pokaz koszyk
rozwiń menu
tylko:  
Tytuł książki:

Karta nr 33

Dane szczegółowe:
Wydawca: Ośrodek KARTA
Oprawa: miękka
Ilość stron: 160 s.
Wymiar: 160x230 mm
EAN: 977086737601333
ISSN: 0867-3764
Data: 2004-10-29
Cena wydawcy: 8.00 złpozycja niedostępna

Opis książki:

Powstanie Warszawskie Przedstawiamy wybór świadectw powstańców warszawskich 1944 roku fragmentów dzienników prowadzonych na bieżąco w czasie walk w Warszawie oraz wspomnień spisanych wkrótce po zakończeniu wojny.

Bogdan Rostropowicz: Najukochańsza moja Matuchno, Wiem, jak teraz rozpacz targa Twym kochanym serduszkiem, i rozumiem Twój ból, ale trudno. Nie ja jeden poszedłem i nie Ty jedna nade mną bolejesz. Muszę Ci opisać teraz kolejno wypadki, jakie zaszły od początku. Daty dokładnej nie wiem, ale mam wrażenie, że dziś jest 26 lub 27 sierpnia 1944. Pierwszego sierpnia biliśmy się na Marymoncie. Nie mogliśmy dać jednak rady, więc wycofaliśmy się do lasów zaborowskich, a stamtąd do Wierszów. Po tygodniu wyszliśmy z Wierszów do Warszawy. Był nas cały pułk, przedarliśmy się na Żoliborz i staliśmy na placu Wilsona prawie tydzień. Później przyszedł rozkaz iść na Stare Miasto. Poszliśmy przez Dworzec Gdański, zdobyliśmy go, i na Starówkę. Jednak po drodze w getcie otoczyli nas Niemcy i wybili prawie do nogi. Zostało nas kilkunastu i pod osłoną nocy przedzieraliśmy się z powrotem. Na domiar złego, ja w jakiś sposób zgubiłem się od reszty. I teraz błąkam się już trzeci dzień sam jak palec. Dostałem się na cmentarz Powązkowski, ten przy ulicy Powązkowskiej, a z drugiej strony jest, zdaje się, Okopowa. Jeść nie ma co, żywię się marchwią pastewną i słonecznikiem i siły mnie pomału opuszczają. Wszystkie domy naokoło są popalone, a ludzi cywilnych nie ma na lekarstwo. [...] Mam ze sobą broń, tylko amunicji mało, więc licha to obrona. Nie martw się, moja ukochana. Bóg jest miłosierny, a ja co dzień się modlę do Matki Najświętszej z tej Twojej książeczki, co mi dałaś na drogę. Na razie niech Cię Bóg ma w swej opiece i nie trap się zanadto o mnie, bo ostatecznie nie ja jeden jestem. [...]

(List Bogdana Rostropowicza, szesnastoletniego powstańca z Żoliborza, został znaleziony po wojnie na Cmentarzu Powązkowskim. Nie trafił do adresatów. Rodzice Bogdana zginęli w zbombardowanym kościele Wszystkich Świętych przy placu Grzybowskim. Rodzina nigdy się nie dowiedziała, co stało się z autorem listu, prawdopodobnie nie przeżył powstania.)

11 sierpnia Danuta Przystasz: [...] Z sąsiedniego domu przedostała się do nas grupka osób, które uciekły przed Niemcami, zmuszającymi ludzi do wyjścia przed czołgi na barykady. Chwila robi się straszna i u nas, każdy czyni rachunek sumienia, u jednych przebija się trwoga w oczach, u innych rezygnacja, jeszcze inni płaczą kobiety zaczynają się modlić z dużym wysiłkiem woli, jakby pragnęły "przymusić Boga swą prośbą o zmiłowanie. [...] Gdy dowiedziałam się o wyprowadzaniu ludzi, wyszłam z piwnicy i przedostałam się do frontowej klatki schodowej, skąd mogłam spojrzeć, jak prowadzono Polaków. Powietrze przesycone kurzem i pyłem, tak że wydaje się mgliste, czołg nadjeżdża za czołgiem, ciężko, powoli, mocarne śmiercią i gwałtem; żandarmi pędzą ludzi. Nie ludzi, a strzępy ludzkie, istoty bez woli, siły żywotnej, skazane na śmierć. Idą i przejść nie mogą. Spieszą się, a stoją w miejscu. Czy kule polskie z przeciwnej strony tamują im dech w piersiach Ktoś na barykadę nie doszedł, upadł w szeregu. Towarzysz się pochylił, jakby chciał ująć i podnieść ciało. Gdzie! Na barykadę z trupem Wreszcie przeszli. Zostało im kilka kroków. Polskie kule dobrze trafiały. Musiały być celne. Są momenty, że trzeba zacisnąć zęby i strzelać do druha. [...] Potworna jest wojna. Błagam Cię, Chryste, o pokój dla świata.

27 sierpnia Stanisław Barański: Przed nami klasztor i mur Łazienek. Nasza drużyna zajmuje parter i pierwsze piętro narożnika. Nagle, skądś z bliska, pada strzał i nasz chłop pada z rozbitą głową. [...] Na podwórzu sprawdzanie drużyn. Niespodziewanie wali granatnik szkopów, a pocisk rozrywa się tuż za jedną z drużyn, która stoi w dwuszeregu. Robi się jatka. Odłamki, gruz i szkło ranią stojących. [...] Przed nadejściem patrolu sanitarnego pomagam robić pierwszy opatrunek. [...] A tu alarm! Na stanowiska! Natarcie tyraliery Niemców, ze wsparciem dwóch czołgów! Są od nas o 120 metrów. Rozpoczynamy ogień. Niemcy odpowiadają nam. Lufy dział czołgowych wolno zwracają się w naszą stronę, mierzą, ogień z jednoczesnym hukiem, trzaskiem muru, drzewa. Kurz przesłania widok. Robi się gorąco. Wzywam "pancerszreka. Ustawia się w oknie, mierzy, celuje. Czołgi jak na dłoni. Strzał! Nic nie wypala, drugi nabój nic, nie wypala. A czołgi suną wolno i walą. Obsługa zdenerwowana, zdejmuje machinę ze stanowiska, sprawdza zapalnik iskrowy i nagle huk! Bydle rąbnęło wewnątrz pokoju, w ścianę, przy której stałem ze strzelcem "Jurem. Czułem, jak mnie unosi coś w górę i rzuca o biurko, potem dym, huk i okropny szum w uszach. Podnoszę się z trudem i sprawdzam, czy jestem cały brak furażerki. Tymczasem kłęby dymu i huku opadają o tyle, że widzę kolegę leżącego w kałuży krwi. Dźwigam go żyje, krew leci z szyi. Prawa ręka zwisa na strzępach kombinezonu. Wpadają koledzy i wynoszą go. Obsługę wyrzuciło na klatkę schodową. W ścianie widnieje wielka dziura. Ja nie słyszę. Podchodzę do okna i dopiero widzę, że czołgi bez przerwy walą w nasze stanowiska. [...] Ja jestem jak na filmie niemym, gdyż nic nie słyszę, tylko szumi ciągle.

Krystyna Mierzejewska: Szeregi nasze otoczyło wojsko. Niezbyt zresztą gęsto. Ufali nam, iż nie będziemy uciekać. Bo i gdzie. Dookoła nas wymarłe, wypalone miasto, bez naszych bliskich, bez ludzi przychylnych, wydane w ręce wrogów. Obce, cudze miasto. Przed nami prosta droga w nieznane. Droga zielona od niemieckich mundurów, najeżona błyszczącymi karabinami a u jej celu Albo obóz jeniecki, albo koncentracyjny. Wolska dochodziła kresu. Jeszcze jakaś ulica, bodaj Szczęśliwicka, wreszcie niewielka tabliczka z napisem "Granica Miasta. Przez tyle lat ten napis był nic nie znaczącym, jednym z wielu objaśnień czy drogowskazów. Wówczas, w tym dniu, stał się okropnie bolesnym, gryzącym oczy do łez stwierdzeniem. [...] I tu po raz pierwszy odwróciliśmy głowy. Za nami szarzało zwalisko ruin ze sterczącymi w górę strzaskanymi wieżycami zburzonych kościołów. I po raz pierwszy, patrząc z dala na Warszawę, nie zobaczyliśmy ani drapacza chmur, ani kolumny Zygmunta!

Polecenia naczelne, Michał Zarzycki Korespondencja Marszałka Polski gen. Michała Roli-Żymierskiego (1945) dokumenty z kolekcji Jerzego Poksińskiego w Ośrodku KARTA.

14 marca Do Ministra Przemysłu i Handlu Ob. Minca Polecam Wam gorąco kuzyna mojej żony Ob. inż. chemika Jana Bondarczuka na stanowisko kierownicze przy organizacji i kontroli wydziałów przemysłów na terenie pomorskim miasta Gdańska. Ż[ymierski]

15 marca Do Wydziału Budowlanego przy Zarządzie Miejskim w Warszawie Z polecenia Naczelnego Dowódcy Wojska Polskiego generała broni Michała Roli-Żymierskiego proszę o oszklenie okien w mieszkaniu Ob. Zofii Moszkiewicz w Warszawie przy Alei Przyjaciół 4 m. 4 składającym się z trzech pokoi i kuchni. Ob. Moszkiewicz jest dobrą znajomą Naczelnego Dowódcy i oddała mu w swoim czasie duże usługi. Oficer do zleceń NDWP Józef Rau-Raugiewicz

4 kwietnia Do Prezydenta miasta Łodzi Ob. Mijala Szwagierce mojej Ob. Kujatowej Marii odebrano już przyznany jej sklep na ul. Piotrkowskiej. Wobec tego, że szwagierka moja pomagała mi finansowo w czasie pięciu lat okupacji niemieckiej i udzielała mieszkania na konspiracyjne zebrania, że jest spalone i zniszczone, uważam takie traktowanie mojej najbliższej rodziny za niedopuszczalne i proszę Was, Kochany Prezydencie, o przeprowadzenie dochodzenia, z jakiego tytułu w ten sposób postąpiono z moją rodziną i proszę o udzielenie w tej sprawie swej najlepszej pomocy z racji zajmowanego stanowiska. Z góry dziękuję za uprzejmość i łączę serdeczne wyrazy pozdrowień. M[ichał] Ż[ymierski]

2 czerwca Do Ministra Przemysłu i Handlu Ob. Minca Wobec tego, że dotychczas nie otrzymałem żadnego przydziału materiału ani dla siebie, ani dla mojej rodziny, proszę o przydział 6 m dobrego wełnianego materiału na ubrania cywilne dla mnie, 6 m materiału na kostiumy dla żony, 6 m na jesionki dla mnie i żony oraz 300 m różnych materiałów jedwabnych na suknie dla żony i córki. Ż[ymierski]

5 czerwca Do Ośrodka Wojskowego Kossowo DOW Poznań Z rozkazu Naczelnego Dowódcy Wojska Polskiego Marszałka Polski Michała Roli-Żymierskiego, proszę o stałą dostawę spirytusu dla Sztabu Głównego Wojska Polskiego. Oficer do zleceń NDWP Józef Rau-Raugiewicz

Opowieści wolnego drukarza, Adam Grzesiak Rano wyszliśmy z domu obwieszczenia o stanie wojennym; w radiu co godzina komunikaty. Już wiadomo było, kto napadł że napadliśmy sami na siebie, że to sam Czerwony zrobił... Zacząłem biegać po mieście, żeby zobaczyć, kogo wcięło, a kto się uchował. [...] Zaczęliśmy myśleć, co dalej. Były różne pomysły. Jednym z bardziej oryginalnych był pomysł Mateusza Wierzbickiego. Atmosfera była wtedy dość nieprzyjemna kopalnia "Wujek, informacje, że padły strzały, że zabili ludzi; na jakiś czas odeszła nam ochota na drukowanie. Myśleliśmy, jak by tu w bardziej spektakularny sposób zaakcentować naszą aktywność opozycyjną i wpadliśmy na pomysł, żeby... no, nie ma wyjścia! trzeba zabić Jaruzelskiego! [...] Oczywiście, miałem świadomość, że to bzdura, ale działało poczucie, że trzeba coś robić. Że nie będą nam tu bezkarnie zabijać górników. Uważaliśmy, że potrzebny jest jakiś spektakularny czyn. Doszliśmy do wniosku, że skoro nie da się trafić do Jaruzelskiego tak, żeby mu z bliska zrobić krzywdę, to trzeba go podejść od dołu. Chyba Krzysiek Siemieński miał zaprzyjaźnionych kumpli z "Solidarności, którzy zajmowali się czyszczeniem kanałów mówiliśmy na nich "szambonurki. Wymyśliliśmy, żeby ściągnąć od nich całą dokumentację kanalizacji i sprawdzić, jaki kanał podchodzi pod Jaruzelskiego. Spotkaliśmy się z tymi ludźmi, oni nam przekazali plany i okazało się, że rzeczywiście można wejść z bombą do kanału na Puławskiej i dojść do Idzikowskiego, żeby Jaruzela od spodu wysadzić. Tylko że rozpoznanie od góry mieliśmy gorsze, bośmy się takimi głupotami nie zajmowali. Wiedzieliśmy mniej więcej (jak się miało okazać mniej!), gdzie Jaruzelski mieszka i oczywiście w ciemno założyliśmy, że taki bonza musi mieć rezydencję, a nie bida-segment z lat siedemdziesiątych. A ponieważ istotnie jest na tej ulicy rezydencja, uznaliśmy, że to jego, tym bardziej że zawsze stał tam żołnierz w budce, zajeżdżały różne samochody. Znacznie później dowiedzieliśmy się, że tam mieszkał ambasador USA. W każdym razie prace były już zaawansowane: szukaliśmy dojścia do chłopaków, którzy mogliby załatwić materiały wybuchowe i już było wiadomo, że to jest do załatwienia. Ale ponieważ cała ta opozycja to było małe środowisko, ktoś komuś coś powiedział i jacyś ludzie niedobitki władz Regionu wpadli do nas i chyba do trzeciej w nocy nas przekonywali. Niemal ze łzami w oczach błagali nas, żebyśmy jednak tego Jaruzelskiego nie zabijali, bo to już będzie zupełny koniec. Na szczęście daliśmy się przekonać, bo gdyby nie, to byśmy chyba wywołali trzecią wojnę światową, wysadzając w powietrze ambasadora USA. I to, o dziwo, bynajmniej nie na zlecenie KGB, a wprost przeciwnie.

Pomiędzy dwoma biegunami, György Faludy Obóz pracy przymusowej (kamieniołomy) Recsk w górach Matra na Węgrzech został utworzony przez Urząd Bezpieczeństwa w 1950 roku, istniał do 1953. Przebywali w nim więźniowie polityczni, którym nie można było wytoczyć procesu w postępowaniu karnym. Więźniowie obozu byli całkowicie odizolowani od świata zewnętrznego, katowani, skazani na powolną śmierć głodową. György Faludy, pisarz węgierski, opisał swój pobyt w Recsku we wspomnieniach Piekielne wesołe dni, których fragment prezentujemy. Całość z węgierskiego przetłumaczyła Elżbieta Sobolewska.

[...] Kiedy przykucnęliśmy za hałdą, spotkała nas cudowna niespodzianka: na niebieskawej skale wygrzewała się salamandra. Lubiłem te piękne, czarno-żółte, powolne stworzenia, często pojawiające się w skalnych szczelinach. Najbardziej podobało mi się, jak powolutku podnoszą do góry przednie łapy i zastygają w bezruchu. [...] Otworzyłem oczy i zobaczyłem przerażony wzrok Egriego. Było za późno. Wzdłuż skały, dwadzieścia metrów od nas kroczył strażnik Wipla. Miał różowy, wielki, spiczasty zadarty nos, otwarte usta, patrzył prosto na nas. [...] Wymachiwał siekierą, a to był zły znak. Gdyby chciał tylko nawrzeszczeć, już by ryczał. Bez wątpienia dostaniemy kopniaka w brzuch, a potem da nam po twarzy. Z przerażenia zapomnieliśmy nawet wstać. A przecież chce nas skopać za to, że odpoczywamy, więc siedząc rozwścieczamy go jeszcze bardziej. Kiedy podszedł bliżej, dostrzegł salamandrę i zatrzymał się przed skałą, jakieś dwa metry od nas. Stał bokiem, widzieliśmy jego szeroki, pełen szczęścia uśmiech patrzył z ciekawością i zadowoleniem. Wobec tak nieoczekiwanego rozwoju sytuacji nawet nie podnieśliśmy się z ziemi. Byliśmy zmęczeni, a poza tym wiedzieliśmy, że Wipla nie potrafi jednocześnie zajmować się więcej niż jedną rzeczą. Albo będzie przyglądać się salamandrze, a my będziemy mogli siedzieć na śniegu, albo zostawi jaszczurkę w spokoju, a wtedy już i tak wszystko jedno. Kapral ciągle jeszcze przyglądał się salamandrze, otwarte usta drżały mu z zachwytu. Nawet trzymał się inaczej niż zwykle, nie był sztywny jak kij, pochylił się, wciągnął brodę, przykurczył szyję. Widać było, że jaszczurka bardzo go interesuje, pochylał się nad nią niczym naukowiec nad mikroskopem. Zapoznaje się z przyrodą pomyślałem to dobry znak. Nagle kapral podniósł siekierę i z niezmiennym, błogim uśmiechem na ustach błyskawicznym ruchem odciął jaszczurce przednią prawą łapę. W miejscu uderzenia pojawiła się szkarłatna półkula, po chwili utworzyła plamę krwi, drgającą niczym mydlana bańka. Po chwili przypominała już czerwoną olejną farbę wyciśniętą z tubki. Salamandra przekręciła w prawo łepek, zgięła się w bok i z ciekawością, nic nie rozumiejąc, przyglądała się miejscu, w którym była kiedyś jej łapa. Egri poruszył nagle ramieniem. Jak mam go powstrzymać Jeżeli zechce rzucić się na awosza, na niewiele się zda, że skoczę pomiędzy nich. Egri jest silniejszy, nie poradzę sobie z nim. Nie umieraj za salamandrę szepnąłem tak cicho, że chyba nie mógł dosłyszeć...

Ponadto w numerze: - Album "W Szczebrzeszynie" - fotografie Fryderyka Kremsera (1970). - Przedwojenny policjant, Jerzy Kochanowski. - Internetowe Centrum Indeksu Represjonowanych, Agnieszka Knyt. - Sieć EUSTORY, Alicja Wancerz-Gluza - Komunikat Jury konkursu "Historia Bliska.

Książka "Karta nr 33" - oprawa miękka - Wydawnictwo Ośrodek KARTA.

Spis treści:

KARTA 33

Powstanie Warszawskie
Listy marszałka Roli-Żymierskiego (1949)
Opowieści wolnego drukarza (1979–83)
Pomiędzy dwoma biegunami