pokaz koszyk
rozwiń menu
tylko:  
Tytuł książki:

O miłości, małżeństwie i rodzinie. Seria: Poznaj siebie

Autor książki:

o. Józef Augustyn SJ

Dane szczegółowe:
Wydawca: Wydawnictwo M
Oprawa: twarda
Ilość stron: 200 s.
Wymiar: 120x180 mm
EAN: 9788372219565
ISBN: 83-7221-956-7
Data: 2005-03-10
Cena wydawcy: 15.00 złpozycja niedostępna

Opis książki:

Co robić, kiedy mamy wrażenie, że wzajemna miłość bywa bardzo trudna Najpierw należy dokonać rozeznania konfliktowych sytuacji w relacjach z bliźnimi. Możemy zadać sobie pytanie: Czy nasza ocena sytuacji jest rzeczywiście obiektywna Czy inni odczytują ją podobnie Miłość braterska stawia wysokie wymagania. Kiedy podejmujemy je z całą pokorą i ofiarnością, doświadczenie miłości staje się naszym udziałem. FRAGMENT 6. Trudna miłość braterska Dlaczego wzajemna miłość we wspólnocie bywa tak trudna, skoro wszyscy odwołujemy się do tego samego doświadczenia wiary i miłości Na wspólnych spotkaniach mówimy wiele o Chrystusie jako źródle miłości. Codzienność jednak zaprzecza składanym deklaracjom; zdaje się zwyciężać wzajemna niechęć, urazy i konflikty. Twierdzenie, iż wzajemna miłość braterska jest bardzo trudna, brzmi zbyt pesymistycznie. Trzeba raczej powiedzieć, że jest ona bardzo wymagająca. I to jest prawda. Doświadczenie pokazuje jednak, że autentyczna miłość jest możliwa, także dla nas, ludzi kruchych. Odwoływanie się do nieskończonej miłości Ojca objawionej w Jezusie staje się lekarstwem na nasze rozliczne słabości i niemoce w miłości. Nieustanne narzekanie na siebie nawzajem, oskarżanie się o brak miłości, mimo wspólnie wyznawanej wiary w Jezusa (źródło wszelkiej miłości), nie przyczynia się do jej wzrostu. Pogłębia to jedynie nasze wzajemne niechęci i urazy. Podtrzymywanie ich w naszych sercach uniemożliwia jakikolwiek wzrost w miłości. Nie zbudujemy prawdziwej wspólnoty i przyjaźni, żądając od naszych bliźnich miłości dla siebie. Co robić, kiedy mamy wrażenie, że wzajemna miłość bywa bardzo trudna Najpierw należałoby dokonać gruntownego rozeznania konfliktowych sytuacji w relacjach z bliźnimi. Możemy zadać sobie pytanie, czy nasza ocena sytuacji we wspólnocie jest rzeczywiście obiektywna Czy inni odczytują ją podobnie Z którymi osobami nasze relacje są szczególnie skomplikowane Od jak dawna owe problemy narastały Czego one dotyczą Jakie są punkty zapalne we wzajemnych relacjach W jaki sposób do tej pory rozwiązywaliśmy trudności Miłość braterska stawia wysokie wymagania. Kiedy podejmujemy je z całą pokorą i ofiarnością, doświadczenie miłości staje się naszym udziałem. Jeśli natomiast przez długi czas - nieraz całymi latami - lekceważymy wymagania miłości, stopniowo rodzi się w nas przekonanie, że jest ona bardzo trudna, wręcz niemożliwa. Nikt zaś z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie (Rz 14,7) - to fundament braterskiej miłości. Narastanie rozżalenia i pretensji do ludzi ma zwykle swoje źródło w koncentracji na sobie i własnych potrzebach. Kiedy bowiem żyjemy dla siebie, wówczas mamy wrażenie, że wszyscy i wszystko winno być do naszych usług. Branie czy nawet żądanie miłości zostaje postawione przed ofiarowaniem jej bliźnim. To właśnie autentyczne doświadczenie wiary umożliwia nam pokonanie pokusy życia tylko dla siebie. A właśnie za wszystkich umarł Chrystus po to, aby ci, co żyją, już nie żyli dla siebie, lecz dla Tego, który za nich umarł i zmartwychwstał (2 Kor 5,15). To prawda, że nasze relacje międzyludzkie bywają nieraz naznaczone nieporozumieniami czy nawet głębszymi ranami. W nawale pracy, pod wpływem zmęczenia i niecierpliwości wydajemy często niesprawiedliwe osądy, które wywołują ból; łatwo też unosimy się gniewem, przerzucamy na innych ciężary codziennego życia, które sami powinniśmy dźwigać. Te sytuacje konfliktowe nie powinny być przez nas traktowane jako przeszkoda w miłości, ale raczej jako wyzwanie dla wzajemnego dialogu, przebaczenia i pojednania. Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni. Przebaczajcie sobie, tak jak i Bóg wam przebaczył w Chrystusie (Ef 4,32) - zachęca św. Paweł Apostoł. Kiedy mamy świadomość, że mur wzajemnej niechęci, gniewu i żalu w naszej rodzinie lub wspólnocie powstawał przez wiele miesięcy czy nawet lat, musimy być bardzo cierpliwi zarówno wobec samych siebie, jak i wobec naszych bliźnich. Trzeba nam przyjmować naszą część odpowiedzialności za zaistniałą sytuację, uznać ją za grzech braku miłości i wyznać przed Bogiem w sakramencie pojednania. Nadszarpnięte zaufanie we wspólnocie można odbudowywać powoli, cierpliwie i stopniowo. Bez zaufania i wzajemnej otwartości miłość jest niemożliwa. Sam Jezus w Kazaniu na Górze daje nam prostą wskazówkę, jak mamy postępować, aby odbudować zaufanie: Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie. Albowiem to jest [istota] Prawa i Proroków (Mt 7,12). Jest to złoty środek, uniwersalna zasada powtarzana od tysięcy lat w kręgu wszystkich kultur. Jezus cytuje ją tutaj i podaje jako własną. We wspólnocie trzeba sobie nieustannie przypominać: traktujmy innych tak, jak byśmy chcieli być traktowani przez nich. Miłość braterska, która jest zawsze w jakiś sposób krucha i ograniczona, wymaga wzajemności. Okazując miłość braciom i siostrom, wzbudzamy w nich jednocześnie pragnienie dzielenia się tym samym uczuciem. Miłość bowiem rodzi miłość, przebaczenie rodzi przebaczenie, a zaufanie - zaufanie. Miłość, przebaczenie i zaufanie są zawsze płodne. Rezygnując z rozrachunków, pretensji i żalu, trzeba jednocześnie wychodzić naprzeciw członkom wspólnoty; dawać im znaki życzliwości i sympatii, wierząc, że otrzymamy z czasem od nich te same dary. A jeśli nasze gesty życzliwości i sympatii będą zlekceważone, pamiętajmy, że Jezus swoją miłością, która daje się ukrzyżować, wzywa nas, byśmy przykrości doznawane od niektórych braci ze wspólnoty brali na siebie jako krzyż: Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełniajcie prawo Chrystusowe. Bo kto uważa, że jest czymś, gdy jest niczym, ten zwodzi samego siebie. Niech każdy bada własne postępowanie, a wtedy powód do chluby znajdzie tylko w sobie samym, a nie w drugim. Każdy bowiem poniesie własny ciężar (Gal 6,2-5). 7. Bóg chce mieć ludzi dobrych Chociaż w rodzinie jesteśmy do siebie nastawieni życzliwie, to jednak nasze negatywne emocje stają się powodem napięć, nieporozumień, a czasami i drobnych kłótni. Zachowujemy się wobec siebie kulturalnie, ale nasze przewrażliwienie uniemożliwia nam budowanie głębszych więzi. Co w tej sytuacji mogłabym zrobić dla siebie i moich bliskich Negatywne emocje, wobec których brakuje dystansu, koncentrują na sobie i pochłaniają wiele ludzkiej energii i sił. Stąd też słusznie rodzi się pytanie: Co można zrobić w tej sytuacji dla siebie i dla innych Po pierwsze, już sama świadomość emocji własnych i bliźnich jest bardzo ważna. Szczególnie kiedy nas dotykają i bolą, nie należy ich lekceważyć, pomniejszać czy dławić. Negatywne emocje nie muszą być źródłem napięć we wzajemnych odniesieniach. Wypowiedziane i przyjęte ze zrozumieniem oraz życzliwością mogą ludzi zbliżać. Dlatego ważne jest podejmowanie trudu uświadamiania sobie własnych emocji i wzajemnego wypowiadania ich przed sobą. Dotyczy to także emocji negatywnych. Nasze emocje winniśmy jednaki werbalizować z wyczuciem i delikatnością, by przesadną obcesowością nie ranić innych. Zbyt gwałtowne wypowiadanie swoich odczuć, szczególnie tych negatywnych, bez liczenia się z tym, jakie wywoła to reakcje, może przyczyniać się do pogłębienia istniejącego już konfliktu. Rodzice winni zwrócić szczególną uwagę na wyrażanie emocji wobec dzieci. W relacjach z nimi powinno być ono dostosowane do ich wieku i wrażliwości. Wychowując, trzeba uczyć dzieci właściwej ekspresji emocji. Z dzieckiem trzeba rozmawiać o jego uczuciach: Dlaczego jesteś taki zmartwiony, smutny, zagniewany Co cię tak bardzo cieszy Tego typu pytaniami można zachęcać dziecko do wypowiedzenia jego stanów emocjonalnych. Dramatem wielu dzieci jest przeżywanie nieraz bardzo trudnych dla nich spraw oraz bolesnych emocji z nimi związanych w zupełnej samotności. "Jesteśmy do siebie nastawieni życzliwie" - ta zawarta w pytaniu informacja jest bardzo ważna. Do tej właśnie fundamentalnej życzliwości trzeba się nieustannie odwoływać w codziennym życiu; deklarować ją wyraźnie, choć dyskretnie, docenić, podtrzymywać i pielęgnować. Mogą temu służyć ważne dla życia rodzinnego święta czy rocznice. Zaplanowane i przygotowane spotkania rodzinne (wspólne posiłki, spacery, wakacje) mogą stanowić doskonałą okazję do rozwijania i pielęgnowania emocji pozytywnych. Uczucia negatywne, rozpoznane i ujawnione, nie są zagrożeniem dla naszych rodzin, jeśli bywają zrównoważone przez życzliwość, akceptację, radość, zadowolenie czy pokój. Jeżeli ludzi łączy miłość i przyjaźń, żadne emocje negatywne nie są zagrożeniem w ich wzajemnych odniesieniach. Cała sztuka budowania życia domowego polega między innymi na wyzwalaniu u członków rodziny emocji pozytywnych, także w sytuacjach trudnych (ogromną pomocą może być tutaj poczucie humoru). Negatywne emocje ciążą nad domem szczególnie, kiedy każdy z członków rodziny traktuje siebie i swoje własne sprawy zbyt poważnie, nie doceniając i nie szanując tego, czym żyją i co robią inni. I chociaż emocje, zarówno pozytywne, jak i negatywne we wzajemnych odniesieniach są ważne, to jednak nie mogą być jedyną treścią relacji. Kiedy przesadnie koncentrujemy się na emocjach, zwłaszcza tych negatywnych, ubożeje zarówno nasze życie osobiste, jak i budowane więzi rodzinne. W takiej sytuacji należałoby docenić i uwypuklić inne ważne elementy wzajemnych relacji: miłość, przyjaźń, otwarcie na innych, wzajemną pomoc, twórczą pracę, modlitwę, wartości duchowe. Praca nad emocjami nie polega na ich maskowaniu, skrywaniu czy tym bardziej ich niszczeniu. Wszystkie nasze emocje, także negatywne, mają swoje znaczenie i wartość. Są pewnymi symbolami. Kryje się bowiem za nimi cała rzeczywistość ludzkiego życia, często poranionego przez cudze krzywdy oraz własne błędy. Rzeczywistość ta wymaga duchowego oczyszczenia. Emocje ludzkie należy traktować jako wielkie bogactwo. Także te, które sprawiają wiele cierpienia. One pozwalają nam głębiej przeniknąć istotę i sens własnego życia oraz lepiej rozumieć bliźnich, nieraz o wiele głębiej zranionych i uwikłanych. Rainer Maria Rilke, wielki poeta austriacki, wiele wycierpiał w dzieciństwie z powodu rozbicia rodziny oraz niewłaściwego wychowania przez matkę. "Ta bardzo nerwowa, szczupła kobieta w czerni, chcąca czegoś niewiadomego od życia (...), bawiła się mną jak dużą lalką. Do czasów szkolnych byłem ubierany jak dziewczynka" - wyznaje z bólem. Kiedy jednak namawiano go, aby poddał się modnej wówczas terapii psychoanalitycznej, co być może uwolniłoby go od dręczących emocji, opierał się, twierdząc: "Gdyby opuściły mnie moje demony, uleciałyby także i moje anioły". Paradoksalnie dotykanie "piekła" naszych wewnętrznych stanów emocjonalnych pozwala nam doświadczyć całej głębi i tajemnicy ludzkiego życia. Nie doświadczymy piękna ("nieba") życia, uciekając tchórzliwie przed negatywnymi emocjami i wewnętrznym cierpieniem, które jest z nimi związane. Aby jednak - używając języka poety - nasze wewnętrzne "demony" nie zniszczyły nas, trzeba nad nimi panować. Silne negatywne emocje, które wymykają się spod naszej kontroli, stają się bowiem destruktywne. Pod ich wpływem ludzie robią nieraz straszne rzeczy, krzywdząc siebie i bliźnich. Codziennie informują nas przecież o tym media. Nasze emocje nie podlegają gwałtownym przemianom na wewnętrzne żądania. "Mocne postanowienia", by zmienić odruchowe reagowanie uczuciowe, nie przynoszą większych rezultatów. Świat naszych uczuć wymaga wielkiej cierpliwości i wolności wewnętrznej. Dopiero stopniowa przemiana wewnętrznych postaw i całego nastawienia do życia sprawia, że powoli opuszczają nas lęki, żale, obawy, zazdrość, gniew i skłonność do obrażania się na siebie i cały świat. Aby taka odmiana była możliwa, konieczna jest wola poddania naszych uczuć rozumowi. Emocje poddane pod władzę ducha i rozumu, choć nadal bywają nieraz bolesne, to jednak nie tylko nie przeszkadzają w godziwym życiu, ale czynią je bogatszym, piękniejszym i bardziej twórczym. Takie oczyszczenie emocji przychodzi poprzez cierpliwą i twórczą pracę nad nimi. Fiodor Dostojewski w powieści Idiota wkłada w usta jednej z bohaterek, Elżbiety Prokofiewnej, matki trzech córek, kobiety bardzo emocjonalnej, następujące słowa: "Bóg pragnie mieć ludzi, ma się rozumieć, dobrych. (...) Ja jestem dziwaczka, ale ja umiem rozróżniać. Bo najważniejsze jest serce. Reszta to głupstwo. Rozum też jest potrzebny, oczywiście... Może nawet rozum właśnie jest najważniejszy. (...) Nie ma w tym żadnej sprzeczności: głupia baba z sercem i bez rozumu jest tak samo nieszczęśliwa jak głupia z rozumem i bez serca. Stara prawda". Aby pokierować mądrze swoim życiem, także jego sferą emocjonalną, i zbudować dobre relacje przyjacielskie, małżeńskie i rodzinne, konieczne jest zaangażowanie zarówno ludzkiego serca, jak i rozumu. Pracując sami nad światem własnych emocji, winniśmy być jednocześnie ostrożni w pomaganiu innym w porządkowaniu ich uczuć. Dotyczy to zwłaszcza relacji małżeńskich i rodzinnych. Świat ludzkich emocji to bardzo delikatna, intymna wręcz sprawa. Narzucanie się z tego typu pomocą naszym najbliższym mogłoby być odbierane (i słusznie) jako ingerowanie w ich osobiste życie lub też próby manipulowania nimi. Rodzice pomagają swoim pociechom dobrze przeżywać ich świat emocji, nie tyle usiłując na niego oddziaływać bezpośrednio i nim kierować, ale raczej dając dzieciom przykład wewnętrznej pracy nad swoimi własnymi emocjami. Niekonsekwencja wychowawcza wielu ojców i matek przejawia się między innymi i w tym, że dając się ponosić własnym gwałtownym emocjom, ganią i karcą dzieci za ich spontaniczne ujawnianie tych samych odczuć. I choć - jak powiedzieliśmy - praca nad własnymi emocjami jest konieczna, to jednak nie warto poświęcać im więcej energii i czasu, niż to jest konieczne. Doświadczając wielu negatywnych uczuć, które odsłaniają niewątpliwie nasze ludzkie słabości i ułomności, warto pamiętać o słowach Jana Pawła II wypowiedzianych w Toronto na spotkaniu z młodzieżą, ale skierowanych do nas wszystkich: "Nie jesteśmy sumą naszych słabości i upadków; jesteśmy sumą ojcowskiej miłości do nas i naszej rzeczywistej możliwości bycia obrazem Jego Syna". 8. Jak radzić sobie z nieprzychylnością bliźnich Od pewnego czasu żyję w środowisku sobie nieżyczliwym. Mam świadomość, że ten układ tworzył się przez wiele miesięcy i nie bez mojej winy. Obecnie powstała sytuacja patowa: wzajemna grzeczność, udawana poprawność, bez szczerego dialogu. Mam wrażenie, że istniejące urazy są zbyt wielkie, by dało się je zniwelować tak po prostu, z dnia na dzień. Każda ze stron obawia się upokorzenia. Sprawę pogarsza fakt, że moje otoczenie - przynajmniej odnoszę takie wrażenie - zmówiło się przeciwko mnie. Jak wyjść z tej sytuacji Chociaż w pytaniu jest już pierwsza próba krytycznej oceny zaistniałej sytuacji, to jednak pytający nadal ma żal do otoczenia i chyba zbyt wiele podejrzeń w stosunku do ludzi. Skoro problemy narastały przez miesiące, nie należy ich rozwiązywać gwałtownie. Odkręcenie tego patowego układu może trwać równie długo. Stąd pierwsza rada - uzbroić się w cierpliwość: najpierw wobec siebie, później wobec bliźnich. Wielką pomocą w zdobywaniu tej cierpliwości może być rozeznanie własnej winy i odpowiedzialności. Co konkretnie nas raniło: jakie zachowania, postawy, słowa, gesty Nie trzeba przy tym traktować swojego otoczenia jako całości - en bloc, ale jako wspólnotę pojedynczych, konkretnych ludzi. Stwierdzenie typu: środowisko, w którym żyję, jest mi wrogie, to uogólnienie, które w odniesieniu do poszczególnych osób może być mało prawdziwe, a w dodatku krzywdzące. Ludzie nas otaczający mogą co prawda utwierdzać się wzajemnie w niechęci, zmawiając się przeciwko konkretnej osobie, ale takie sytuacje winny być bardzo uważnie rozpoznane i przeanalizowane. Nie można opierać się jedynie na subiektywnym wrażeniu. Najczęściej nie da się pokonać od razu niechęci wszystkich, z którymi mamy do czynienia, i stworzyć w jednej chwili bardziej przyjaznego klimatu. Lepiej więc proces przebaczenia i pojednania rozpocząć od pokonywania niechęci i nieżyczliwości konkretnych osób; można zacząć od tych, z którymi najłatwiej nawiązać nam kontakt. Podkreślmy, iż wyjście naprzeciw drugiemu człowiekowi nie jest nigdy upokorzeniem, choć może bardzo wiele kosztować. Jeżeli nie stać nas na wyraźną i jednoznaczną rozmowę wyjaśniającą, być może wystarczy sygnalizować jedynie życzliwość, chęć pomocy, zainteresowanie. Ludzie na ogół nie są z kamienia i na takie gesty odpowiadają również życzliwością i sympatią. Poznanie własnej winy i zakresu odpowiedzialności pozwala nam także lepiej rozumieć siebie. W owym lepszym rozumieniu siebie trzeba nam oddzielać winę moralną od pewnych cech własnego charakteru, które utrudniają nam dobre kontakty z innymi. Każdy z nas może orzec jednak tylko o własnej winie. Nie możemy natomiast stwierdzać winy naszych bliźnich. Mamy jednak prawo poznać ich charakter, zachowania, postawy. Znajomość ludzi bardzo ułatwia wzajemne kontakty, pozwala nam dostosować nasze zachowania do ich oczekiwań i pragnień. Jest rzeczą ważną, aby w międzyludzkich kontaktach za wszelką cenę unikać naciskania na najsłabsze miejsca bliźnich. Z każdego człowieka może bowiem wyjść "demon", jeśli będziemy go ranić, dotykając tzw. czułych punktów. Dobra znajomość postaw i zachowań innych pozwala nam uniknąć przypadkowej niedelikatności w stosunkach z innymi. Jeżeli z jednej strony można w człowieku obudzić "demona", to z drugiej - można również wydobyć z niego "anioła", odwołując się do najmocniejszych i najlepszych jego stron. Doznana krzywda zniekształca nieraz nasze patrzenie na ludzi. Kiedy więc czujemy się zranieni przez bliźniego, wówczas możemy mieć skłonność powiększania tego, co jest w nim negatywne, a pomniejszania tego, co dobre. Stąd też odbudowanie wzajemnych więzi wymaga oczyszczenia naszego widzenia bliźnich. Dokonuje się ono poprzez świadome dążenie do przebaczenia i pojednania. Wewnętrzny proces przebaczenia winien wyprzedzać wszystkie zewnętrzne gesty dążące do wzajemnej zgody. Dopóki nie poczujemy, że w tej patowej sytuacji stać nas na "dobry i pewny ruch", lepiej nie podejmować jakichś nie przemyślanych i chaotycznych kroków. Zaistniały konflikt i niemożność jego rozwiązania wynikają niewątpliwie ze zbyt wielkich wzajemnych oczekiwań. Kiedy zostają one zawiedzione, ludzie łatwo dystansują się wobec siebie. Psalmista upomina: Nie uratuje króla liczne wojsko ani wojownika nie ocali wielka siła. W koniu zwodniczy ratunek i mimo wielkiej swej siły nie umknie. Oto oko Pana nad tymi, którzy się Go boją, nad tymi, co ufają Jego łasce, aby ocalić ich życie od śmierci i żywić ich w czasie głodu (Ps 33,16-19). Ostatecznym wyjściem z każdej trudnej sytuacji jest zaufanie łasce Boga. Jedynie On może ocalić nasze życie od śmierci i karmić nas, kiedy łakniemy. Także wtedy, gdy pragniemy miłości. 9. Słuchajmy się wzajemnie Mam wrażenie, że nasze codzienne rozmowy bywają nieraz serią monologów. Mówimy często przede wszystkim o sobie, nie zważając zbytnio na to, co mają do powiedzenia inni. Jeżeli ktoś wspomina o swoich problemach, staje się to nieraz dla nas tylko pretekstem do opowieści o własnych kłopotach. Nim ktoś skończy mówić, zaraz dodajemy: Ja też mam podobny problem. Ja też byłem kiedyś w takiej samej sytuacji. Takie postawy i zachowania to rzeczywiście dość powszechne zjawisko w naszych wzajemnych spotkaniach i rozmowach. Pokazują one, jak trudno jest cierpliwie, życzliwie i do końca słuchać innych ludzi. Nie dziwmy się jednak temu. Nie rozpoczynajmy od oskarżania ani siebie, ani innych, ale usiłujmy zrozumieć takie zachowanie, tak u siebie, jak i u naszych bliźnich. Gorączkowo wypowiadane monologi, niecierpliwe włączanie się do rozmowy, eksponowanie swojego zdania bywa swoistym żebraniem u bliźnich o trochę życzliwości. W taki sposób usiłujemy nieraz pokazać, że jesteśmy obecni i zasługujemy na akceptację, miłość i podziw. Im bardziej czujemy się niekochani, odrzuceni, tym częściej i bardziej niecierpliwie przypominamy innym o swoim istnieniu, eksponując w rozmowach swoje sprawy. Dziecko, którego matka nie słucha, często mówi dużo i głośno, by przypomnieć jej o sobie. Czasami zachowujemy się podobnie. Jak małe niegrzeczne dzieci dopominamy się o uwagę. Zachowując się w ten sposób, nie czujmy się jednak zbytnio winni. Ale nie gniewajmy się również na bliźnich, kiedy ci nie dopuszczają nas do głosu, zakrzykują nas, narzucają się nam ze swoimi problemami, opowiadaniami lub dowcipami. Nasza niecierpliwość w słuchaniu wynika często z faktu, że zajęci jesteśmy przede wszystkim sobą: myślimy o sobie, martwimy się lub cieszymy tylko własnymi sprawami, analizujemy swoje problemy. Nieumiejętność słuchania wynika z faktu, iż w naszych sercach i umysłach nie ma dość miejsca dla spraw bliźnich. To, co nie jest nasze, traktowane jest wówczas jako "cudze" i mało dla nas istotne. Uważne słuchanie bliźniego to rzadka cnota i trudna sztuka. Trzeba się jej dopiero nauczyć. Wymaga ona przede wszystkim zapierania się siebie samego. Cierpliwe słuchanie tego, co ludzie do nas mówią, jest wyrazem ofiarności i otwartości. Słuchając innych, wyrażamy naszą akceptację. Dzięki niej bliźni może doświadczyć uspokojenia, pomocy i wsparcia. Nie jesteśmy w stanie dogadać się z innymi, pomóc im w czymkolwiek, jeżeli ich wcześniej nie wysłuchamy. Słuchanie bliźniego jest zaproszeniem do wzrostu. Kiedy bowiem opowiada on nam o tym, co dla niego jest ważne, trudne, bolesne, kiedy dzieli się z nami swoimi sukcesami, powodzeniami, wewnętrznie rośnie, utwierdza się w przekonaniu o konieczności zmagania się ze słabością, o potrzebie wysiłku na rzecz dobra. Nasze słuchanie buduje go, wzmacnia, pociesza, daje nadzieję. Będąc szczerzy wobec siebie, musimy stwierdzić, że nie umiemy słuchać ludzi, ponieważ nie potrafimy słuchać Boga. Modlitewne milczenie przed Bogiem staje się najważniejszą szkołą uważnego milczenia przed bliźnim. Bóg zaprasza nas przede wszystkim do postawy uważnego słuchania. Pilnie słuchaj i przestrzegaj tego wszystkiego, co ja ci dziś nakazuję, aby dobrze było tobie i twemu potomstwu na wieki (Pwt 12,28) - napomina Mojżesz Izraela. W usta Psalmisty natomiast Jahwe wkłada słowa: Słuchaj, mój ludu, chcę cię napomnieć - obyś posłuchał Mnie, Izraelu! (Ps 81,9). Prorok Jeremiasz w sposób przejmujący mówi: Ziemio, ziemio, ziemio! Słuchaj słowa Pańskiego! (Jr 22,29). Jezus zapytany o to, które jest pierwsze przykazanie, odpowie: Pierwsze jest: "Słuchaj, Izraelu, Pan Bóg nasz jest jedynym Panem" (Mk 12,29). To właśnie słuchanie Boga staje się dla nas źródłem cierpliwości i odwagi w słuchaniu bliźnich. Jesteśmy za słabi, aby o własnych siłach przyjmować to wszystko, z czym zwracają się do nas bliźni, utrudzeni nieraz swoim życiem. Dzięki słuchaniu Boga mamy dość mocy, by ich wysłuchać i powierzyć Jemu to wszystko, co zostanie nam powiedziane. Tak więc aby móc świadomie zrezygnować z przekrzykiwania się w towarzystwie, potrzebna byłaby nam wielka wewnętrzna praca słuchania Boga. 10. Dwa oblicza jednej miłości Jak łączyć miłość Boga z miłością do ludzi Nie można mieć dwóch serc: jednego dla Boga, drugiego dla ludzi. Wszyscy mamy tylko jedno serce. Tym samym sercem kochamy Boga, ludzi i siebie samych. Jeżeli nie kochamy naszych bliźnich, to nie możemy też kochać Pana Boga. Jeśliby ktoś mówił: "Miłuję Boga", a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi (1 J 4,20). Jednak z drugiej strony, jest też prawdą, że nie możemy kochać ludzi, jeżeli nie doświadczamy miłości Boga. Człowiek bowiem sam z siebie nie jest ostatecznym źródłem miłości. Może jedynie miłość przyjmować. Przepływa ona poprzez ludzkie serce, ale pochodzi z góry, od Ojca. Każde dobro, jakie otrzymujemy, i wszelki dar doskonały zstępują z góry, od Ojca świateł, u którego nie ma przemiany ani cienia zmienności (Jk 1,17). To właśnie miłość zawiera i objawia każde dobro pochodzące od Ojca świateł. Nasze doświadczenia religijne byłyby zniekształcone, gdybyśmy wprowadzali opozycję pomiędzy miłością Boga a miłością ludzi. Ludzie młodzi, pragnący nieraz prowadzić głębokie życie religijne, przeżywają wielkie konflikty wewnętrzne. Czują się niemal winni, iż nie mają w sobie choćby najmniejszego pragnienia poświęcenia się Panu Bogu w życiu zakonnym czy kapłańskim. Głębokie pragnienie małżeństwa i rodziny odbierają niekiedy jako swoją małoduszność wobec Pana. Wydaje im się bowiem, że miłości do Boga nie można pogodzić z miłością ludzką. Błędnie sądzą, że poprzez małżeństwo zabierają "coś" Panu Bogu, aby oddać to "tylko" człowiekowi. Nic bardziej fałszywego. Bóg nie tylko nie jest zazdrosny o miłość człowieka do człowieka, ale wręcz przeciwnie; to właśnie On sam swoją miłością "aż do końca" (por. J 13,1) uzdalnia nas do niej i otwiera nas na miłość ludzką. Każda prawdziwa miłość pochodzi z góry, od Ojca świateł. Tylko wówczas, gdy poczujemy się kochani przez Boga, możemy powiedzieć drugiemu człowiekowi z całą szczerością: "Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że cię nie opuszczę aż do śmierci". 11. Przyjmowanie odruchów miłości Brak zgody na życie ma swoje źródło w braku miłości i poczuciu osamotnienia spowodowanym doświadczeniem odrzucenia przez bliźnich. Jak nauczyć się prawidłowo odbierać miłość innych osób Co robić, aby z jednej strony nie izolować się od innych, z drugiej zaś nie być zachłannym w żądaniu miłości Trzeba uczyć się dostrzegać i przyjmować z wdzięcznością wszystkie okruchy ludzkiej życzliwości, dobroci, miłości. Jeżeli żądamy od bliźnich zbyt wiele uwagi, troski, poświęcenia, czasu, wtedy często bywamy odrzucani. Ludzie bowiem czują się niejednokrotnie za słabi i ubodzy, aby spełnić nasze wygórowane oczekiwania. Jeżeli człowiek żebrzący na ulicy postawiłby obok siebie napis: "Przyjmuję datki ponad tysiąc złotych", prawdopodobnie umarłby z głodu. Z trudem - jeśli w ogóle - znalazłby człowieka, który spełniłby jego oczekiwania. Ponadto trzeba mieć też świadomość, iż darowane nam okruchy miłości, zainteresowania i pomocy są nieraz podawane w sposób bardzo niezręczny. Bywają one zmieszane z ludzką niecierpliwością, irytacją, zmęczeniem, gniewem. Niekiedy trzeba nam przebić się przez te postawy, aby odkryć ukrytą w nich życzliwość, wsparcie i pomoc. Aby nauczyć się prawidłowo odbierać okruchy miłości innych osób, trzeba przekraczać swój lęk przed nimi. Za lękiem, który jest pewną barierą ochronną, ukryta jest często wielka wrażliwość. Tę wrażliwość trzeba umieć dostrzec zarówno u siebie, jak i u innych. Oto przykład. W latach szkolnych miałem pewnego wychowawcę o niezwykle dobrym sercu, który jednocześnie nie potrafił okazywać dobroci i życzliwości. Wobec uczniów zachowywał się sztywno. Ci, którzy mieli trudności z rozumieniem innych, łatwo zrażali się do niego. Tymczasem w sytuacjach pozaszkolnych można było poznać drugą stronę jego serca. Chodziliśmy do jego domu z okazji imienin. Przyjmował nas wówczas niezwykle serdecznie. Kilka życzliwych słów sprawiało, iż można było dostrzec w jego oczach łzy, których z pewnością bardzo się wstydził, ponieważ odsłaniały jego wrażliwość. Ludziom znajdującym się w trudnych sytuacjach poświęcał nieraz wiele uwagi i czasu. Jeżeli ktoś potrafił się przebić przez jego zewnętrzną oschłość, mógł dostrzec tę wielką wrażliwość i dobroć dla ludzi. Wiele osób swoją zewnętrzną oschłością, lękami, odruchami gniewu broni się przed nowymi zranieniami, wykorzystaniem, manipulacją. Każdy z nas ma swoje obawy i lęki. Nieraz bronimy się przed miłością Boga podobnie, jak bronimy się przed ludzką miłością. Obawiamy się, że jeśli pozwolimy Panu Bogu wejść w nasze życie, staniemy się Jego niewolnikami. Lękamy się utraty wolności. Rozmawiałem kiedyś z pewnym człowiekiem, który wyznał: "Zrozumiałem, że muszę prosić Pana Boga o miłość do mojej żony. Bałem się jednak, że miłość do żony uczyni mnie niewolnikiem domu. Ponieważ lubię wyskoczyć z kolegami na piwo, mój lęk przybrał konkretną formę; bałem się, że będę się musiał wyrzec tej małej przyjemności. Kiedy jednak Pan Bóg rzeczywiście obdarzył mnie miłością do żony, wówczas poczułem się wolny. Mogłem chodzić na piwo z kolegami bez poczucia winy, a żona bynajmniej nie czuła się o to zazdrosna". "Jak nauczyć się prawidłowo odbierać miłość innych osób ". Okazując im swoją wdzięczność. Aby móc otrzymywać miłość, wsparcie i życzliwość, trzeba być za nie wdzięcznym. Miłości nie można żądać czy domagać się jej. Ludzkiej serdeczności i życzliwości nie można kupić. One są zawsze łaską, darem. Jeżeli w sklepie płacimy za towar - on się nam należy. Natomiast życzliwość i uśmiech ekspedientki są już darem, łaską. Jeśli będziemy wobec innych pretensjonalni, wówczas możemy zostać odrzuceni. "Co robić, aby (...) nie być zachłannym w żądaniu miłości ". Przede wszystkim trzeba poznać swoje ubóstwo w dawaniu miłości. Jeżeli uświadomimy sobie, iż sami dajemy innym mało, ponieważ mało posiadamy, zrozumiemy, że inni czynią podobnie: oni również ofiarują niewiele, ponieważ tak niedużo mają. Ponadto od ludzi otrzymujemy miłość wtedy, kiedy sami ją dajemy. I chociaż na miłość nie da się zasłużyć, to jednak można ją wzbudzić, samemu ją okazując. Jeżeli człowiek zajmuje się tylko sobą, swoim cierpieniem, bólem samotności i odrzucenia, wówczas najczęściej zostaje sam. Wychodząc natomiast do innych i dając im swoje okruchy miłości, otrzymuje nieraz w zamian stokrotnie więcej. Ważnym lekarstwem na odczucie samotności, izolacji, głodu miłości jest więc wyjście do innych z tym, co się ma. Miłość trzeba przyjmować z jednej strony w postawie wdzięczności i pokory, z drugiej zaś w postawie wewnętrznej wolności i z poczuciem własnej godności. Prosząc pokornie ludzi o miłość, życzliwość i ludzkie wsparcie, trzeba jednocześnie uczyć się wolności wobec ludzkiej miłości, aby otwierać się na ostateczną miłość - miłość Boga. 12. Sugerowanie innym rozwiązań w ważnych sprawach Czy w procesie wychowania lub kierownictwa duchowego można sugerować rozwiązania w pewnych ważnych sprawach życiowych Wykluczam podejmowanie za kogoś decyzji. Z pewnością w wielu ważnych sprawach życiowych można niektórym osobom sugerować rozwiązania, ale jest to zwykle gorsze wyjście. Lepiej jest, jeżeli człowiek sam do nich dochodzi dzięki osobistej refleksji i modlitwie. Dojrzewanie ludzkie i duchowe ma zawsze prowadzić do samodzielności w szukaniu rozwiązań i w podejmowaniu ważnych decyzji życiowych. Istnieją jednak pewne sprawy, w których sugestia będzie wskazana, w innych przeciwnie - może być niepożądana. W dziedzinie osobistych problemów emocjonalnych i duchowych podpowiadanie pewnych rozwiązań może być rzeczą dobrą. Większe doświadczenie osoby pomagającej - wychowawcy czy też kierownika duchowego - predysponuje ją do udzielania rad i wskazówek, pozostawiając jednak wolność w ich przyjmowaniu i stosowaniu w życiu. Natomiast w najważniejszych osobistych wyborach odnoszących się do całego życia, na przykład w wyborze studiów, stanu życia, kandydata-kandydatki do małżeństwa itp., podpowiedzi są raczej niewskazane. Sugerowanie młodemu człowiekowi, który waha się w wyborze pomiędzy życiem kapłańskim - zakonnym a małżeństwem, nawet jeżeli prosi o sugestię, mogłoby być manipulacją i poważnym nadużyciem. Najważniejsze wybory podjęte pod wpływem wyraźnych sugestii mogą się później nie sprawdzić. W takiej sytuacji byłaby to wielka krzywda. Można natomiast, a nawet trzeba, towarzyszyć tym, którzy o to proszą, w rozeznaniu drogi życiowej, potwierdzać słuszność procesu rozeznawania i dokonywania wyborów lub też przeciwnie - przestrzegać przed decyzjami podejmowanymi w sposób nieprzemyślany czy niezbyt uczciwy. W niektórych sytuacjach kierownik duchowy powinien nie tylko przestrzegać, ale nawet w sumieniu zobowiązywać do wstrzymania się z ważną decyzją życiową. Chodzi mianowicie o takie sytuacje, w których istnieją poważne nadużycia lub też nieprawidłowości w rozeznaniu i podejmowaniu decyzji. Jeżeli narzeczony oszukiwałby w sprawach ważnych swoją dziewczynę, kierownik duchowy może zobowiązać go w sumieniu do wstrzymania się z decyzją do chwili wyjaśnienia sprawy. Co należałoby wziąć pod uwagę, aby właściwie rozeznać, czy w danej sytuacji można sugerować komuś rozwiązanie Po pierwsze, doświadczenie osoby pomagającej w rozeznaniu. Im mniejsze doświadczenie wychowawcy czy też duszpasterza, z tym większą ostrożnością powinien on sugerować rozwiązania w ważnych lub mniej ważnych ludzkich sprawach. Podpowiadając cokolwiek, wychowawca lub kierownik duchowy winien mieć moralną pewność, iż jego rada będzie służyć dobru wychowanka. Osoba doradzająca winna także uwzględniać zawsze swój charakter. Jeżeli ma silną osobowość i dar przekonywania, wówczas winna być bardzo ostrożna w doradzaniu. Nieraz wystarczy bowiem mała sugestia, by ktoś niepewny siebie przyjął radę jako własne rozwiązanie. Siła sugestii powinna być mierzona nie miarą charakteru tego, który radzi, ale potrzebami tego, któremu się radzi. W udzielaniu rad i sugestii trzeba przede wszystkim wziąć pod uwagę sytuację wychowanka czy penitenta. Jeżeli jest on pewny siebie, w miarę dobrze zna swój stan emocjonalny i duchowy, wówczas sugerowane mu rozwiązania potraktuje z pewnością jako niezobowiązującą radę, wobec której będzie czuł się wolny. Kiedy jednak mamy do czynienia z człowiekiem bardzo niepewnym siebie, zagubionym, mającym duże trudności w podejmowaniu decyzji, wówczas nawet mała sugestia może być przez niego odebrana jako podpowiadanie mu jednoznacznego rozwiązania. Bywają nieraz penitenci, którzy sami wprost proszą, aby wskazać im wyraźnie, co mają wybrać. Takim niepewnym siebie osobom, zamiast podsuwać rozwiązania, trzeba raczej pomóc uzyskać większą pewność siebie, wiarę w swoje siły, głębsze, pełniejsze spojrzenie na siebie. Osoby mające trudności z podejmowaniem decyzji winny uczyć się tej sztuki. Wychowanie, kierownictwo duchowe mogą stanowić dla nich dużą pomoc. Podobnie jak w wielu dziedzinach ludzkiego życia, tak również i w sztuce podejmowania decyzji uczymy się nieraz na błędach. Wiele osób nie umie podejmować decyzji, ponieważ w okresie dzieciństwa i dojrzewania rodzice nie pozwalali im działać samodzielnie. Ojciec czy matka, którzy zbyt łatwo karzą dzieci za pomyłki i błędy, nie nauczą ich podejmowania decyzji. Dzieciom trzeba dać potrzebny im zakres wolności w decydowaniu o sprawach ich dziecięcego życia. Należy nieraz dziecku pozwolić pomylić się w drobiazgach, aby nie pomyliło się później w wielkich sprawach dotyczących całego życia. Trzeba bowiem nieraz wiele razy pomylić się w małych sprawach, żeby uniknąć pomyłki w kwestiach najważniejszych. To dotyczy każdego z nas. 13. Zmysł humoru W moich relacjach z innymi często odwołuję się do żartu i humoru. Kiedy stosuję go z umiarem, bardzo ułatwia mi życie w chwilach napięcia i stresu. Kiedy jednak mniej się kontroluję, wówczas moje żarty ranią ludzi. Czasami też odbierane są one jako próba dominowania nad innymi, choć nie mam takich intencji. Nie wiem, czy nie nadużywam żartu Jak nauczyć się umiaru i wyczucia Trzeba przede wszystkim odróżnić humor od żartu. Według Słownika języka polskiego (PWN, Warszawa 1996), żart to "powiedzenie czegoś nie na serio", ale tylko dla rozrywki, zabawy lub też "zakpienia z kogoś". Wyrazami bliskoznacznymi słowa żart są: figiel, kawał, dowcip, psota. Humor zaś to jedna z postaci komizmu. Wyraża się w ujmowaniu sytuacji i zjawisk od tych stron, które są zdolne pobudzić do śmiechu. Synonimami humoru są pogodny nastrój, wesołe usposobienie. O ile trudno przesadzić w stosowaniu dobrego humoru, o tyle łatwo nadużyć żartu. Poczucie humoru rzeczywiście bardzo pomaga we wzajemnych relacjach międzyludzkich, szczególnie zaś w chwilach napięcia i stresu. Jednak nadużywanie go, częste żartowanie może być odbierane jako brak powagi lub też unikanie odpowiedzialnego podejścia do trudnych sytuacji. Humor i żarty nie rozwiązują i nie likwidują napięcia w relacjach międzyludzkich. Bywają jedynie skromną pomocą w stworzeniu lepszej atmosfery do wzajemnego spotkania i dialogu. Zbyt częste żartowanie, zwłaszcza w chwilach temu nie sprzyjających, w sytuacjach konfliktowych - może ludzi denerwować i drażnić. Odnosi się to zwłaszcza do tych, którzy podchodzą poważnie - czasami może nawet zbyt poważnie - do życia i ludzkich problemów. Kiedy odwołujemy się do humoru albo żartu w sytuacji napięcia czy konfliktu, winniśmy bacznie obserwować, jak nasze zachowanie odbierane jest przez otoczenie. Jeżeli wielu reaguje chłodno, sztywno czy nawet nerwowo, lepiej zrezygnować z tego sposobu polepszania klimatu spotkania. Dyskretny i dojrzały humor pozwala na dystans - do określonej sprawy, do własnej w niej roli czy też do osób, z którymi rozwiązujemy dany problem. Nasze żarty mogą mieć posmak dobrego humoru, jeżeli częściej żartujemy z siebie niż z innych. Żartowanie z ludzi nie budzi zaufania i słusznie może być odbierane jako wynoszenie się nad innych, niepoważne ich traktowanie czy też jako ucieczka przed poważnym i odpowiedzialnym podejściem do życia. Należy bardzo ostrożnie stosować żarty, zwłaszcza w stosunku do ludzi słabszych czy też przewrażliwionych na swoim punkcie. Zdarza się, że wspólnota, która nie zastanawia się nad wzajemnymi odniesieniami, wybiera sobie kilka ofiar i te stają się przedmiotem nieustannych docinków i kpin. Grupa może żartować i odwoływać się do poczucia humoru jej członków, pod warunkiem że wszyscy - bez wyjątku - będą temu podlegać. Kiedy w danej wspólnocie jest zbyt wiele osób drażliwych, nie pozwalających z siebie żartować, lepiej jest rozładowywać napięcia w inny sposób. W przeciwnym razie będzie się to dokonywać kosztem pojedynczych osób, które staną się "kozłami ofiarnymi". Umiejętne stosowanie żartu i humoru to wielka sztuka. Nie przez przypadek Gordon Willard Allport, psycholog amerykański, wśród kryteriów dojrzałej osobowości wymienia między innymi zdrowe poczucie humoru. Aby móc swobodnie żartować w relacji z bliźnimi, trzeba najpierw zbudować z nimi życzliwy kontakt. Nie budzi bowiem zaufania stwarzanie sytuacji humorystycznych z ludźmi, z którymi łączą nas chłodne czy oficjalne relacje. Może to być odbierane jako "robienie sobie żartów" z innych. Im lepiej ludzie się znają, im bardziej sobie ufają i są otwarci na siebie, tym łatwiej mogą stosować tę formę wzajemnej komunikacji. Nasze żarty bywają dwuznaczne, kiedy się nad nimi nie zastanawiamy. Jeżeli mamy skłonność do żartowania, winniśmy rozeznawać, jak bywają one odbierane przez bliźnich. Zdrowe poczucie humoru jest z jednej strony darem Pana Boga, z drugiej zaś owocem pracy nad sobą: wolności wewnętrznej, otwartości i życzliwości do ludzi, a także krytycznego spojrzenia na siebie. Jeżeli nie potrafimy śmiać się z siebie, nie powinniśmy zbyt często żartować z innych. Mistrzem w stosowaniu humoru w czasie spotkań z wiernymi jest Jan Paweł II. Wielokrotnie byliśmy tego świadkami w czasie jego pielgrzymek do ojczyzny. Na zakończenie spotkań liturgicznych Papież często stwarza sytuacje humorystyczne. Na taki styl dialogu z wiernymi może sobie pozwolić w Polsce. Ma bowiem świadomość, że ludzie odczuwają to, co on i bardzo dobrze go rozumieją. Kiedy jednak w czasie spotkań z młodzieżą, ta nie wyczuwając granic żartu, zaczyna się zbytnio bawić, Papież umiejętnie przechodzi na poważny ton. Także wielu świętych i mistyków miało poczucie humoru, dzięki czemu potrafili znaleźć się w trudnych i napiętych sytuacjach. Znany z poczucia humoru był między innymi św. o. Pio. Dają temu świadectwo ludzie, którzy znali go lub osobiście się z nim zetknęli. Oto przykłady. Było to podczas burzy. Obok o. Pio stał na korytarzu klasztornym pewien brat. Przerażony częstymi błyskami, gdyż urządzenia rozdzielni elektrycznej znajdowały się w pobliżu, powiedział do o. Pio: "Ojcze, odsuńmy się chociaż od tej rozdzielni. Wczoraj od pioruna poniosło śmierć dziesięć osób". O. Pio odpowiedział: "My nie podlegamy temu niebezpieczeństwu. Nas jest tylko dwóch". Inna sytuacja świadcząca o poczuciu humoru Świętego. Było to w czasie wizyty byłego prezydenta Włoch, Antonio Segni (1959). W sali spotkania panowała napięta atmosfera milczenia. Przedstawianie gości o. Pio rozpoczęto od senatora Russo (w języku włoskim używa się pojęcia "insalata russa", które oznacza sałatkę jarzynową). O. Pio przerwał ten ciężki klimat, zwracając się do prezydenta Włoch: "Ekscelencjo, dlaczego przywiozłeś mi tylko jarzynową sałatkę. Trzeba było przywieźć coś więcej". Ogólny śmiech na sali przerwał milczenie. Dalsze spotkanie odbyło się w przyjacielskim, swobodnym klimacie. Niezły "kawał" miał kiedyś zrobić o. Pio jednemu z rzymskich prałatów. Prałat ten postanowił przestrzec papieża Benedykta XV przed "oszustem", jakim - jego zdaniem - miał być o. Pio. "Przyjacielu, chyba jesteś źle poinformowany - odpowiedział Ojciec Święty. - Musisz sprawdzić swoje źródła informacji". Nieufny prałat postanowił sam udać się do San Giovanni Rotondo w jak największej tajemnicy. Jakież było jego zdumienie, gdy na dworcu w Foggia przywitało go dwóch kapucynów: "Ekscelencjo, o. Pio, przysłał nas, żebyśmy go powitali...". "Ale w jaki sposób dowiedział się, że przybędę Nikomu o tym nie mówiłem". "Musiał się widocznie o tym dowiedzieć, ponieważ nas tu przysłał". Prałat stracił jednak ochotę na spotkania ze Stygmatykiem i zawrócił z drogi. Skoro o. Pio wiedział, że przyjeżdża, to być może wiedział również, co powiedział o nim papieżowi. Św. Tomasz Morus modlił się: "Panie, daj mi umiejętność śmiechu. Udziel mi łaski rozumienia żartów. Abym w życiu doznał choć trochę radości i mógł ją choć w części przekazać bliźnim". 14. Nie umiem przyjąć inności bliźnich Co robić w przypadku, gdy nie potrafię zaakceptować inności drugiego człowieka, jego wad, jego postaw, które budzą we mnie gniew i są źródłem mojego nieszczęścia Czytając pytanie, nietrudno zauważyć, iż ukryte jest w nim fałszywe założenie, że przyczyną osobistego nieszczęścia jest przede wszystkim bliźni: jego inność, wady oraz postawy budzące gniew. W odpowiedzi należy bardzo wyraźnie podkreślić, iż nie jest to prawda. Nawet najtrudniejsze do zaakceptowania zachowanie bliźniego nie jest przyczyną naszego własnego nieszczęścia. Podstawowym źródłem szczęścia lub nieszczęścia jest przede wszystkim każdy sam dla siebie, jego własna postawa wobec życia. Jest natomiast prawdą, iż przykre postawy i wady bliźniego mogą nam bardzo utrudniać życie, być dla nas ciężarem, nieraz bardzo wielkim. Sposób znoszenia tego ciężaru oraz reakcje wobec niego zależą w dużym stopniu od naszej indywidualnej wolności. Brak akceptacji bliźniego oraz jego zachowania, wyrażający się gniewem, złością lub innymi podobnymi uczuciami, jest najczęściej przejawem braku akceptacji siebie. Najbardziej gniewają nas u innych i budzą nasze oburzenie te zachowania i postawy, których nie dostrzegamy u siebie, chociaż nieraz inni nam o nich wyraźnie mówią. Gniewając się na innych, w jakiś sposób zawsze gniewamy się na siebie. Św. Augustyn stwierdza, iż miecz, który wbijamy w serce bliźniego, przechodzi najpierw przez nasze własne serce. Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego (Mk 12,31) - uczy Jezus. Możemy dać bliźniemu tylko tyle miłości i akceptacji, ile posiadamy dla samych siebie. Jeżeli przeżywamy niezadowolenie z własnej osoby i całego swojego życia, wówczas tylko tym doświadczeniem możemy się podzielić z innymi. Niczym więcej. Jeżeli zaś zdobędziemy choćby minimalną akceptację siebie, spontanicznie podzielimy się nią z naszymi najbliższymi. Akceptacja innych wypłynie nie z wielkich postanowień, ale będzie odruchem serca. Źródłem akceptacji bliźniego jest miłosierne i przebaczające rozumienie go także w jego odmienności i słabości. 15. Wewnętrzny niepokój w spotkaniu z bliźnim Dlaczego po spotkaniu z ludźmi pełnymi niepokoju sami czujemy wewnętrzny niepokój Jest to ważna obserwacja. Św. Augustyn mówi, iż każdy z nas karmi innych tym, czym sam żyje. Jeżeli człowiek jest pełen wewnętrznego niepokoju, będzie spontanicznie karmił nim innych. Cudze obawy budzą nasze własne. Dzieje się to najczęściej w sposób nieświadomy. Niepokój wywołuje niepokój. Wzajemna komunikacja międzyludzka dokonuje się nie tylko na poziomie świadomości, ale także na płaszczyźnie nieświadomej. Im mniejsza jest u człowieka świadomość siebie samego, tym większą rolę odgrywa jego podświadomość. Dojrzewanie ludzkie i duchowe polega między innymi na nieustannym poszerzaniu pola świadomości, aby w ten sposób ograniczyć wpływ nieświadomości na nasze reagowanie, myślenie i działanie. By ustrzec się przed rozbudzaniem naszych niepokojów przez innych ludzi, konieczna jest coraz większa świadomość siebie. Jeżeli nie umiemy rozeznawać własnych emocji, nie jesteśmy też w stanie dostrzegać emocji innych ludzi, by móc je uwzględniać w naszych spotkaniach z nimi. Stajemy się wówczas bezradni wobec ich nieuporządkowanych uczuć, szczególnie wówczas, gdy są one silne i gwałtowne. Jak gąbka odruchowo chłoniemy wówczas atmosferę uczuciową, którą roztaczają oni wokół siebie. Jeśli nasze spotkania z bliźnimi mają być coraz głębsze i dojrzalsze, wymagają kultury uczuciowej, czyli świadomego przeżywania i kierowania naszymi emocjami. Ta świadomość własnych uczuć oraz wolność wobec nich pozwala nam nawiązać realny dialog z innymi, w którym uwzględniamy ich własną sytuację emocjonalną. Częste nieporozumienia z bliźnimi wynikają nieraz z prostego faktu, iż nie liczymy się z ich stanami i nastrojami uczuciowymi, ale w sposób nieświadomy narzucamy im własne stany i nastroje emocjonalne. Z drugiej strony, świadomość tego, czym żyje bliźni, pomaga nam nabierać wolności i dystansu do tej atmosfery uczuciowej, jaką tworzy on wokół nas i którą odruchowo nas karmi. Nie jesteśmy zobowiązani bezkrytycznie przyjmować uczuć bliźnich i dostosowywać się do ich nastrojów. Trzeba bowiem pamiętać, że silne uczucia negatywne służą także wywieraniu presji na innych, za pomocą której - najczęściej w sposób nieświadomy - manipuluje się nimi. Wiele osób, które nie pracują nad swoim światem wewnętrznym, ma w sobie pokłady niepokoju, lęku, gniewu, pogardy dla siebie. Ponieważ nie są świadomi siebie, odruchowo wciągają w to innych. Wobec takich osób potrzeba nieraz dużo wolności, świadomości siebie i siły wewnętrznej, aby nie dać się wciągnąć w ich świat odczuć, nastrojów i przeżyć. W takich sytuacjach stajemy przed bardzo trudnym zadaniem: z jednej bowiem strony winniśmy akceptować te osoby i traktować je w sposób życzliwy, z drugiej zaś - trzeba nam zdecydowanie odgrodzić się od ich nieuporządkowania uczuciowego, którym nas zalewają. Prawdziwa miłość bliźniego domaga się rozróżnienia pomiędzy osobą a jej uczuciami. O ile nie mamy prawa odrzucić osoby, o tyle mamy nie tylko prawo, ale także moralny obowiązek odrzucić nieuporządkowanie, w które usiłuje nas ona - świadomie czy nie - uwikłać. Człowiek głęboko zraniony i w coś wewnętrznie uwikłany spontanicznie wyczuwa nieraz osoby, które posiadają ten sam problem i, najczęściej nieświadomie, usiłuje na nie oddziaływać. Jeżeli więc ktoś wyczuwałby nasze zranienia i chciałby je wykorzystać, wówczas możemy bronić się jedynie większą świadomością siebie, wolnością wewnętrzną oraz życzliwym odniesieniem do wszystkich. Zasadniczym jednak lekarstwem na niepokój własny i cudzy jest coraz pełniejsze otwieranie się na Pana Boga oraz powierzanie Jemu całego naszego życia. Obawa o siebie, niepokój są nie tylko reakcją emocjonalną, ale również wyrazem naszej zbytniej troski o siebie i niewiary w działanie Stwórcy w naszym życiu. Jezus napominał swoich uczniów słowami: Czemu bojaźliwi jesteście, ludzie małej wiary (Mt 8,26). Psalmista zaś mówi, że szczęśliwy mąż (...) nie będzie się lękał niepomyślnej nowiny, ponieważ mocne jego serce, zaufało Panu. Serce jego stateczne lękać się nie będzie, aż z góry spojrzy na swych przeciwników (Ps 112,1.7-8). Ludzie straszą nas własnymi lękami i niepokojami tylko dlatego, że jesteśmy lękowo nastawieni do życia. Łatwe uleganie cudzym obawom i niepokojom winniśmy traktować jako wyzwanie dla naszej słabej wiary. 16. Czy tolerować arogancję innych Czy usprawiedliwione może być moje oburzenie, jakaś negatywna reakcja, zarówno wewnętrzna, jak i zewnętrzna, na brak wrażliwości, ignorancję i inne jaskrawe wady bliźnich, naruszające porządek danego środowiska, na przykład brak kultury w kościele, na jezdni, w autobusie Czy mam zawsze i wszędzie tolerować egoizm lub wręcz arogancję bliźniego Czy bezwarunkowe wybaczanie nie rozzuchwala Przecież sam Chrystus uniósł się gniewem, wypędzając przekupniów ze świątyni, i kazał upominać brata w cztery oczy, gdy zgrzeszy. Wiem, że należy panować nad swoimi negatywnymi uczuciami. Ja jednak nie tyle panuję nad nimi, ile raczej dławię w sobie oburzenie i gniew. Pierwsze odruchy irytacji, oburzenia, gniewu są w jakiś sposób niezależne od nas. Wynikają one z głębokich postaw wewnętrznych kształtowanych w ciągu całego naszego życia, szczególnie zaś z bogatego doświadczenia emocjonalnego, z charakteru itp. Z pewnością nie powinniśmy czuć się winni z powodu pierwszych odruchów naszej ludzkiej natury. Trzeba raczej pytać siebie, jakie jest ich rzeczywiste źródło, a także jak wpływają one na nasz sposób patrzenia i oceniania siebie samych oraz innych ludzi. Trzeba by też zadać sobie pytanie, w jaki sposób kształtują one nasze zachowania wobec innych. O ile pierwsze odruchy uczuciowe, reakcje wewnętrzne mogą nie podlegać moralnej ocenie, o tyle konieczna jest ocena działania zewnętrznego podejmowanego pod wpływem wewnętrznych impulsów. W pytaniu kryje się pewna próba uzasadnienia reakcji oburzenia i gniewu. Widoczna jest chęć samousprawiedliwiania się przed sobą za swoją chęć napominania wszystkich naokoło. Pytanie zawiera też wiele bardzo surowego osądu moralnego. Brak wrażliwości i ignorancja - w ocenie osoby pytającej - wydają się powszechną postawą ludzką. Są to słowa bardzo mocne i z pewnością dla wielu ludzkich sytuacji nie tylko przesadzone, ale także niesprawiedliwe. Ludzie bowiem zachowują się "niepoprawnie" nie tylko z powodu swoich wad (braku wrażliwości i ignorancji), które należałoby bezlitośnie tępić, ale - może nawet częściej - z powodu głębokich zranień i doznanych krzywd emocjonalnych oraz duchowych, które ujawniają się w różnego rodzaju zachowaniach nerwicowych. Zachowania naznaczone nerwicą mają oczywiście także swoje powiązania z odpowiedzialnością moralną, ale jest ona często bardzo ograniczona. W ocenie przedstawionych w pytaniu zachowań ludzkich brak jest postawy współczucia i miłosierdzia wobec bliźnich, a to właśnie one są najlepszym lekarstwem na gruboskórność i ignorancję. Zbyt szybkie zakładanie u innych złej woli (chociaż w pewnych sytuacjach nie można jej wykluczyć) jest najczęściej bardzo niesprawiedliwe. Zastanawiając się nad tym, czy możemy lub powinniśmy kogoś upomnieć, potrzeba nam dużo roztropności i ostrożności. Należy bowiem pamiętać, że im więcej jest w nas negatywnych reakcji wewnętrznego gniewu, oburzenia i złości na ludzkie zachowania, tym ostrożniej winniśmy szafować upomnieniami. Jeżeli nasze upominania miałyby być jedynie wyrzucaniem z siebie uczuć złości i oburzenia, to w zasadzie powinniśmy z nich zrezygnować. Upominanie nie może być upokarzaniem i poniżaniem innych, nie może ich ranić. Aby móc upominać "z czystym sercem", trzeba najpierw pokonać w sobie samym gniew, złość i oburzenie. "Czy bezwarunkowe wybaczanie nie rozzuchwala Przecież sam Chrystus uniósł się gniewem, wypędzając przekupniów ze świątyni, i kazał upominać brata w cztery oczy, gdy zgrzeszy". Próby porównywania się z Panem Jezusem wydają się w tym wypadku dość dwuznaczne i raczej niebezpieczne. Aby w pewnych sytuacjach móc w sposób dosłowny naśladować Jezusa, trzeba by posiadać Jego świętość, miłość do Boga i ludzi oraz Jego wolność wewnętrzną. To samo odnosi się do dosłownego powtarzania niektórych słów Jezusa. Przede wszystkim trzeba pamiętać, iż używanie ich poza kontekstem, w jakim zostały wypowiedziane, oraz bez głębszego wniknięcia w ich treść, może być dwuznaczne, tym bardziej jeśli wykorzystuje się je jako poparcie dla pewnych zachowań nieprzyjemnych, agresywnych czy nawet brutalnych. Nie mamy żadnego prawa na przykład powiedzieć komukolwiek Jezusowych słów skierowanych do Piotra: Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą (Mt 16,23). Prawdziwe przebaczenie, także to udzielane bezwarunkowo, nie tylko nie rozzuchwala, ale wręcz przeciwnie, zaprasza do przemiany i wewnętrznego nawrócenia. Właśnie doświadczając przebaczenia, człowiek zaczyna rozumieć, iż swoim grzechem niszczy przede wszystkim własne dobro i szczęście. Aby móc z pożytkiem upomnieć kogoś, trzeba skoncentrować swoją uwagę nie na swojej własnej irytacji i gniewie, ale przede wszystkim na sercu tego, którego się upomina. Upomnienie bowiem nie może być jedynie rozładowaniem własnego napięcia emocjonalnego, ale pomocą ofiarowaną drugiemu. "Czy mam zawsze i wszędzie tolerować egoizm lub wręcz arogancję bliźniego ". Może rzeczywiście nie zawsze powinniśmy tolerować czyjś egoizm i arogancję. Istnieją takie sytuacje, kiedy winniśmy w jakiś sposób interweniować, zwłaszcza kiedy zagrożone bywa bezpośrednio dobro bliźniego. Pomaganie bliźniemu w sytuacjach trudnych - to podstawowy obowiązek miłości. Sytuacja zagrożenia winna być jednak ewidentna. Każdorazowe upomnienie bliźniego winno być najpierw bardzo gruntownie rozeznane. Upominanie pewnych osób w sytuacjach, które leżą poza naszą kompetencją, może być po prostu mieszaniem się w nie swoje sprawy. To prawda, że w społeczeństwie, w którym żyjemy, jest wiele przejawów ignorancji, niewrażliwości i innych "okropnych" wad. Ale czy to znaczy, iż mamy siebie bezpośrednio czynić odpowiedzialnymi za poprawianie innych. W pewnych sytuacjach być może trzeba upomnieć, w innych - nawet podobnych - trzeba przemilczeć, a niekiedy trzeba po prostu odcierpieć zło, które nas dotyka. Ów wielki niepokój popychający do naprawiania całego świata trzeba by z zaufaniem powierzać Panu Bogu. Niech On sam "martwi się" całym złem, które istnieje na Bożym świecie. Bóg chce to robić i wie, co robi. "Wiem, że należy panować nad swoimi negatywnymi uczuciami. Ja jednak nie tyle panuję nad nimi, ile raczej dławię w sobie oburzenie i gniew". Słowa kończące pytanie brzmią optymistycznie, ponieważ można w nich dostrzec pierwsze zwątpienie w słuszność negatywnych reakcji. Należy jednak pamiętać, że alternatywą dla wylewania na innych swojego oburzenia, gniewu i złości nie może być dławienie tych negatywnych uczuć w sobie. Wyjściem jest wznoszenie się ponad swoje uczucia. Trzeba by też szukać innych, może bardziej osobistych, subiektywnych źródeł niezadowolenia z innych, gniewu i oburzenia. Częste, gwałtowne i niekontrolowane reakcje gniewu na innych zwykle zawierają w sobie ukryte ziarno niezadowolenia czy wręcz gniewu na siebie samego. Rozumienie siebie, większa akceptacja swojego życia, doświadczanie bezradności wobec własnych słabości i ograniczeń mogą pozwalać nam rozumieć innych w ich słabościach, bardzo nieraz dla nas dotkliwych. Jeżeli bowiem dotkniemy naprawdę własnej biedy duchowej i emocjonalnej, spontanicznie poczujemy najpierw miłosierdzie wobec siebie, a później także miłosierdzie wobec innych. Zrodzą się wówczas inne pytania: Jak przebaczyć sobie i bliźnim słabość i ograniczenia Jak z nimi żyć, aby nie raniły one innych 17. Czy można zaufać ludziom Czy mogę zaufać ludziom, jeśli wielokrotnie przekonałem się, że na zaufanie nie zasługują Stwierdzenie, że ludzie nie zasługują na zaufanie, jest bardzo surowym osądem moralnym. Bolesne doświadczenia skrzywdzenia z pojedynczych relacji zostają tutaj przeniesione na wszystkich potencjalnie spotkanych ludzi. Taka ocena jest nieprawdziwa, a przez to najczęściej niesprawiedliwa. Jest wiele osób - pokazuje to doświadczenie - które są godne naszego zaufania. Tak krańcowe uogólnienia są też wyrazem zamknięcia się w sobie i obrażenia się na cały świat, także na tych, których się jeszcze nie zna. Przyjmując taką postawę, nie dajemy żadnej szansy ani tym, z którymi żyjemy na co dzień, ani wszystkim innym spotkanym przypadkowo. Jest prawdą, iż łączące ludzi więzi emocjonalne bywają kruche i zawodne, ponieważ ludzkie uczucia, potrzeby, pragnienia są zmienne. Także ludzka wola bywa niestała. Praktycznie niemożliwa jest miłość oparta wyłącznie na fascynacji uczuciowej, niezależnie od tego, czy chodzi o więzi przyjaźni, braterstwa czy też miłość erotyczną. Im "goręcej" pod względem emocjonalnym przeżywamy przyjaźń lub miłość, tym bardziej są one zagrożone niestałością. Dopiero oparcie przyjaźni i miłości na wartościach duchowych i religijnych czyni je bardziej trwałymi. Wierność i stałość w ludzkiej miłości można zdobyć dzięki rezygnacji z koncentrowania się wyłącznie na swoich uczuciowych potrzebach oraz dzięki ofiarnemu oddaniu i służbie bliźniemu. Zaufanie w relacjach międzyludzkich nie zależy jedynie od ludzi, którzy na nie zasługują lub nie. Jest ono darem wzajemnym i wymiennym. Jeżeli w jakiejś relacji spontanicznie nie tworzy się więź zaufania, to także dlatego, iż sami jako pierwsi nie wychodzimy ku bliźniemu. Aby mogła powstać relacja wzajemnego zaufania, konieczne jest wyjście obu stron ku sobie. Zaufanie bywa trudne szczególnie wówczas, kiedy doświadczyliśmy wielu zranień uczuciowych: odrzucenia, upokorzenia, zdrady. W takiej sytuacji jesteśmy kuszeni, aby na wszystkich ludzi patrzeć poprzez uczucia frustracji, rozczarowania i zawodu. Jesteśmy wówczas skłonni najpierw oskarżać innych i dostrzegać to, czego nie mogą lub nie chcą nam dać. Bolesne odczucie, iż ludzie nie zasługują na zaufanie, może wynikać także ze zbyt wielkich oczekiwań emocjonalnych względem nich. Ludzie nie będą zasługiwać na nasze zaufanie, jeżeli będziemy domagać się od nich takiego oparcia, pomocy, poczucia bezpieczeństwa, których nie są nam w stanie zapewnić, ponieważ nasze oczekiwania po prostu ich przerastają. Jeżeli oczekujemy, iż każdy człowiek winien dać nam wszystko, czego potrzebujemy, wówczas rzeczywiście łatwo będziemy czuć się rozczarowani, zawiedzeni czy wręcz zdradzeni przez bliźnich. Każdy człowiek może dać nam tylko tyle, ile sam posiada. Wielu ludzi wokół nas jest tak samo potrzebujących, zagubionych, nieufnych jak my sami. Trzeba uczyć się pokornie przyjmować te okruchy miłości i przyjaźni, które ofiaruje nam bliźni w całym swoim ubóstwie duchowym i emocjonalnym. Ucząc się przyjmować mało, trzeba też jednocześnie uczyć się dużo dawać. Ludzie będą się od nas spontanicznie odsuwać, kiedy wyczują postawę naszego rozżalenia i pretensji. Poczują się bowiem bezradni wobec wielkości naszych żądań. Wokół ludzi, którzy wysuwają wiele roszczeń wobec bliźnich, tworzy się swoista pustka emocjonalna. Wyjdź naprzeciw innym. Sam ofiaruj innym najpierw tyle, ile posiadasz. Szybko przekonasz się, że będą ci się odwzajemniać tym samym. Ludzie, ofiarując sobie nawzajem to, co posiadają, wzajemnie się uszczęśliwiają. Może nie jest to jeszcze "raj na ziemi", ale zwyczajne, proste ludzkie szczęście. Postawa pretensji połączona z oskarżaniem innych jest wielką i niebezpieczną pokusą, aby żądać od ubogiego i biednego człowieka Boskiego szczęścia tutaj, na ziemi. Takiego szczęścia nikt z ludzi dać nam nie może. Trzeba o nie prosić samego Boga. 18. Gdy ktoś chce mnie dopasować do swoich wizji Jak mam się zachować, gdy ktoś chce mnie dopasować do swoich wizji, oczekuje ode mnie takich zachowań i postaw, które mi nie odpowiadają Nie chcę, a czasami wprost nie mogę zachowywać się w taki właśnie sposób. Jedną z podstawowych wartości dla człowieka, obok miłości, jest wolność. Te dwie wartości łączą się ze sobą w sposób ścisły. Wolność jest w jakiś konieczny sposób wpisana w miłość, natomiast miłość jest najgłębszym sensem ludzkiej wolności. Miłość bez wolności staje się zachłannym posiadaniem emocjonalnym, zaś wolność bez miłości to pustka egzystencjalna, z którą nie wiadomo, co w życiu zrobić. Jeżeli w relacjach międzyludzkich cokolwiek dokonuje się na siłę, bez wolności, nie przynosi zazwyczaj dobrych owoców. Nie pogłębia i nie umacnia tych relacji. Każde ludzkie zachowanie ma swoją wartość tylko wówczas, kiedy naznaczone jest wolnością. Zauważmy, że także dla Boga wolność człowieka jest rzeczą świętą. Człowiek w swojej wolności może wybierać nawet między potępieniem a zbawieniem. Pan Bóg, który nieskończenie kocha człowieka, uczynił siebie "bezsilnym" wobec ludzkiej wolności. Nawet w niebezpieczeństwie ostatecznego potępienia człowieka Bóg nie złamie ludzkiej wolności. Jednym z podstawowych niebezpieczeństw w bardzo bliskich związkach emocjonalnych są próby - wzajemne lub jednostronne - ograniczania wolności w zamian za obdarowywanie akceptacją, życzliwością, emocjonalnym ciepłem; "wielka miłość" za cenę rezygnacji, przynajmniej w pewnym wymiarze, z własnej wolności. Takie rozumienie miłości może być wyrażone zdaniem: "Ponieważ kocham cię, powinieneś robić to, co ja chcę". W zdaniu tym ukryty jest szantaż: "Jeżeli będziesz mi się sprzeciwiał, zostaniesz odrzucony". W takich zachowaniach splatają się dwie nieuporządkowane ludzkie potrzeby - potrzeba dominowania nad drugim oraz zachłanna potrzeba uczucia. Są to pewne ogólne założenia do odpowiedzi na postawione pytanie. Rozważając natomiast konkretną sytuację, trzeba przede wszystkim uczciwie rozeznać, czy w danym przypadku rzeczywiście chodzi o silne i niesprawiedliwe naciski emocjonalne ze strony innych, czy też - być może - o własne, trochę urazowe, bronienie swojej wolności w sytuacjach, w których nie jest ona aż tak bardzo zagrożona, nawet jeżeli odczuwa się pewien brak delikatności ze strony bliskiej osoby. Im silniejsze są nasze powiązania emocjonalne z drugim człowiekiem, tym większe są także wzajemne zobowiązania. Miłość jednak sprawia, iż zobowiązania te są akceptowane i spełniane. Przyjmując miłość, trzeba też na nią odpowiadać. Chcąc kochać i jednocześnie czuć się kochanym, należy szukać zaspokojenia nie tylko własnych potrzeb i pragnień, ale także potrzeb i pragnień drugiej osoby. W ludzkiej miłości, jakakolwiek by ona była, zawsze będzie istniało pewne napięcie pomiędzy własną wolnością, niezależnością, spełnianiem swoich pragnień a oddaniem się drugiemu poprzez rezygnację z własnych potrzeb, upodobań i poddaniem swojej woli jego wolności. Zachowanie pokoju także pośród napięć jest jednak możliwe dzięki szczeremu dialogowi, w którym winno się wzajemnie wypowiadać swoje uczucia, myśli, pragnienia i potrzeby. Dzięki dialogowi rodzi się obustronne zrozumienie i dochodzi się do pewnych kompromisów. W ziemskiej miłości, która nieustannie ociera się o granice ludzkich możliwości, kompromisy te są wprost życiową koniecznością. Szczerość, która rodzi pełniejsze wzajemne rozumienie, sprawia, iż kompromisy w sytuacjach konfliktowych stają się czymś naturalnym, spontanicznym i pożytecznym dla obu stron. Jeżeli czujemy, że ktoś chce nas dopasować do swoich wizji, oczekuje od nas takich zachowań i postaw, które nie tylko nam nie odpowiadają, ale ograniczają naszą wolność, wówczas trzeba jasno i jednoznacznie wypowiadać swoje uczucia. Każdy człowiek ma prawo wyrażać sprzeciw z powodu złego traktowania go przez innych. Może to czynić nawet wobec osób, którym wiele zawdzięcza i które pragnie bardzo kochać. Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz (J 18,23). Te słowa Jezusa mogą być doskonałym przykładem, w jaki sposób możemy się bronić przed zbytnim naciskiem emocjonalnym ze strony innych. W słowach tych nie ma cienia gniewu, chęci odwetu czy zemsty. Jest jednak stanowczość, zdecydowanie i jasne stawianie sprawy. Są to słowa prawdy. Kiedy bronimy się przed niesprawiedliwym naciskiem drugiego człowieka, możemy wypowiedzieć nasze odczucia, ale nie wolno nam stosować starotestamentowej zasady: życie za życie, oko za oko, ząb za ząb, ręka za rękę, noga za nogę (Pwt 19,21). Ten sposób reagowania na doznaną krzywdę został ostatecznie przezwyciężony przez Jezusa i jest niezgodny z Jego przykazaniem miłości. W każdej sytuacji konfliktowej trzeba nam dobrze rozumieć siebie. Wobec niesprawiedliwego nacisku emocjonalnego łatwo rodzą się bowiem uczucia odwetu, gniewu, złości. Stąd też należy nabierać dystansu i wolności nie tylko wobec zachowań bliźnich, ale także wobec własnych uczuć. Mamy prawo mówić o swoich uczuciach, ale nie mamy prawa ranić nimi innych, upokarzać i poniżać ich. Stąd też, aby móc mówić razem z Jezusem: Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz (J 18,23), trzeba by posiadać taką wolność wewnętrzną, jaką On sam miał. Aby zdobyć taką właśnie wolność, nie wystarczy uświadomienie sobie swoich uczuć i zwerbalizowanie ich w terapii czy kierownictwie duchowym. Konieczną rzeczą jest przejście przez modlitwę Ogrójca, w której oczyszczamy się z egoizmu, poczucia zagrożenia i lęku o siebie.

Książka "O miłości, małżeństwie i rodzinie. Seria: Poznaj siebie" - o. Józef Augustyn SJ - oprawa twarda - Wydawnictwo M.

Spis treści:

Codzienna ludzka miłość

1. Kochać, a nie zmieniać
2. Pomóc najpierw samemu sobie
3. Czy można naprawdę pomóc bliźniemu?
4. Zdarzają się nieporozumienia i konflikty
5. Dar zapomnienia o sobie
6. Trudna miłość braterska
7. Bóg chce mieć ludzi dobrych
8. Jak radzić sobie z nieprzychylnością bliźnich?
9. Słuchajmy się wzajemnie
10. Dwa oblicza jednej miłości
11. Przyjmowanie okruchów miłości
12. Sugerowanie innym rozwiązań w ważnych sprawach
13. Zmysł humoru
14. Nie umiem przyjąć inności bliźnich
15. Wewnętrzny niepokój w spotkaniu z bliźnim
16. Czy tolerować arogancję innych?
17. Czy można zaufać ludziom?
18. Gdy ktoś chce mnie dopasować do swoich wizji
19. Czy obmawianie może być usprawiedliwione?
20. Asertywne zachowania

Miłość w rodzinie

1. Jak przekazać rodzicom uśmiech?
2. Czy powinienem opuścić dom rodzinny?
3. Miłość dorosłego dziecka do rodziców
4. Dowody miłości
5. Zmieniać męża czy też kochać go?
6. Radość służenia w rodzinie i poza nią
7. Co jest najważniejsze w wychowaniu dzieci?
8. Kto naprawdę ma wpływ na nasze dzieci?
9. Wychowywać dojrzalej i roztropniej
10. Kiedy dzieci nie chcą się modlić
11. Moje dziecko ma trzy latka
12. Czy powinnam ulec dziecku?
13. Kiedy dzieci kłamią
14. Stosowanie kar
15. Skąd się biorą takie złośliwe dzieci?
16. Wychowanie syna przez samotną matkę
17. Trudne zachowanie osiemnastolatki
18. Zbuntowany nastolatek