Dane szczegółowe: | |
Producent: | ZNAK |
Oprawa: | miękka |
Ilość stron: | 400 s. |
Data: | 2001-01-09 |
Opis książki:
Jack Wade jest bez dwóch zdań najlepszym śledczym do spraw podpaleń w historii firmy ubezpieczeniowej Kalifornia - Ogień i Życie. Pożary nie mają przed nim tajemnic i - w odróżnieniu od ludzi - nie kłamią. Piękna Pamela Vale ginie podczas pożaru własnego domu, a już nazajutrz rano jej mąż zgłasza się po odszkodowanie w wysokości trzech milionów dolarów. I pogorzelisko, i zwykłe poczucie przyzwoitości mówią Wadeowi, że coś tu jest bardzo nie w porządku... Gdy zagłębia się w śledztwo, odkrywa, że jego ukochana Kalifornia to raj nie tylko dla surferów takich jak on, lecz również dla wszelkiej maści oszustów, przestępców i mafii. Na kogo może liczyć Co zdoła wywęszyć, nim dostanie zakaz dalszego prowadzenia sprawy Czy jego dawna miłość uniknie śmierci I jak to się wszystko skończy Będziecie płonąć z ciekawości. 44 Ogień wędruje ku górze... Tam znajduje tlen. Ku górze... Chyba że... Chyba że ma powód, żeby wędrować ku dołowi. Jack wie, że istnieje ograniczona liczba takich powodów. Każdy płyn wylany w celu rozniecenia ognia - akcelerator w żargonie strażaków - ścieka w dół, na podłogę, a ogień podąża za nim. Podąża w dół, bo teraz ma ku temu powód: akcelerator, który jest lepszy niż tlen. Ogień pożera smakowity akcelerator - benzynę, naftę, styren, benzen - a dopiero potem wystrzela w górę. Szybki, gorący i złośliwy. Jack przygląda się miejscu w podłodze, gdzie ogień wypalił dziurę o wymiarach mniej więcej metr na pół metra, i zastanawia się, dlaczego. Świeci latarką w dziurę i na legar podłogi. Górna część legara tuż pod dziurą jest nadpalona, dół wygląda na nienaruszony. Jack przykuca, nachyla się i świeci latarką na legar obok dziury. Widzi to, czego się spodziewał: plamy w kształcie palców na górnej części legara. - Widzę plamy na legarze pod podłogą garderoby - mówi do dyktafonu. To wszystko. Nie mówi, że właśnie tego można się spodziewać przy podpaleniu - plamy o charakterystycznym kształcie w miejscu, w którym akcelerator przesiąkł przez podłogę na legar. Cholerny Bentley. Pieprzony dupek. Znalazł swój punkt początkowy, odgrzebał trochę popiołu i napisał raport o przyczynie i punkcie początkowym. Potem wziął wędki i poszedł na ryby. Nie patrzy, nie sprawdza, nie myśli. Przed określeniem przyczyny pożaru trzeba usunąć popiół i spalone resztki przedmiotów - tego zawsze Jacka uczyli. Musisz przesiać popiół. I to nie tylko tam, gdzie myślisz, że jest punkt początkowy, ale wszędzie. Widzicie, jak trudno jest podpalić dom Większość ludzi myśli, że to najłatwiejsza rzecz pod słońcem, ale większość się myli. Ogień potrzebuje dużo tlenu i dużo paliwa, żeby uróść w siłę, a wielu domach ilość masy palnej po prostu nie wystarcza do podtrzymania dużego pożaru. W podpaleniach, jakie widywał Jack, sprawcy wybijali dziury w ścianach albo zostawiali otwarte okna, żeby ogień miał czym oddychać. Kiedyś prowadził dochodzenie w sprawie pożaru domu w trakcie budowy i okazało się, że spomiędzy ścian usunięto ognioodporną okładzinę, żeby płomieniom wystarczyło tlenu do rozprzestrzeniania się po całej konstrukcji. Zresztą, nie chodzi tu tylko o ilość tlenu i masy palnej, chodzi też o czas. Czas do przyjazdu samochodów straży pożarnej. Dawniej było inaczej. Zabudowa była bardziej peryferyjna, rzadsza, domy były dalej od remiz pożarnych, nikt nie miał automatycznych alarmów ani spryskiwaczy, ani tych wszystkich nowoczesnych urządzeń. Teraz, zwłaszcza w megalopolis południowej Kalifornii, wszyscy są podłączeni do centralnego systemu ostrzegawczego. Wszyscy. Wybucha pożar, włącza się system spryskiwaczy, alarm, straż pożarna przyjeżdża najpóźniej za 10 minut. Jeżeli więc planujesz spalić budynek, czy chcesz, czy nie, zaczynasz grę - wyścig z czasem. Zaprószysz ogień tylko w jednym miejscu, przegrywasz. Matematyczna strona fizyki jest przeciwko tobie. Musisz opóźnić odliczanie. Są dwa sposoby. Można przyspieszyć tempo rozszerzania się ognia, wykorzystując do tego celu jakiś rozpuszczalnik, i zapalić ogień, który bardziej przypomina zająca niż żółwia. Można też rozpalić go w kilku miejscach. Na podpalenie składa się zwykle nie jedno źródło ognia, lecz kilka, dlatego mówi się, że pożar taki ma więcej niż jeden punkt początkowy. Potrzeba ich kilku, bo nawet bardzo szybkie pojedyncze źródło nie spowoduje takich szkód, o jakie ci chodzi, zanim skończy mu się czas. Kilka punktów początkowych zwiększa prawdopodobieństwo, że - po pierwsze - ogień dotrze do miejsc, które chcesz zniszczyć, i - po drugie - osiągnie odpowiednią liczbę jednostek ciepła, by doszło do efektu konwekcyjnego. Wystarczy bowiem zapewnić wystarczającą ilość ciepła, żeby płomienie nie musiały rozprzestrzeniać ognia - ciepło osiągnie punkt zapłonu materiałów w strukturze domu i wtedy wiuu! Eksplozja. Ogień wymyka się spod kontroli. Aligator pożera wszystko, co stanie mu na drodze. Albo, jak mówił Fuller, pełny orgazm. Jack wie, że efekt konwekcyjny nie zawsze pojawia się w pożądany sposób. Facet zapala kilka ognisk, z których jedno czy dwa gasną, zanim zdążą wytworzyć wystarczającą ilość ciepła. Dlatego wielu podpalaczy łączy źródła ognia w taki sposób, że płomienie przemieszczają się po budynku. Wylewają akcelerator w różnych miejscach, a później łączą te miejsca, czasami tworząc coś, co w żargonie nazywa się "ogonami". Często ich funkcję pełnią zwinięte prześcieradła, prowadzące od jednej kałuży akceleratora do drugiej. Ot, taka autostrada, pomagająca ogniowi nabrać prędkości. A dowody giną w płomieniach. Lecz jeśli ktoś zna język ognia, to wtedy wszystko widać jak na dłoni - żeby wspomnieć tylko o dziurze w podłodze i charakterystycznych zaciekach na legarach. A to wskazuje, że ogień płonął nie ku górze, lecz w dół. "Fizyka nigdy nie kłamie", myśli Jack. Praw przyrody nie są w stanie podważyć obrona ani sędziowie. Rzucona w górę piłka prędzej czy później musi upaść na ziemię. Jak trafisz pod falę, przeczołga cię po dnie. Ogień zapala się i płonie ku górze, chyba że istnieje fizyczny powód, żeby płonąć ku dołowi. Jack przyklęka, zlany potem w papierowym kombinezonie. Ostry zapach spalenizny dociera do samych zatok. Ma już dość brodzenia po pas w popiele w osmalonym pokoju, cuchnącym ogniem i śmiercią. Marzy o chłodnej niebieskiej wodzie pod błękitnym niebem. Po raz kolejny fotografuje, tym razem ślad płomienia w kształcie litery V, dziurę w podłodze, legary i całą garderobę. Zdjęcia czarno-białe i w kolorze. Znów zapisuje spostrzeżenia w notesie i nagrywa na dyktafonie. Kiedy kończy, wyjmuje z kieszeni kombinezonu plastikową torbę na dowody rzeczowe. Inni wolą korzystać z puszek po farbie, lecz Jack obawia się, że metal może zanieczyścić próbki, podobnie jak samozamykające się torebki na drobne sprawunki. Dlatego Jack kupuje specjalne impregnowane i wysterylizowane torebki i pojemniki na dowody rzeczowe. Są droższe, lecz Jack uważa, że na dłuższą metę się opłacają, bo nie ryzykuje się, że zebranych próbek sąd nie dopuści ze względu na zanieczyszczenia. Nabiera trochę zwęglonego materiału z dziury i wkłada do torebki. Zakleja ją i na metryczce podaje datę, godzinę i dokładną lokalizację miejsca, z którego została pobrana. Potem podpisuje naklejkę. Te same informacje zapisuje w notesie i nagrywa na dyktafon. Jest bardzo zorganizowanym i skrupulatnym facetem. Powtarza to samo kilka razy, biorąc niewielką próbkę materiału z nadpalonego legara, z podłogi, a potem popiołu z innego miejsca garderoby, w którym - jego zdaniem - nie rozlano akceleratora. W przeciwnym razie, gdyby w obu próbkach znalazły się ślady tej samej substancji, można by przypuszczać, że służyła do konserwacji drewna. Na przykład deski sosnowe mogą zawierać sporo terpentyny. Dlatego należy pobrać "czystą" próbkę, żeby móc wykazać różnicę.
Książka "Kalifornia - ogień i życie" - Don Winslow - oprawa miękka - Wydawnictwo ZNAK.