pokaz koszyk
rozwiń menu
tylko:  
Tytuł książki:

Korespondencja

Autor książki:

Hermann Hesse, Thomas Mann

Dane szczegółowe:
Wydawca: PIW
Rok wyd.: 2006
Oprawa: miękka
Ilość stron: 304 s.
Wymiar: 144x230 mm
EAN: 9788306030051
ISBN: 83-06-03005-2
Data: 2006-05-19
Cena wydawcy: 39.00 złpozycja niedostępna

Opis książki:

Prezentowana korespondencja dwóch wielkich indywidualności, dwóch wspaniałych pisarzy, trwała lata (pierwszy list datowany jest 1 kwietnia 1910 roku, ostatni 2 sierpnia 1955 roku, a więc napisany dziesięć dni przed śmiercią Tomasza Manna). W laudacji z okazji sześćdziesiątych urodzin Hessego Mann powiedział, że łączy go z jubilatem więź utkana na równi z różnic i podobieństw. Ekstrawertyk Mann, introwertyk Hesse. Mann – zdystansowany obserwator, Hesse – ucieleśnienie młodzieńczego buntu i idealistycznych tęsknot. Mann – wytworna mysz miejska, Hesse – niepozorna polna myszka z bajki Ezopa. Długotrwała znajomość umocniła ich w poczuciu, że są niemal "braćmi”. Szwajcarskiemu krytykowi literackiemu Ottonowi Baslerowi zawdzięczamy anegdotę rzucającą światło na tę niezwykłą znajomość. Otóż z oboma był na tyle zaprzyjaźniony, że odwiedzali go nawet w jego domu w Argowii. Gdy 6 lipca 1950 roku Mann stanął u jego drzwi, Basler powitał go cytatem z Schillera: "Oto gość dostojny i drogi, lepszy odeń progu tego jeszcze nie przestąpił”. Mann zdumiał się, cofnął nogę ze stopnia i zareplikował przewrotnie: "Ależ, drogi przyjacielu, czy niedawno nie był u pana Hermann Hesse?”. "Owszem – odparł Basler – ale wszedł do domu od drugiej strony”. "Ach tak” – rzekł Mann i raźnym krokiem przestąpił próg.
fragmenty
81
Montagnola, Zielone Świątki 1945
[8 maja 1945]
Drogi Panie,
Kilka dni temu przyszedł Pański list, donoszący mi o Panu i o tym, jak Pan czytał Grę szklanych paciorków. Sprawiło mi to wielką radość, szczególnie uwagi o żartobliwej stronie książki. Szczególną radość oraz napięcie wzbudził też tytuł "książeczki”, która Pana zaprząta. Okres produktywności w Pana wypadku zdaje się trwać dłużej niż u mnie, od czterech lat nie napisałem nic prócz paru wierszy, ale jestem zadowolony, że udało mi się jeszcze, zanim siły osłabły, doprowadzić do końca żywot Józ. Knechta. Książka zresztą przeleżała się pół roku w Berlinie, ponieważ chciałem za wszelką cenę dotrzymać zobowiązań wobec wiernego druha, Suhrkampa1 (który długo siedział w więzieniach gestapo, wreszcie całkiem wycieńczony trafił do szpitala w Poczdamie, a ten wkrótce potem zbombardowano, nie wiem, czy biedak jeszcze żyje). Berlińskie ministerstwa uznały publikację za "niepożądaną”, to też jeśli pominąć kilkudziesięciu czytelników w Szwajcarii, książka jest dla szerszej publiczności niedostępna.
W kwestii "upolitycznienia ducha” nasze poglądy zapewne nie różnią się zbytnio. Jeżeli człowiek ducha czuje się zobowiązany do udziału w życiu politycznym, jeżeli historia go do tego wzywa, powinien, zdaniem Knechta i moim, bezwzględ nie iść za tym głosem. Wzbraniać powinien się wówczas, gdy wzywany jest albo naciskany przez instancje zewnętrzne, przez generałów, przez tych, co sprawują władzę, tak jak, powiedzmy, w roku 1914 elita niemieckich intelektualistów była mniej lub bardziej zmuszana do podpisywania głupich i nieszczerych apeli.
Od początku marca, z wyjątkiem paru dni, mamy niezwykle ciepłą pogodę, lato zaczęło się jeszcze w kwietniu, a teraz jest tak gorąco, jak zdarza się tutaj tylko w pełni lata. Z Francji i Anglii stopniowo nadchodzą listy, poza tym z żadnych krajów ościennych nic.
Myśl o Panu będzie dla mnie odtąd związana też z myślą o doktorze Faustusie. Dużo myślałem o Panu przy lekturze ostatniej części Józefa, a Madi wspominaliśmy często, czytając Marszfaszyzmu2, na co przyszła pora dopiero tej zimy.
Serdecznie odwzajemniam Pańskie życzenia.
Z wyrazami wiernej przyjaźni pozdrawia Pana
H. Hesse
88
Marin pres Neuchâtel, 19 list. 46
Drogi Panie,
Dziękuję Panu najserdeczniej za gratulacje oraz za starania, które przyczyniły się ostatecznie do werdyktu Sztokholmu, i chciałbym moją wdzięczność wyrazić listem godnym Pana i tej okazji. Ale od jakiegoś czasu mój płomyk ledwo się tli, niekiedy zdaje się całkiem przygasać, toteż proszę o wyrozumiałość. Ten rok przyniósł mi wiele dobrych i upragnionych darów; latem mogłem gościć u siebie obie moje siostry1, karmić je, ubierać i pocieszać, póki nie musiały znów wracać do ponurej Germanii. Potem przyznano mi nagrodę Goethego. Potem powieszono w Norymberdze najzajadlejszego i najgorszego z wrogów, jakich miałem, nazwiskiem Rosenberg.2 A teraz listopad przyniósł mi Nagrodę Nobla. Pierwsze z tych wydarzeń, odwiedziny sióstr, było piękne i tylko ono miało dla mnie realne znaczenie. Tamte jeszcze do mnie na dobre nie dotarły, straty przyjmowałem do wiadomości zawsze szybciej niż sukcesy, a tydzień, kiedy szwedzcy i inni dziennikarze, bawiący się w detektywów, regularnie tropili mnie i osaczali, bo nie podano im mego adresu, był dla mnie bez mała szokiem. Ale powoli zaczynam dostrzegać pozytywne strony tego szczęśliwego zdarzenia, a przyjaciele, zwłaszcza zaś moja żona, cieszyli się jak dzieci i nie żałowali sobie przy tej okazji szampana. Kochany Basler3 też jest zachwycony, a wielu starych moich czytelników raduje się, że słabość, jaką do mnie żywili, nie była tylko występkiem. Jeżeli z czasem poczuję się lepiej, na pewno sam też potrafię się tym wszyst kim cieszyć.
Ściskam dłoń i wspominam dzień, kiedy Pana poznałem, w Monachium, w hotelu, gdzie mieszkali Fischerowie, chyba w 1904 roku.4 Mam nadzieję, że dostał Pan książeczkę z moimi szkicami5, są dość łagodne w tonie, ale przynajmniej dają wyraz niezmiennym przekonaniom.
Moc serdecznych pozdrowień i najlepszych życzeń
dla Pana i Rodziny przesyła
H. Hesse
89
Pacific Palisades, 8 lutego 47
Drogi Panie, dawno powinienem był podziękować za Wojnę i pokój oraz zabawną dedykację, to piękna, mądra, czysta książka, gdzie, jakoś w środku, powraca Zaratustra1 – w milszej postaci i sympatyczniejszej tonacji niż ten stary, który zawsze wydawał mi się dość okropny. A teraz doszła jeszcze Podzięka Goethemu2, z cudownym szkicem o Wilhelmie Meistrze3, chyba najżarliwsza i najinteligentniejsza rzecz, jaką od czasów Friedricha Schlegla napisano o tej powieści. Co za radość widzieć, jak wśród zaszczytów, dawno już należnych, dzieło Pańskie wynurza się z mgieł czasu, tak klarowne, przekonujące, zawsze wierne samemu sobie i naznaczone nie przemijającą wartością – myślę, że i Pan się z tego cieszy i że za całym tym znamiennym dla Pana marudzeniem, wyrzekaniem i skargami musi kryć się dużo cichej satysfakcji i wdzięczności za udane, owocne życie, które łaskawy los ustrzegł od okropieństw epoki. Rzecz jasna, teraz, po triumfalnych fanfarach sztokholmskich – to śmieszne i pewnie będzie Panu nie całkiem w smak – zaczyna Pan odżywać tutaj i, jak słyszę, niebawem ukazać ma się po angielsku Demian albo Wilk stepowy albo jedno i drugie, przy moim spodziewanym udziale jako tłumacza i wprowadzającego – "I want you to meet Mr. Hesse”. Na pewno się stawię. Ale czy stawi się druga strona?
"Przekonania przynajmniej nigdy się nie zmieniły” – pisze Pan w związku ze swymi szkicami politycznymi. Moje również nie, jeśli nie utożsamiać przekonań z poglądami, wedle formuły Goethego: "Wciąż zmieniał poglądy, ale przekonań nigdy”. To, co dziś znajduję w Pana wypowiedziach o pierwszej wojnie, sam uznałbym albo raczej uznawałem także wtedy za całkowicie słuszne i trafne, ale pacyfizm ówczesnych politycznych literatów4, ekspresjonistów, aktywistów działał mi na nerwy tak samo jak cnotliwa jakobińsko-purytańska propaganda ze strony Ententy i stawałem w obronie niemieckości protestancko-romantycznej, a i antypolitycznej, którą uważałem za fundament mego życia. Potem, w latach trzydziestych, gruntownie zmieniłem poglądy, choć nie odczuwałem tego jako przełomu, zerwania ciągłości mojej egzystencji. Z pacyfizmem rzecz się ma jednak szczególnie. Nie w każdych okolicznościach wydaje się prawdą. Przez jakiś czas służył na całym świecie za maskę sympatii faszystowskich, ducha monachijskiego z 1938 roku, i przywodził do rozpaczy wszystkich miłośników pokoju, sam wyczekiwałem gorąco wojny z Hitlerem i "podżegałem” do niej, jak również do końca życia zachowam wdzięczność dla Roosevelta za to, że tak umiejętnie wmanewrował swój kraj, mający przecież decydujące znaczenie, w wojnę – on, urodzony i świadomy przeciwnik niegodziwości. Gdy po raz pierwszy opuszczałem Biały Dom5, wiedziałem, że Hitler jest zgubiony.
Prawdą jest, że każda wojna, także prowadzona w imię ludzkości, pociąga za sobą mnóstwo brudu, demoralizacji, zdziczenia, otumanienia. Jest koniecznością i zgubą – to jedna z "antynomii” tego padołu łez. Mimo wszystko, wbrew tylu oznakom świadczącym przeciwko temu, wierzę, że w ciągu ostatniego dziesięciolecia ludzkość posunęła się – albo została popchnięta – o krok dalej na drodze do społecznej dojrzałości. Myślę, że to się dopiero okaże, a wtedy Niemcy chcąc nie chcąc będą musiały przyznać, że i one uczyniły ten krok naprzód.
Pora chyba kończyć list. Parę dni temu napisałem ostatnie słowa Faustusa6, powieści, o której na pewno Panu wspominałem. Ponad osiemset stron – to bądź co bądź pewien wyczyn moralny. Czy ponadto jeszcze coś w tej powieści zasługuje na uznanie, pokaże przyszłość. Teraz nie umiem nic o tym powiedzieć. W każdym razie ma to w sobie coś prowokująco niemieckiego, historia diabelskiego paktu, nowoczesna, ale zawsze jedną nogą tkwiąca w XVI wieku. Nie odznacza się pogodą historii Józefowych, jest raczej do głębi smutna i niewesoła. Ale jakże mogłoby być inaczej! Niemieckie wydanie drukuje się tym razem w Szwajcarii, nareszcie znowu siłami niemieckojęzycznych zecerów, i dostanę korektę do przeczytania. Melancholia upstrzona stu dwudziestu błędami drukarskimi byłaby doprawdy nie do zniesienia.
Czy zobaczymy tego roku Pana i drogą Panią Ninon? Zamierzaliśmy i zamierzamy wyruszyć w maju, ale z rozmaitych powodów zrobiło się późno na bardzo kłopotliwą organizację podróży.
Najlepsze życzenia zdrowia i wytrwania z uśmiechem, gdy "strzeli” siedemdziesięciolecie!
(...)
Tomasz Mann

Książka "Korespondencja" - Hermann Hesse, Thomas Mann - oprawa miękka - Wydawnictwo PIW. Książka posiada 304 stron i została wydana w 2006 r.