pokaz koszyk
rozwiń menu
tylko:  
Tytuł książki:

Ksiądz Jerzy w rękach oprawców

Autor książki:

Krzysztof Kąkolewski

Dane szczegółowe:
Wydawca: Von Borowiecki
Rok wyd.: 2004
Oprawa: miękka
Ilość stron: 474 s.
Wymiar: 145x205 mm
EAN: 9788387689667
ISBN: 83-87689-66-1
Data:2001-01-05
Cena wydawcy: 34.00 złpozycja niedostępna

Opis książki:

Fragment początku książki: Wczesną wiosną 1985 roku przekazano mi oprawiony w angielskie płótno liczący 687 stron tom, którego karty dwustronnie zadrukowane były na powielaczu. Wolno mi było trzymać go dwa tygodnie, czekali na niego inni. Tytuł brzmiał: Proces o zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki, Toruń 1984. Nie było wydawcy ani autora. Dziś porównując Pismo Okólne Biura Prasowego Episkopatu Polski i jego numery z początku 1985 r. stwierdzam, że tom ten był oprawionym zespołem kilku numerów tegoż biuletynu, pozbawionym jednak wszelkich cech, które pozwoliłyby mi zidentyfikować wydawcę czy autora tekstu. Zrobiłem z tego dokumentu 70 stron notatek i zwróciłem go w terminie. Już w czasie pierwszej lektury tomu, a potem w czasie robienia notatek znalazłem się pod silnym wrażeniem wykrytej przez siebie luki w procesie i materiale dowodowym, zasadniczym braku, pęknięciu, które poddaje w wątpliwość wszystko o czym w Toruniu mówiono, a przede wszystkim okoliczności i czas śmierci ks. Jerzego Popiełuszki. Stwierdziłem, że wszystko co wiemy o tej zbrodni, wiemy od oskarżonych, wysoko wyszkolonych oficerów tajnej komunistycznej policji politycznej, którzy sami siebie oskarżyli o dokonanie mordu i opisali jego przebieg. Jedyne świadectwo, jedyna relacja pochodzi z ust wspólników, osób, które okazały się jedynymi świadkami swojej zbrodni i to najmniej wiarygodnymi. Zaproponowałem analizę procesu jednemu z pism wychodzących poza zasięgiem cenzury, ale spotkałem się z odmową następująco uzasadnioną: To byłoby podważeniem wiarygodności procesu toruńskiego, a może obaleniem wyroku i to wykorzystałaby SB, starając się o rewizję, by w ten sposób uwolnić Piotrowskiego i innych. Musimy w każdym razie przez jakiś czas udawać, że proces toruński mimo wszystkich uchybień, uznajemy. Wydaje mi się, że tak uważali nawet ci, którzy należeli do grup, które dziś nazywamy niepodległościowymi, bo gdy po spotkaniu na plebanii u ks. Józefa Maja z Janem Olszewskim jesienią 1985 r. przedstawiłem mu swoją koncepcję, nie odpowiedział mi ani słowem. Gdyby uważał jednak, że moje rozumowanie jest całkowicie błędne, chyba by zareagował sądziłem. Podobnie po dziesięciu latach zachował się prokurator Andrzej Witkowski, nie komentując mojego wywodu, ale na przełomie 2002 i 2003 roku ogłosił nową koncepcję przebiegu i celu porwania ks. Jerzego. Ku mojej radości oparta jest na szkieletowej tezie niniejszej książki, którą to tezę raz jeszcze mu przekazałem na jednym z zamkniętych zebrań klubu katolików warszawskich. Nieoczekiwanie, po wielu latach, gdy sprawa zbrodni na ks. Jerzym wciąż pozostaje niewyjaśniona, prokurator Witkowski nie tylko przerwał milczenie, ale wykorzystał moją tezę. Gdy A. Witkowski wystąpił z nią w TVP, prowadzący wywiad zwrócił mu uwagę, że jeden z tygodników już przed kilku laty nie wymienił nazwy tego pisma i tym bardziej pominął nazwisko autora ogłosił taką koncepcję. Jednak prokurator obecnego Instytutu Pamięci Narodowej wypaczył moją tezę. Aczkolwiek przyznał, że ks. Jerzy był torturowany, a nie zabity od razu po porwaniu co już jest wielkim postępem to jednak stwierdził, iż ks. Jerzego oddano w ręce specjalnego komando, a porywacze: Piotrowski i inni byli już osadzeni w areszcie. Tak więc teza o nielegalnym przesłuchiwaniu, torturach i w ich wyniku śmierci ks. Jerzego sprowadza się do zdjęcia z nich winy, szczególnie gdy dotyczy to Piotrowskiego, który, jak się wydaje, miał najwyższe kwalifikacje w SB do przesłuchiwania ks. Jerzego, choć specjaliści od tortur mogli być mu przydzieleni do pomocy. Liczba torturujących mogła też być różna. Działali raczej na zmianę niż jednocześnie, gdyż oficerom śledczym chodziło o ochronienie życia przesłuchiwanego do czasu, gdy będzie potrzebny, a zbiorowe bicie mogło doprowadzić do wypadku śmiertelnego przed czasem. Enuncjacje A. Witkowskiego zostały przyjęte z mieszanymi uczuciami przez znających sprawę. W torturach stosowanych przez komunistów i nazistów bardzo często ktoś inny zadawał pytania (czasem nawet były to trzy osoby), a ktoś inny ciosy. Nie zmniejsza to odpowiedzialności pytającego czy dążącego do osiągnięcia swojego celu, nawet gdyby nie było go bezpośrednio przy tym przesłuchaniu. Podstawową przyczyną nieufności było to, że bez swojej winy prokurator Witkowski reprezentuje IPN, który utracił zaufanie i wiarygodność po rozpętaniu tzw. sprawy Jedwabnego. Jednak nawet ta wypowiedź A. Witkowskiego wywołała alarm w rządzącej partii komunistycznej. Nawet nieśmiałe próby wyjaśnienia rzeczywistych przyczyn porwania i morderstwa na ks. Jerzym wzbudziły tam popłoch. SLD wystąpiło z wnioskiem o likwidację IPN. Znaleźli się odważni dziennikarze, którzy skomentowali inicjatywę senatorów SLD jako próbę przerwania śledztw dla komunistów niewygodnych przede wszystkim w sprawie ks. Jerzego. Mecenas Edward Wende zimą 1995 roku powiedział wręcz, że nie odrzuca mojego wywodu, w świetle powtórnego procesu morderców Grzegorza Przemyka (ten motyw zanalizuję dalej szczegółowo); spostrzega, że na procesie toruńskim wszystko od początku do końca było reżyserowane. Wówczas Wende przypomniał słowa ministra Kiszczaka wypowiedziane do jednego z aktorów wielkiego widowiska toruńskiego, będącego pułkownikiem: towarzyszu generale trzeba będzie posiedzieć. Oficerowi UB czy SB, któremu nie powiodłaby się nielegalna akcja, z góry wliczano w sprawę taką możliwość. Odsiadując więzienie dalej był na służbie, jak np. w przypadku zamieszanego w organizację zabójstwa Żydów w Kielcach w 1946 r. mjr/płk Władysława Spychaja vel Sobczyńskiego. Pobyt w więzieniu zaliczono mu do stażu służbowego i do emerytury. Wypowiedź ta miała miejsce w czasie tłumnego spotkania w wieży kościoła św. Anny U Katyniaków, gdzie Wende zjawił się początkowo jako obserwator. Jednak w 2001 r. w wypowiedzi dla jednej z gazet wycofał się, stwierdzając, że było tak jak wykazał proces. Teraz już nie żyje. Ktoś dobrze poinformowany, kogo tożsamości jeszcze nie można zdradzić, powiedział: Wende zabrał do grobu tajemnicę śmierci ks. Jerzego. Gdyby dwaj sanitariusze Michał Wysocki i Jacek Szyzdek nie przyznali się do winy, ich proces nie udałby się i nie obciążono by ich winą za śmierć Grzegorza Przemyka. W jeszcze większej mierze powodzenie procesu toruńskiego i późniejszego generałów w Warszawie, było zależne od absolutnego posłuszeństwa Piotrowskiego i innych, nawet w tym, że przyznał się on do największej hańby dla pracownika tajnych służb nieposłuszeństwa. W oskarżeniu Piotrowskiego i jego ludzi mamy do czynienia z podwójną przewrotnością. Wydano mu rozkaz, który on chciał spełnić z całą dokładnością, a zarzuca mu się niesubordynację. Identyczny propagandowy model przyjęto już w sprawie tzw. pogromu kieleckiego, gdzie jeśli sądzono winnych z UB i wojska, to pod pretekstem, że nie dopełnili obowiązków, a w rzeczywistości gorliwie i precyzyjnie je wypełnili. Owa perfidia wobec swoich ludzi nie może wywoływać ich buntu, sprzeciwu, gdyż równałaby się ona wydaniu na siebie wyroku śmierci. W kontekście szalejących w stanie wojennym (i tzw. powojennym) sądów skazujących niewinnych ludzi Piotrowski i inni, zaliczają się do tych, których sądy potraktowały jak swoich, z wyrozumieniem dla faktu, że zbrodni musieli dokonać. Absurd polega na tym, że opierając się na informacjach z procesu można się dziwić czy oburzyć, że nie skazano ich wszystkich trzech czy czterech, na kary śmierci. Jeśli jednak ktoś zna sprawę i wie ile osób uniknęło sądu i kary, do jakiego stopnia była to zbrodnia zespołowa, urzędnicza, zza biurka, systemowa, jego nienawiść do Piotrowskiego maleje. Instynktowne u chrześcijanina wybaczenie wskazuje właściwą drogę. Nie dysponujemy wewnętrzną oceną resortu SBMSW i KGB z wykonania akcji przeciw ks. Jerzemu. Nie można wykluczyć, że wypadła ona niepomyślnie dla Piotrowskiego i jego rosyjskich kolegów. Mogli być postawieni przed wewnętrznym sądem KGBSB i skazani na więzienie. Sądy te, całkowicie tajne, kapturowe, stanowiły dodatkowy czynnik zapewniający lojalność pracowników tajnych służb. Podobno jak podano mi w jednym ze źródeł były niezawisłe od szefów SB i ministrów, ale sądziły surowiej niż oni by sądzili. Sądy wewnętrzne więcej wiadomo o tych, które przeprowadzono do 1956 r. skazywały nawet na śmierć za nielojalność wobec resortu. Rezun vel Suworow pisze nawet o wewnętrznym prawie. Wewnętrzne sądy zapoczątkowane zostały przez areszty, jakie nakładali dowódcy czy sądy wojskowe na nieposłusznych czy tchórzliwych żołnierzy i przeszły z armii carskiej do Armii Czerwonej, a stamtąd do Cze Ki i GPU, policji zmilitaryzowanych o silnych elementach podporządkowania i samych podporządkowanych wewnętrznemu terrorowi. Możliwe, że proces wewnętrzny, w którym policjanci sądzą policjantów, poprzedził tak zwany proces toruński co wpłynęło na niezwykłe wręcz przystosowanie się Piotrowskiego do tez kierownictwa PZPR w sprawie ks. Jerzego. Być może Piotrowski był oskarżony o nieudolne przeprowadzenie operacji, może nadmierną chęć wykazania się w działaniu przeciw ks. Jerzemu i stania się bohaterem tajnych służb, zamiast osiągnięcia właściwego celu. Na to, że porywacze ks. Jerzego mogli być zdyskwalifikowani, wskazuje oczywisty błąd popełniony na samym początku operacji straszliwy cios jaki zadano księdzu Jerzemu co potwierdza Chrostowski i Pękala. Taktyka porywaczy zawiodła od pierwszej chwili, gdy zbyt łatwo uwierzyli, że osiągną sukces, a potem nie zatrzymali się w punkcie krytycznym i pogodzili się z porażką i z tym, że ks. Jerzy nie będzie do od-zyskania. W 1996 r. opublikowałem pierwodruk tej książki. Był on raczej jej szkieletem, ideogramem, zarysem moich badań. Większość leżała jeszcze przede mną, ale zdecydowałem się na druk, by jak najszybciej sprostować to, co ogłaszano, choć bez wdawania się w polemiki a tylko przedstawiając luki, bezsens i niewiarygodność wielu domniemanych ustaleń. Upłynęło siedem lat, w których nastąpiły nowe wydarzenia, ukazały się nowe publikacje prasowe i książkowe a ja otrzymałem nowe informacje, których nie znałem w chwili ukazania się pierwodruku.

Książka "Ksiądz Jerzy w rękach oprawców" - Krzysztof Kąkolewski - oprawa miękka - Wydawnictwo Von Borowiecki. Książka posiada 474 stron i została wydana w 2004 r.

Spis treści:

Ksiądz Jerzy w rekach oprawców
Bibliografia
Wykaz najważniejszych skrótów
Skorowidz