pokaz koszyk
rozwiń menu
tylko:  
Tytuł książki:

Droga nadziei

Autor książki:

Lech Wałęsa

Dane szczegółowe:
Wydawca: ZNAK
Rok wyd.: 2006
Oprawa: twarda
Ilość stron: 474 s.
Wymiar: 165x240 mm
EAN: 9788324007271
ISBN: 83-240-0727-X
Data: 2006-10-13
Cena wydawcy: 49.00 złpozycja niedostępna

Opis książki:

Droga nadziei to niezwykły dokument. Losy Lecha Wałęsy – ukazane od dzieciństwa aż po rok 1984 – stają się portretem pokolenia Polaków, które szczególnie mocno przeżyło wydarzenia Grudnia ’70, z wielkim entuzjazmem tworzyło Solidarność, aby wreszcie doświadczyć mroźnej nocy stanu wojennego. Wspomnienia Lecha Wałęsy konfrontowane są z relacjami jego kolegów, współpracowników i uczestników tamtych zdarzeń. W efekcie powstał trzymający w napięciu obraz zwykłego robotnika, który stał się symbolem nadziei.
FRAGMENT:
Książka, którą dziś oddajemy Państwu do rąk z niezmienioną warstwą treściową, miała być w zamyśle obrazem tamtych czasów, a obecnie może stać się także argumentem w powracającej co jakiś czas dyskusji o wielu – również moich – wyborach i decyzjach na drodze do wolności. Kiedy dziś ktoś próbuje w niecny sposób, bez kontekstu tamtych dni, pogrywać historią, dochodzę do wniosku, że prawdę historyczną trzeba podnosić wyraźniej, że trzeba sięgać do faktów i je głośno przywoływać. Niech więc i temu służy to moje ówczesne, spisane na tych kartach spojrzenie na przebytą drogę życia i walki, nabierając jednocześnie dodatkowych znaczeń w kontekście dzisiejszych interpretacji, a może raczej nadinterpretacji i nadużyć. Bez zrozumienia pewnych mechanizmów walki z totalitarnym systemem i klimatu tamtego czasu trudno rzetelnie budować dzisiejszą rzeczywistość wolnej Polski. Próbując po latach przywołać atmosferę zmagań z systemem, pokazać mój sposób myślenia o walce i dążenie do celu, sięgnąłem właśnie do Drogi nadziei, w której dość celnie, jak sądzę, ująłem klimat tamtej gry i sens moich działań. Było w nim przywołane zdarzenie, które wtedy określiłem moim "manewrem grudniowym”, kiedy to zamiast samemu pójść w rocznicę Grudnia pod Pomnik Poległych Stoczniowców, poprosiłem żonę, by mnie zastąpiła i złożyła kwiaty. Ja byłem łatwiejszym celem i moja obecność skończyłaby się kolejnym aresztowaniem, ale bez większego echa, a ja chciałem zrobić krok dalej. I rzeczywiście pojawienie się Danuty było wymowne, bo była świeżo po sukcesie w Oslo. Wcześniej rozpowszechniłem przemówienie grudniowe, w którym jak zwykle podsumowałem nasze osiągnięcia i naszkicowałem plany na przyszłość. Zarzucano mi wtedy, że się umawiałem, że miałem być przy Pomniku, a nie przyszedłem. Wiedziałem, że nic by to nie dało, a moją żonę, kobietę trudniej było zaatakować. Nawet, jeśli by się tak stało – dziś rozumiem, jak bardzo wystawiałem na ryzyko bliską mi osobę – protesty byłyby zdecydowanie silniejsze i niezręczność po stronie aparatu większa. Mówiłem wtedy do ludzi, do kolegów na wielu spotkaniach: "żeby cokolwiek wykonać, trzeba czasami zamaskować rzeczy. (…) Ja mam wykonać zadanie i prowadzić do zwycięstwa. Ale nie o wszystkim będę mówił i nie zawsze robił tak, jak jakaś grupa by chciała. Nie mogę w imię mojej odpowiedzialności. (…) To nie zarozumialstwo”. Musiałem więc toczyć taką grę z władzą. Na tej drodze było więcej takich potyczek na spryt i zaskoczenie, które bywają odczytywane czasem jako dogadywanie się czy wręcz układanie z władzą. Ci sami interpretatorzy nie chcą jednak pamiętać, jak perfidne metody władza stosowała w tej walce. (…) Taka była rzeczywistość i moja gra, której strzępy, częstokroć wyrwane z kontekstu na moją niekorzyść, trafiają dziś z różnych inspiracji do wiadomości opinii publicznej przy kompletnym braku zrozumienia dla jej istoty. Autorów tych inspiracji najczęściej nie było w pierwszej linii walki. Dziś są odważniejsi. Nie rozumieją, że szybkie działanie, nawet wbrew wszystkim, błyskawiczne kontry na przemyślane zagrywki władz to była jedyna metoda osiągania kolejnych przyczółków wolności, a czasem ratowania naszej sytuacji na tej drodze. To był jedyny sposób, choć mało wdzięczny, żeby uruchomić i poprowadzić pokojowymi drogami odpowiednie siły społeczne, by usunąć narzucone zdradą, podstępem i przemocą rozwiązania po drugiej wojnie światowej. Efekt naszej Solidarnościowej walki jest tak wielkim sukcesem, że nie mieści się w wielu, nawet inteligentnych – wydawałoby się – głowach, powodując budowanie bzdurnych teorii o zdradzie czy manipulacji. Po raz kolejny, podobnie jak to uczyniłem przed Parlamentem wolnej III Rzeczpospolitej w 25. rocznicę powstania Solidarności, wobec Boga, wszystkich świętości i całego świata oświadczam, że żadna manipulacja czy zdrada nie miała miejsca. Nikt, a więc ani SB, KGB, CIA czy MOSAD, ani żadna inna siła nie została dopuszczona do decyzji po naszej wolnościowej, a potem solidarnościowej stronie na drodze do wolności, tam, gdzie ja bywałem, do momentu przekazania decyzji polskiej demokracji w 1989 roku. Potem to demokracja sama układała historię. Nasza rewolucja, ta, której miałem przywilej przewodzić, rewolucja "Solidarności”, wygrała i została oddana demokracji. Musieliśmy dać każdemu obywatelowi jakiś odcinek rzeczywistości do decydowania: w sferze decyzji politycznych, w sferze własności. To niosło odpowiedzialność, to też przyniosło zagubienie i poczucie bezradności. Strach zajrzał ludziom w oczy. To był koszt zmian. Także zmiany myślenia. Pamiętam, jak przy bramie stoczni mówiłem: Wy się cieszycie, a ja się boję ceny, jaką przyjdzie nam zapłacić. Ci, którzy przynieśli mnie na ramionach, mogą rzucać we mnie kamieniami. I rzeczywiście, trudy życia w III Rzeczpospolitej Polacy zaczęli widzieć jako efekty działań "Solidarności” i Lecha Wałęsy. Wcale nie można się dziwić tym, którzy odwrócili się od Sztandaru Solidarności, gromadzącego niegdyś 10 milionów Polaków. Rozumiem Polaków, naszemu pokoleniu przytrafiło się tak wiele. Grzechy i winy mają jednak na szczęście to do siebie, że można je naprawiać, a nawet im zadośćuczynić. Tak widzę naszą najnowszą historię w wielkim skrócie. Tak widzę naszą drogę nadziei, którą musimy nadal podążać. Od kilkunastu lat zapisujemy jej dalszy, już demokratyczny ciąg. Nie ustrzegliśmy się błędów i zaniechań. Cóż, na polskiej trudnej drodze ostatnich lat grzechy były pewnie nieuniknione. Inna rzecz, że choć ich nie brakuje, to i tak przytrafiło nam się więcej dobrego. Niech jednak grzechy nie przesłaniają nam sukcesów. Stary system wypaczał charaktery, demoralizował, wprowadzał podziały, nawet wśród najbliższych. A my znaleźliśmy w sobie siłę, by upomnieć się o godność i prawo do wolności. Na tym polegała walka "Solidarności” o normalne życie. To, co niemożliwe, stało się realne. Otworzyła się droga do wolności. Nadzieja na lepsze czasy. Na życie w dostatku i spokoju. Doszliśmy tą drogą daleko, popełniliśmy wiele błędów, ale wierzę, że z tej drogi nie zeszliśmy, bo nie ma nic gorszego niż brak marzeń, niż brak nadziei. Dajmy więc ją tym, którzy jej nie mają. Pomóżmy im uwierzyć w siebie i Polskę. Musimy, każdy z nas z osobna i cały naród, odnaleźć się w nowym globalnym świecie, a to wymaga wielkiego wysiłku i nadziei dobrego jutra. Dajmy ją młodym ludziom, którzy wyjeżdżają ze swojej Ojczyzny za chlebem. To nasz prawdziwy wewnętrzny dramat, bo przecież walczyliśmy o wolność, o wolność poruszania się, a teraz nie możemy ich zatrzymać. Nie możemy i nie potrafimy dać im nadziei. Zapytał mnie kiedyś młody zdolny chłopak, który dostał propozycję dobrej pracy za oceanem, co ma zrobić. Zastanawiał się, czy wyjechać – nie chciał opuszczać Polski. Nie wiedziałem, co mu doradzić. Pomyślałem, taki zdolny, niech tu pracuje i buduje potencjał Polski. Ale za chwilę przyszła myśl, że może tam więcej zyska, może zarobi trochę pieniędzy i wróci do kraju, tu wprowadzi dobre rozwiązania, tu zainwestuje. Może to jest szansa i kto potrafi, niech ją wykorzystuje. Ważne, żeby dać tym młodym poczucie, że mają do kogo i do czego wracać, że są tu oczekiwani. Dajmy im nadzieję. Bo w nadziei wszystko się zaczyna. W niej miał początek zryw wolnościowy naszego narodu. W niej zaczęła się nasza przemiana, z nią hartowaliśmy ducha, z nią zwyciężyliśmy. Nie traćmy jej dzisiaj, róbmy wszystko, aby mieli ją nasi sąsiedzi, dzieci i wnuki. Chcę dalej podążać drogą nadziei i zapraszam na nią wszystkich zatroskanych, zawiedzionych, ale też zadowolonych i szczęśliwych. Będzie mnie można na niej spotkać, dopóki sił starczy i nadzieja moja własna nie ustanie.
Lech Wałęsa (Fragment Wstępu do nowego wydania książki)

Książka "Droga nadziei" - Lech Wałęsa - oprawa twarda - Wydawnictwo ZNAK. Książka posiada 474 stron i została wydana w 2006 r.