czasem dostarczyć, oprócz radości, także mniej przyjemnych wrażeń. Oto jedna z przygód przeżytych przez Piotra Jerzego. Podczas wyprawy na szczyt Bessante Frassatiego i jego kolegów zaskoczyła nagle śnieżyca. Na dodatek wiał tak silny wiatr, że nie można było iść dalej, mimo że schronisko było już całkiem niedaleko. Trzeba było zaprzestać kontynuowania wyprawy. Nasi alpiniści na skraju przepaści wykopali kijkami narciarskimi dół w śniegu a następnie z nart i koców zrobili sobie coś w rodzaju namiotu, w którym mogliby poczekać do rana. Trzeba było czuwać, więc przez całą noc odmawiali Różaniec i dopiero o świcie wyruszyli w dalszą drogę. Piotr Jerzy w każdej życiowej sytuacji, także w czasie wspinaczki górskiej, zawsze był sobą. Nie rezygnował nigdy z tego, co było dla niego najważniejsze i czym żył na co dzień z kontaktu z Bogiem, modlitwy, Mszy świętej... Sprawa religii nie była jego sprawą prywatną. Dr Vanna Manassero: "Wśród członków [Młodej Góry] na Sauze d Oulx był przykładem zdyscyplinowania. Wstawał jako jeden z pierwszych, a w niedzielne poranki, podczas gdy inni zajęci byli jeszcze poranną toaletą, on był już gotów pójść do kościoła i głośno śpiewał pod naszym oknem, żeby nas, dziewczęta, pobudzić i przypomnieć, że pora już iść na Mszę". Inż. Carlo Enrico Galimberti: "Żartowaliśmy trochę z tego trudu, jaki zadawał sobie przy takim organizowaniu górskich wycieczek, żeby nigdy nie opuścić Mszy, której podporządkowywał wszystko inne. Te jego niezłomne zasady dokuczały trochę tym, którzy nie byli aż tak gorliwi w przestrzeganiu niedzielnego obowiązku, bo Pier Giorgio, nie będąc fanatykiem, był jednak pod tym względem nieustępliwy". Jego troska o rozwój duchowy przyjaciół była niezwykła. Tutaj również widzimy piękną cechę jego charakteru myślał nie tylko o sobie, ale także o innych. W styczniu 1918 roku Piotr Jerzy zapisał się do Klubu Włoskich Alpinistów. Upoważniało go to do brania udziału we wspinaczkach w gronie najlepszych sportowców i dawało nawet szansę zdobycia sławy. Potrafił jednak zrezygnować z tej satysfakcji i chodził w góry ze swoimi kolegami i koleżankami z FUCI (katolickiej organizacji młodzieżowej), którzy byli najczęściej tylko nowicjuszami. Chciał im pomagać, chciał im dodawać zapału do górskich wypraw. W górach, gdy było komuś zimno, oddawał zawsze swoją kurtkę czy sweter, twierdząc, że jemu jest ciepło. Na jedną z wypraw wzięli do pomocy chłopca, który chciał zarobić niesieniem bagaży. Wkrótce okazało się, że praca ta jest dla niego za ciężka. Piotr Jerzy, zauważywszy to, najpierw wziął od niego torbę, później narty, a w końcu, widząc, jak ślizga się i przewraca na oblodzonych ścieżkach z powodu nieodpowiedniego obuwia, wziął i jego na plecy. W schronisku także starał się pamiętać przede wszystkim o innych. Wybierał najzimniejsze pokoje, żeby jego koledzy mieli wygodny i ciepły nocleg. Gdy nacierał swoje buty oliwą, chroniąc je w ten sposób przed wilgocią, wkrótce zauważał, że ich liczba dziwnie rosła. Bez najmniejszego sprzeciwu smarował buty swoich przyjaciół, mimo że sam również był zmęczony i nie była to dla niego najprzyjemniejsza praca. Po powrocie z gór wszyscy marzyli tylko o tym, aby jak najprędzej zjeść kolację i położyć się do ciepłego łóżka. Często wracali z wyprawy resztkami sił, narzekając na trudy wspinaczki. Tylko jedna osoba była zawsze zadowolona ze wszystkiego Frassati, choć jego sytuacja była często o wiele trudniejsza niż jego kolegów i koleżanek. Wspaniale łączył radość z piękna gór z tą najgłębszą i najważniejszą radością, jaką było spotkanie z Chrystusem. Antonio Fossati, nauczyciel: "Było to chyba w 1920 czy 1921 roku. Pamiętam, jak podczas każdej wycieczki zdumiewał wszystkich swoją fizyczną i moralną wytrwałością, bo koniecznie chciał dojść do zamierzonego celu na czczo, aby móc przystąpić do komunii. (Post eucharystyczny obowiązywał wtedy już od północy). Nie zastanawiał się [co ludzie powiedzą], jego absolutna szczerość zdumiewała i działała krzepiąco". Natale Goria, adwokat: "Przestrzegał nakazów Wielkiego Postu nawet w górach i starał się nakłaniać do tego innych; zabierał z sobą zapas postnych ciasteczek na miodzie i częstował nimi towarzyszy, żeby głód nie zmusił ich do kupowania bułek z kiełbasą, jedynej rzeczy do jedzenia, jaką można tam było dostać". Mons. Giovanni Pinardi, kapłan z kościoła San Seconde, długo wspominał piękny widok, kiedy Piotr Jerzy wczesnym rankiem wchodził do świątyni razem ze swoimi towarzyszami z całym górskim ekwipunkiem: podkute buty bębniące o posadzkę, w ręku mocny górski czekan, wypchany plecak. W zakrystii składał swój bagaż, żeby móc służyć do Mszy świętej. Był silny ciałem, ale jeszcze mocniejszy duchem. Nakarmiwszy się Chlebem eucharystycznym, wyruszał zdobywać ziemskie szczyty. Don Giuseppe Cargnino, proboszcz w Balme: "Służył mi do Mszy i wydawało mi się, że mam anioła za ministranta, tak cudowne było jego skupienie, tak żywa wiara i tak synowskie, serdeczne oddanie Świętej Ofierze i Najświętszej Maryi, Matce wszelkiej pociechy" (F 2 174). Całe życie Piotra Jerzego było zdobywaniem szczytów, zarówno tych duchowych, jak i tych górskich. Góry mają w sobie COŚ, a może KOGOŚ W nich dużo łatwiej dostrzec Tego, który je stworzył. Pociągają wzwyż. Dzień ósmy Frassati przywódcą "Ciemnych Typów" Eksperci Kongregacji do spraw świętych, przywykli do zajmowania się sprawami świętych zakonników, zakonnic czy kapłanów, czuli się niecodziennie, dając charakterystykę tego dwudziestoczteroletniego młodzieńca, którego pobożność i wiara jakoś wymykają się spod konwencjonalnych określeń. Trudno im się dziwić, bo i nam niełatwo uwierzyć, że może zostać beatyfikowany założyciel Towarzystwa Ciemnych Typów, który organizował mieszane wycieczki alpejskie, kochał się w jednej z ich uczestniczek, raz po raz oblewał egzaminy, zimował w jednej klasie, a w czasie kariery szkolnej za urządzane kawały często lądował za drzwiami". Podsumowując to wszystko, co robił Piotr Jerzy, a co wydaje się trochę kontrowersyjne, trzeba go po prostu znać. Mógł organizować mieszane wyprawy w góry, bo był czysty i troszczył się o czystość u swoich kolegów i koleżanek. Mógł kochać dziewczynę, ponieważ umiał ją szanować i panować nad swoimi uczuciami, nie ulegając sobie. Musiał powtarzać niektóre egzaminy, nie dlatego że marnował czas na różne przyjemności, ale dlatego że służył biedakom a pomocy im często nie można było odłożyć na później. Rok zmarnowany przez nie zdaną łacinę nadrobił w następnej szkole. Kawały być może urządzane często w niestosownych okolicznościach były wynikiem tryskającej z niego radości życia, wypływającej z wiary. A "Towarzystwo Ciemnych Typów"...! Ta sprawa również miała inny podtekst, niż można byłoby sądzić z pozorów. Nie chodziło tutaj o towarzystwo do robienia kolejnych kawałów, mimo że nie brakowało mu humoru, ale o pogłębienie życia duchowego. Wydaje się to dziwne, ale taka jest prawda. Tak żywiołowemu temperamentowi, jaki posiadał Piotr Jerzy, nigdy nie brakowało niezwykłych pomysłów. Był zawsze "duszą" towarzystwa, zarówno na uczelni, jak i w różnych organizacjach, szczególnie zaś podczas wypraw górskich. Te szerokie kontakty nie zadowalały go jednak. Chciał zgromadzić razem tych, z którymi łączyły go wspólne ideały. W tym właśnie celu założył grupę "Ciemnych Typów" "Tipi Loschi". Jej członkiem mógł być każdy, kto, jak mówił Frassati, jest osobą "stowarzyszalną". Oznaczało to dążenie do wspólnie wskazanego celu, którym był Bóg. Grupę tę łączyły wspólne nabożeństwa adoracyjne, praca w licznych organizacjach charytatywnych i społecznych, a także zawsze radosne i wyczekiwane wspinaczki alpejskie. Człowiek "stowarzyszeniowy" dbał o rozwój swojego życia duchowego, był otwarty na innych, nie myślał o tak modnym wśród młodzieży także na początku dwudziestego wieku, kiedy żył Frassati swobodnym stylu postępowania. Piotr Jerzy robił wszystko, żeby jego przyjaciele unikali niemoralnych rozrywek i starł się zachować ich od zła. Specyficzny był także styl wypraw górskich "Towarzystwa Ciemnych Typów", w czasie których Frassati wpajał swoim towarzyszom nawyk modlitwy, zarówno na szczytach, jak i po powrocie na nocleg do schroniska. Uczył ich dziękowania Bogu za otaczające piękno i zdobycie kolejnej góry. Zachęcał do wspólnego, głośnego odmawiania Różańca czy modlitwy na Anioł Pański, czym wywoływał często zdziwienie na twarzach mijanych turystów. To właśnie były osoby "stowarzyszeniowe". Inż. Eugenio Severi: "Nocowałem razem z nim ze czterdzieści razy: w górach albo u niego w domu. Mogę więc świadczyć tylko o jednym, ale za to z całkowitą pewnością, że zawsze wieczorem odprawiał swoje raczej długie modły i zawsze odmawiał różaniec, skłaniając mnie w ten sposób do od mawiania go także. Również w schronisku na Przełęczy św. Bernarda, podczas gdy ja pakowałem się do łóżka, bojąc się zaziębić, i stamtąd mu odpowiadałem, Pier Giorgio klęczał spokojnie na podłodze. Nie dość na tym: ponieważ było mi zimno, oddał mi jeden ze swoich koców, bo jemu [było ciepło]". Nie zależało mu na tym, aby grupa była liczna, ale na tym, żeby byli to ludzie naprawdę wartościowi. Słynne jest jego powiedzenie "Pochi ma buoni came i macheroni" "Mało, ale dobrych jak makaron". Do Marco Beltrama Turyn, 10 kwietnia 1925: "(...) W życiu ziemskim po miłości do rodziców i sióstr, jedną z rzeczy najpiękniejszych jest uczucie przyjaźni. Co dzień powinienem dziękować Bogu za to, że dał mi tak dobrych przyjaciół i przyjaciółki, będące dla mnie tak cennym przewodnictwem na całą drogę życia. Za każdym razem, gdy odwiedzam Clementinę, zbudowany jestem jej wielką dobrocią i myślę o bezmiarze Dobrego, jakie z pewnością zrobiła i będzie robić Dusza tak piękna. Na pewno Opatrzność Boża w swoich Cudownych Planach często posługuje się nami, biednymi źdźbłami, aby czynić Dobro, a my nie chcemy nieraz rozpoznać Jego istnienia, a nawet śmiemy je negować. My jednak, którzy dzięki Łasce Bożej mamy Wiarę, kiedy znajdziemy się wobec dusz tak pięknych, niewątpliwie wykarmionych Wiarą, nie możemy w nich przeoczyć jawnego znaku Istnienia Boga, albowiem taka Dobroć nie mogłaby się zjawić bez Łaski Bożej. A co powiedzieć jeszcze o Laurze i Tinie, duszach też tak szlachetnych, wobec których nie raz myślę o niewdzięczności, jaką okazałem Bogu, tak skąpo odpowiadając na wielkie Łaski, którym Pan w Swoim Wielkim Miłosierdziu zawsze mię obdarzał, nie bacząc na moje grzechy. Powiadam ci, że przykład ich wszystkich trzech był dla mnie potężnym wzorem w pewnych momentach życia, kiedy ciało przemaga nad duchem (...)" (Piotr Jerzy Frassati). Widzimy tutaj w całej okazałości poziom duchowy Piotra Jerzego Frassatiego. Warto zwrócić uwagę przede wszystkim na jego nie zwykłą pokorę, podstawę życia wewnętrznego. Ten, który wywierał tak wielki wpływ na swoje otoczenie, dając im to, co najcenniejsze Boga, zupełnie tego nie widział. Wprost przeciwnie, przypisywał to innym. Mimo że czuł się gorszy od swoich przyjaciół, tylko on jeden został wyniesiony na ołtarze i ogłoszony Błogosławionym. Oprócz niego nikt nie doszedł do takiej bliskości Boga. Jego towarzysze podziwiali go, zachwycając się jego postępowaniem: wiarą, niezwykłą miłością drugiego człowieka, ofiarnością, wyrzeczeniem... Jednak żaden z nich nie poszedł jego śladami do końca, żaden nie wybrał Boga całkowicie. Mons. Angelo Bartolomasi, biskup polowy: "Nie trzeba było wielu spotkań, by poznać i właściwie ocenić Pier Giorgia jego otwartą duszę, proste, pełne zrozumienia spojrzenie, by poczuć się bliskim jego sercu i ujętym jego radosnym uśmiechem. Urzeczywistniał swoje ideały ciągle je doskonaląc, żył świetlaną wiarą, którą zetknięcie z ludzkimi niedolami czyniło jeszcze gorętszą. Żył czynieniem dobra. Takim go poznałem, takiego pokochałem i podziwiałem. Piotr Jerzy wywierał wyjątkowo silny wpływ na młodych ludzi. Prawdopodobnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Jego zapał, entuzjazm, radość zdobywały serca dla Chrystusa i Kościoła. Na tym właśnie zależało mu najbardziej i dlatego, oprócz swojej działalności charytatywnej wśród biedaków i nędzarzy na przedmieściach Turynu, otaczał swoją troską także ludzi młodych. Miał świadomość, że jest to najważniejszy okres w ich życiu, okres wyborów i podejmowania różnych decyzji. W skład Towarzystwa "Ciemnych Typów" wchodzili zarówno koledzy, jak i koleżanki. Pewne było, że dzięki obecności Piotra Jerzego młodzież ta nie wykorzystywała tej sytuacji do postępowania niezgodnego z ich wiarą. Frassati nie pozwalał na najmniejszy nawet niewłaściwy żart i nie dopuszczał do żadnego dwuznacznego epizodu. To właśnie przekazał swoim towarzyszom. Między nimi istniała prawdziwa przyjaźń, bez pruderii, obłudy, obawy przed złem, dająca tyle radości życia i podtrzymująca na duchu w wielu trudnościach. O. Marcello Pesso, jezuita: "Miałem szczęście znać nieodżałowanego Pier Giorgia Frassatiego w latach, kiedy był pełnym religijnego zapału uczniem gimnazjum, a następnie Instytutu Społecznego, a także później, kiedy studiował na Politechnice. Zawsze podziwiałem jego głęboką religijność, jego kulturalne zachowanie, otwarty charakter, czystość życia bijącą z jego przejrzystych oczu i całej postaci. Nade wszystko jednak podziwiałem tę pozbawioną ostentacji szczerość, z jaką ujawniał przy każdej okazji swoje zasady i uczucia religijne, od których nie odstępował, odwagę, z jaką walczył o słuszną sprawę". Don Rinaldo Ruffini, salezjanin: "W jakichkolwiek okolicznościach miałem okazję go spotkać, zawsze uderzał mnie jego naturalny sposób bycia, swobodny, a zarazem znamionujący kogoś, kto czuje się poza tłumem ludzkim i ponad nim. Nic dla niego nie znaczyły ogólnie przyjęte konwenanse. Obdarzony nieprzeciętną siłą fizyczną i moralną hartował ją wyrzekając się wygód i z odwagą stawiał czoła niebezpieczeństwom, trudnościom, wyczerpującym wysiłkom. Jego życzliwość dla ludzi, spontaniczna, płynąca z serca, wolna od wszelkiej pozy, łączyła się z pewnością siebie, umiejętnością podejmowania szybkich decyzji. Przenikająca go radość, czasem wybuchowa, była niewyczerpanym źródłem niezwykłych pomysłów. Sprawiał na wszystkich wrażenie potężnej osobowości zdolnej do panowania nad ludźmi; zawsze przewodził gromadzie, w pracy i zabawie". Jak widzimy, nie można mieć najmniejszych podejrzeń, że w "Towarzystwie Ciemnych Typów" działo się coś złego. Przecież nie chodziło o to, aby unikać kontaktów z koleżankami, ale żeby nauczyć się właściwej postawy wobec nich, postawy szacunku i czystości. Takie są wymagania Ewangelii. "Mało, ale dobrych jak makaron". Okazało się, że ta dewiza Piotra Jerzego jest możliwa do zrealizowania.
Książka "Rekolekcje z ... Bł. Piotr Jerzy Frassati" - Teresa Jankowska - oprawa miękka - Wydawnictwo M.
Spis treści:
Wprowadzenie
Verso l`alto Ku szczytom
Kalendarium życia Pier Giorgia Frassatiego
Dzień Pierwszy
Głodny syn senatora Frassatiego
Dzień drugi
Tam, gdzie byłem, nie ma telefonu
Dzień trzeci
A pociąg zaczekał
Dzień czwarty
Testament Piotra Jerzego Frassatiego
Dzień piąty
Duchowa rodzina Piotra Jerzego Frassatiego
Dzień szósty
Syn senatora Frassatiego w norach nędzarzy
Dzień siódmy
Zawsze na szczyty. Verso l`alto
Dzień ósmy
Frassati przywódcą - Ciemnych Typów
Dzień dziewiąty
Frassati zarabiający śpiewaniem
Dzień dziesiąty
Frassati człowiekiem niezwykłego humoru
Dzień jedenasty
Święty i zakochany w dziewczynie
Dzień dwunasty
Człowiek rad ewangelicznych
Dzień trzynasty
Samotność cierpienia Piotra Jerzego
Dzień czternasty
Zdał doskonale ostatni egzamin
Dzień piętnasty
Wspomnienia. Listy. Modlitwy
Zakończenie
Wykaz skrótów
Bibliografia