pokaz koszyk
rozwiń menu
tylko:  
Tytuł książki:

Błękitna sukienka

Autor książki:

Tracy Chevalier

Dane szczegółowe:
Wydawca: Prószyński
Oprawa: miękka
Ilość stron: 256 s.
Wymiar: 142x202 mm
EAN: 9788374690485
ISBN: 83-7469-048-8
Data: 2006-05-25
Cena wydawcy: 24.00 złpozycja niedostępna

Opis książki:

Dwie kobiety, dwie historie, wspólne dziedzictwo.
Ella Turner próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości po przyjeździe do Francji. Czuje się wyobcowana i nieszczęśliwa. Chcąc zyskać akceptację otoczenia, postanawia wrócić do nazwiska rodowego Tournier i rusza śladami swoich przodków; nieoczekiwanie trafia na trop mrocznej zagadki z przeszłości.
Francja, schyłek XVI wieku. Isabelle du Moulin, wyszydzana z powodu rudych włosów i oskarżana o konszachty z diabłem, zostaje żoną Etienne`a Tourniera, swego największego prześladowcy. W wyniku rozruchów na tle religijnym opuszcza Francję i ucieka do małego miasteczka w Szwajcarii. Nie wie, że przyjdzie jej za to zapłacić wysoką cenę.
Tracy Chevalier (ur. 1962) należy do najpoczytniejszych pisarek amerykańskich. Sławę przyniosła jej "Dziewczyna z perłą”, której ekranizację mogliśmy niedawno oglądać w naszych kinach.
FRAGMENT:
DZIEWICA
Nosiła imię Isabelle; gdy była małą dziewczynką, jej włosy w zgoła nagły i nieoczekiwany sposób zmieniły barwę.
Tamtego lata diuk de l`Aigle sprowadził z Paryża posąg Matki z Dzieciątkiem oraz kubeł farby do pomalowania niszy nad kościelnymi drzwiami. Z tej okazji urządzono we wsi uroczystość. Isabelle siedziała u stóp drabiny, obserwując, jak Jean Tournier maluje niszę na kolor czystego wieczornego nieba. Kiedy skończył, słońce wyjrzało zza ściany obłoków i tak rozświetliło błękit, że Isabelle zaplotła ręce na karku i przycisnęła łokcie do piersi. Blask opromienił jej głowę miedzianą aureolą, która pozostała tam nawet wówczas, gdy słońce z powrotem skryło się za chmury. Od tamtej pory nazywano ją La Rousse, tak jak Maryję Niepokalaną Dziewicę.
Przydomek utracił znaczenie kilka lat później, kiedy monsieur Marcel przybył do wioski z rękami poplamionymi taniną oraz słowami zapożyczonymi od Kalwina. W pierwszym kazaniu, wygłoszonym w lesie z dala od uszu księdza, oznajmił im, że Dziewica zasłania drogę do Prawdy.
- La Rousse została zbezczeszczona posągami, świecami i błyskotkami. Jest nieczysta! - wykrzyknął. - Stoi pomiędzy wami a Bogiem! Oczy zebranych spoczęły na Isabelle. Dziewczynka zacisnęła palce na ramieniu matki.
Skąd wie, pomyślała. Przecież ona powiedziała tylko maman.
Matka nie zdradziłaby mu, że właśnie tego dnia Isabelle po raz pierwszy dostała krwawienia i teraz miała zwiniętą szmatkę między nogami oraz bolesną kulę w brzuchu. Les fleurs, nazwała to matka, kwiecie od Boga, dar, który musiała zachować w sekrecie, albowiem wyróżniał ją spośród innych. Isabelle popatrzyła na mamę, która spoglądała gniewnie na monsieur Marcela i otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć. Isabelle ścisnęła jej rękę i wargi maman zamieniły się w wąską kreskę.
Potem ruszyła do domu, idąc pomiędzy maman i siostrą Marie, bracia bliźniacy podążali z tyłu nieco wolniejszym krokiem. Pozostałe dzieci zrazu trzymały się z daleka, szepcząc między sobą. Naraz, nie mogąc dłużej oprzeć się ciekawości, jeden z chłopców podbiegł bliżej i chwycił Isabelle za włosy.
- Słyszałaś, La Rousse? Jesteś nieczysta! - krzyknął.
Isabelle pisnęła. Petit Henri i Gérard skoczyli na pomoc, uszczęśliwieni, że wreszcie mogą się na coś przydać.
Następnego dnia, na długo przed swymi rówieśniczkami, Isabelle włożyła na głowę zawój, kryjąc przed światem kasztanowe kosmyki.
Nim skończyła czternaście lat, na nasłonecznionym miejscu opodal domu wyrosły dwa cyprysy. Petit Henri i Gérard za każdym razem szli po nie aż do Barre-les-Cévennes, miejsca oddalonego o dwa dni drogi.
Pierwsze drzewko należało do Marie. Miała tak wielki brzuch, że miejscowe kobiety przekonywały, iż z całą pewnością urodzi bliźnięta, lecz uważne palce maman wymacały tylko jedną dużą główkę. Maman nie kryła niepokoju.
- Szkoda, że to nie bliźnięta - mruknęła do Isabelle. - Byłoby jej łatwiej.
Gdy przyszedł czas rozwiązania, odprawiła wszystkich mężczyzn: męża, ojca, braci. Noc była przejmująco zimna, silny wiatr nawiewał śnieg na dom, kamienne ogrodzenie, kupki suchego żyta. Mężczyźni nie kwapili się, by opuścić ciepłe domostwo. I choć kwik zarzynanych prosiąt nie robił na nich żadnego wrażenia, wypłoszył ich pierwszy krzyk Marie.
Isabelle pomagała już matce przy porodach, zawsze jednak w obecności innych kobiet, które przychodziły śpiewać i snuć opowieści. Teraz ziąb zatrzymał je w domu, Isabelle i maman były same. Isabelle patrzyła na siostrę unieruchomioną pod wielkim brzuchem, drżącą, spoconą i rozkrzyczaną. Na ściągniętej twarzy matki malował się wyraz troski, prawie się nie odzywała.
Przez całą noc Isabelle trzymała Marie za rękę, ściskała jej palce podczas skurczów i ocierała czoło wilgotną szmatką. Modliła się, błagając skrycie Maryję i świętą Małgorzatę o opiekę nad siostrą. Towarzyszyło jej nieustające poczucie winy: monsieur Marcel utrzymywał, że Dziewica i święci są bezsilni i nie należy wzywać ich na pomoc. Tak więc jego słowa nie dodawały jej teraz otuchy. Liczyły się tylko stare modlitwy.
- Główka jest zbyt duża - zawyrokowała wreszcie maman. - Musimy ciąć.
- Nie, maman - wyszeptały jednocześnie Marie i Isabelle.
W rozszerzonych oczach Marie malował się zwierzęcy strach. Desperacko znów zaczęła przeć, dysząc i szlochając. Isabelle usłyszała trzask pękającej skóry; Marie wrzasnęła, po czym zwiotczała, szara na twarzy. W strumieniu krwi pojawiła się czarna, zniekształcona główka, a gdy maman wyciągnęła dziecko, było już martwe, z pępowiną ciasno okręconą wokół szyi. Dziewczynka.
Wrócili mężczyźni zwabieni widokiem ognia. Dym z zakrwawionego siennika wzbił się wysoko w poranne powietrze.
Pochowali matkę i dziecko w słonecznym zakątku, gdzie Marie lubiła przesiadywać w ciepłe dni. Cyprys posadzili na wysokości jej serca.
Krew pozostawiła na podłodze blady ślad, którego w żaden sposób nie dało się zmyć.
Drugie drzewo zostało posadzone następnego lata.
Był zmierzch, godzina wilków, zła pora na samotne wędrówki kobiet. Maman i Isabelle odebrały poród w Felgérolles. Matka i noworodek przeżyli, przerywając śmiertelną passę zapoczątkowaną przez Marie i jej dziecko. Długo zwlekały z odejściem, doglądając matki i maleństwa i słuchając śpiewu oraz pogaduszek; gdy słońce skryło się za Mont Lozere, maman machnięciem ręki zbyła przestrogi oraz namowy na skorzystanie z noclegu i ruszyły w drogę powrotną.
Wilk leżał w poprzek ścieżki, jakby na nie czekał. Przystanęły i przeżegnały się, odłożywszy sakwy na ziemię. Zwierzę ani drgnęło. Przez chwilę obserwowały je, następnie maman uniosła sakwę i postąpiła krok do przodu. Wilk wstał; pomimo ciemności Isabelle zobaczyła, że jest wychudzony i ma sparszywiałą sierść. Oczy jaśniały mu jak świeczki, poruszał się chwiejnie. Dopiero gdy znalazł się tak blisko, że maman mogła dotknąć brudnego futra, Isabelle dostrzegła pianę na jego paszczy i zrozumiała. Wszyscy widzieli zwierzęta dotknięte szaleństwem: psy biegające bez celu, ze strzępami piany na pyskach i stłumionym ujadaniem. Unikały wody: nie licząc siekiery, pełne wiadro stanowiło najpewniejszą ochronę przed ich atakiem. Maman i Isabelle miały przy sobie tylko zioła, płótno i nóż.
Kiedy skoczył, maman odruchowo uniosła rękę, przedłużając sobie życie o dwadzieścia dni, choć potem miała żałować, iż wilk szybko i litościwie nie rozszarpał jej gardła. Gdy zwierzę opadło na ziemię, po ramieniu maman ciekła krew. Obrzuciwszy Isabelle przelotnym spojrzeniem, wilk bezszelestnie rozpłynął się w mroku.
Podczas gdy maman opowiadała mężowi i synom o wilku ze świeczkami w oczach, Isabelle przemyła ranę wodą zagotowaną z tasznikiem pospolitym i obłożywszy ją pajęczyną, obandażowała ramię. Maman nie chciała odpoczywać; uparła się, by zrywać śliwki i pracować w ogrodzie, ignorując prawdę zawartą w wilczych oczach. Po pierwszym dniu przedramię spuchło jej do grubości ramienia, a miejsce dokoła rany oblekła czerń. Isabelle usmażyła omlet, dodała do niego rozmaryn i szałwię, po czym odmówiła cichą modlitwę. Następnie zaniosła go matce i zaczęła płakać. Maman wzięła od niej talerz i zjadła, starannie przeżuwając każdy kęs. Obracała na języku śmiertelny smak szałwii i nie odrywała wzroku od Isabelle, dopóki omlet nie zniknął z talerza.
Piętnaście dni później piła wodę, gdy naraz jej przełyk odpowiedział gwałtownym skurczem i zawartość kubka zalała cały przód sukni. Spojrzawszy na czarną plamę na piersi, maman usiadła w słońcu na ławce przy drzwiach.
Gorączka nadeszła szybko; Isabelle miała nadzieję, że śmierć okaże się równie wspaniałomyślna. Ale maman walczyła, pocąc się i krzycząc w agonii przez cztery dni. Ostatniego dnia, kiedy ksiądz z Le Pont de Montvert przyjechał udzielić ostatniego namaszczenia, Isabelle opluła go i zagrodziła mu drogę miotłą. Wpuściła dopiero monsieur Marcela.
Cztery dni później bliźniacy powrócili z drugim cyprysem.

Książka "Błękitna sukienka" - Tracy Chevalier - oprawa miękka - Wydawnictwo Prószyński.