pokaz koszyk
rozwiń menu
tylko:  
Tytuł książki:

51 zabaw (z) rzeczami. Doświadczanie rzeczywistości

Autor książki:

Roger-Pol Droit

Dane szczegółowe:
Wydawca: Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne
Rok wyd.: 2005
Oprawa: miękka
Ilość stron: 167 s.
Wymiar: 145x205 mm
EAN: 9788360083154
ISBN: 83-60083-15-0,
Data: 2005-07-04
Cena wydawcy: 25.00 złpozycja niedostępna

Opis książki:

Kolejna książka autora "101 zabaw filozoficznych" Czy zauważyłeś już, że spinacz jest figurą etyczną? Że pęk kluczy i uliczna latarnia mogą opowiadać o miłości? Wiesz, że pralka naucza o migracji dusz, a wózek z supermarketu o pomieszaniu uczuć? Czy kiedykolwiek dostrzegłeś metafizykę śmietnika, mądrość parasola, rewolucję odkurzacza? Rozejrzyj się wokół. Życie składa się nie tylko z ludzi. Przeprowadź filozoficzne doświadczenie zwykłych rzeczy. Przekonaj się, że one są zdolne zdumiewać, przerażać, koić. Uwaga, humor i odrobina szaleństwa wskażą ścieżkę, która pozwoli ci inaczej spojrzeć na rzeczy.
Autor zaprasza nas do gigantycznej graciarni świata. Krainy rzeczy biernych i nieożywionych, niezdolnych do wzruszeń i reprodukcji, do krainy ogromnej i niezmierzonej. Rzeczy twardych i miękkich. Płynnych i stałych. Bliskich ciału i odległych. Rzeczy do dotykania i oglądania, zdolnych do poruszania się i nieruchomych. Prostych i złożonych, naturalnych i sztucznych, trwałych i chwilowych, jasnych i ciemnych.
Prowadząc swoisty dziennik z podróży po niezwykłej rupieciarni, odkrywa, że telefon komórkowy to najmniejszy dręczyciel, kosz na śmieci to raj rzeczy nikczemnych, a telewizor - kroplówka wyobraźni. Zamrażarka symbolizuje zwycięstwo nad czasem, a pralka czyści czas, który minął. Parasol chroni nas przed niebem, a walizka uspokaja.
Rzeczy przywołują odległe rzeczywistości, prowokują myśli. Okazują się być poskładanymi wypowiedziami, przesyłkami z dawno zapomnianymi obietnicami, pozostałościami łańcuchów zatartych słów.
W rzeczach istnieją nasze strzępki, a w nas fragmenty rzeczy. Nasz stosunek do nich pokazuje, jak traktujemy samych siebie.
Niecodzienne przedsięwzięcie, jakim jest próba odnalezienia odpowiedzi na pytanie "Jak się rzeczy mają?" autor kończy stwierdzeniem:" Mają się tak, jak Ty się masz. I na odwrót: Ty masz się tak, jak one się mają. Każda rzecz jest miarą człowieka."
PILOT TELEWIZYJNY
W domu, późny wieczór
Zważywszy porę roku - robi się zaskakująco ciepło. Pogoda przesadza. Nie ma jak działać. Nie da się zebrać myśli. Może kroplówka z telewizji... Pilot został na kanapie. Przedziwny obiekt. Niewyobrażalny dla pokoleń, które nas poprzedzały. Niewygodny dla wszystkich: to plastikowe, pokryte przyciskami pudełko zarządza na odległość większą ilością funkcji, niż używający go są w stanie zapamiętać.
Wiesz, że nie ma tam żadnej tajemnicy: ta rzecz zawiera baterie, układy scalone, diody, druty, kable, cały zestaw wyprodukowanych, drobiazgowo wytłumaczalnych, technicznie uzasadnionych elementów. To było przemyślane, przedyskutowane, sprawdzone, skonstruowane. Rozprowadzone, sprzedane, z Euro-gwarancją. Pozostajesz poinformowany: instrukcja obsługi, ogrom zadań dla masy przycisków, a czasem nawet jakieś czujniki.
Mimo wszystko pilot jest nadal rzeczą magiczną, rzeczą psychiczną, rzeczą czarownicy. Nakierowujesz go, on zapala, on gasi, zmienia kanały, płyty, stacje, zwiększa lub zmniejsza głośność, likwiduje dźwięk, zmienia sekwencje, jasność, ustawienia. Nie musisz ani się podnosić, ani wykonywać jakiegokolwiek gestu, nie musisz dotknąć przycisków, które są tam, nie tak znów daleko, ale jednak gdzie indziej, w innym pudełku. Działanie na odległość, absolutnie skuteczne, jak akt czystej woli. Pokrewny snom, czarom, klątwom, historiom magów. Z nagłością myśli wzbudzających duchy, z niesamowitą precyzją cichych pragnień.
I z ich niedopowiedzeniami! Bo to nie zawsze działa. Robisz gest, naciskasz... i nic. Jeszcze raz, dokładnie to samo. I tym razem - tak, posłuchał. Oto czego trzeba, by uwierzyć w magię.
Pilot jest najbardziej archaiczny spośród wszystkich rzeczy elektronicznych i post-elektronicznych. Wiąże nas z czasami, w których wystarczało chcieć, aby czynić. Z czasami pierwotnymi, niezupełnie minionymi - dowodem jest nasza wiara w moc pragnień. Ledwie pomyślana - rzecz się realizuje. Zło ukarane, pojawia się raj, znikają przykrości, szczęście zapewnione. Bez zwłoki. Bez wykrętów. Bez wysiłku. Bez wyrachowania. Bez granic. Bez potrzeby opóźniania, czekania. Obawy. A tym bardziej bez wyrzeczeń.
Każdy z nas musi nauczyć się żyć bez wiary we wszechmoc myśli. Droga jest długa, bywa bolesna. Musi być trudna, szukana po omacku i niepewna. Mimo wszystko, jeśli jesteśmy dorośli, żałobę dawno już mamy za sobą. Mówi się nawet, że jest to warunek posiadana zdrowych relacji z rzeczywistością.
Rzeczy to to, co nie poddaje się naszym myślom. Można by zbudować skromną, acz akceptowalną definicję: nazywamy "rzeczami" rzeczywistości, które bezpośrednio nie podporządkowują się naszym chęciom. Wiedział o tym Kant: "Moja myśl nie narzuca rzeczom żadnych powinności". Przed tymi, którzy chcą ją zmieniać rzeczywistość stawia pułapki, wysiłek, całą serię działań usłanych przeszkodami i ograniczeniami.
Pilot usuwa to wszystko. Umieszcza nas w świecie, w którym chcieć to móc. Ta rzecz utwierdza nas w przekonaniu, że mamy rację uważając się za władców świata. Mając na poparcie doświadczenie pokazuje, że jesteśmy w stanie bez wysiłku, z daleka realizować nasze pragnienia. Niewątpliwie należy przycisnąć taki czy inny guzik - a więc działać, nawet jeśli w sposób bardzo ograniczony. Ale jest to działanie minimalne. Kciuk jest bezpośrednim przedłużeniem myśli w dyskretnym akcie aprobaty.
Pilot wygrywa tam, gdzie przegrała modlitwa. Weź swojego pilota. Spróbuj obniżyć lub podwyższyć temperaturę, spraw aby noc zapadła, aby nadszedł świt, żeby ktoś się rozebrał lub natychmiast ubrał, żeby szafy się zapełniły (jedzeniem, ubraniami, bielizną, muzyką, mydłami i zapachami). Poszukaj przycisków odpowiedzialnych za pokój na Ziemi, za koniec biedy, za ogólny dobrobyt, za wzajemny szacunek, za trwały rozwój, za godność. Za życie wieczne.
ŁÓŻKO
U siebie; poranek, tuż po obudzeniu
Czy wszystkie rzeczy są naprawdę rzeczami? Zaledwie otworzyłem oczy, gdy to bezsensowne pytanie powróciło. Pogłębiło jedynie stan zagubienia, który zwyczajowo towarzyszy moim pobudkom. Wiem, że są ludzie, którzy natychmiast, w ułamku sekundy odnajdują świat. Tak jak otwiera się okiennice. Tak jak stopa znajdująca oparcie na piasku po dopłynięciu do brzegu. Szybko znaczy dobrze. Bez wahania, bez trudności.
Dla mnie, odkąd pamiętam, budzenie się zawsze było sprawą skomplikowaną. O poranku świat jest niekompletny. Przybliżony, niedokończony. Mam jakieś fragmenty, jakieś kawałki, ale brakuje reszty. Rzeczy odbudowywują się powoli, jak kawałki porozrzucanej układanki, jeden po drugim odnajdujące swoje miejsce, w swoim własnym rytmie, w sposób uniemożliwiający mi przyśpieszenie tego rytmu i jakąkolwiek kontrolę. Próbowałem wszystkiego. Na próżno. Zawsze po obudzeniu mój świat pojawia się źle uczesany. To jest świat w brudnopisie, źle określony, czasem po prostu niezwykły.
Wyobraź sobie na przykład, że wszystko jest biało-czarne, płaskie, bo formy i kolory zniknęły. Albo że chodzisz ulicami zagranicznego miasta, pełnego reklam i napisów, z nazwami sklepów wypisanymi nierozszyfrowywalnym alfabetem: po rosyjsku, grecku, po hebrajsku, tybetańsku, tamilsku, albo po chińsku. Albo idziesz w gęstej mgle po znanej drodze: stare odległości nagle się zmieniają, kontury zacierają się, dźwięki brzmią inaczej, jak przez watę. Teraz masz, z grubsza, opis tego, co nazywam porankiem.
Tego ranka, pomimo napisów po tamilsku i czarno-białego filmu, chciałem zacząć natychmiast. Czy wszystkie rzeczy są rzeczami? Na przykład moje łóżko - wszyscy uznają je za rzecz. Mimo to, kiedy tak sobie leżę, to nie mogę traktować łóżka jak rzeczy. Odnoszę nawet wrażenie, że postrzeganie łóżka, w którym się znajduję, jako rzeczy, wymagałoby ode mnie wielkiego wysiłku, wysiłku nadludzkiego, jakiegoś przełamania się.
To raczej rodzaj sytuacji przestrzennej: rozciągnięcie, leżenie. Rodzaj struktury świata, a nie przedmiot. Nie drewniane listwy i metalowa rama. Łóżko jako świat położony nie jest ani materacem, ani podtrzymującą go konstrukcją stolarską.
Ta trudność znika, gdy tylko spojrzysz na łóżko z zewnątrz. Kiedy kupujesz łóżko, kiedy je rozkładasz, albo naprawiasz, kiedy się przeprowadzasz i je przestawiasz, pakujesz je, mierzysz, sprawdzasz wagę i ustawiasz na nowo (przejdzie przez drzwi? A korytarz? Na pewno pod tym kątem?), kiedy sprzątasz, albo zmieniasz pościel - łóżko zdaje ci się rzeczą, bez wątpienia. Jedną z wielu. Szczególną, obciążoną symbolami, emocjami, wspomnieniami i przyszłością: tu się rodzimy i umieramy, tu uprawiamy miłość, tu marzymy, zmartwychwstajemy, płaczemy, rozpadamy się. Wszystkie okresy naszego istnienia mają związek z tą ograniczoną przestrzenią. To tylko rzecz, a przecież jak zaczynamy nią manipulować, to oglądamy ją z zewnątrz.
Przestaje być rzeczą, gdy tylko się w nim położysz. W jaki sposób zachwianie pozycji, jej zmiana na horyzontalną, tak całkowicie może zmienić postrzeganie? Dlaczego? Nie ma sensu zastanawiać się nad powszechnym zniknięciem łóżka, ale dlaczego sam fakt leżenia sprawia, że nie jestem w stanie uznać łóżka za rzecz? Czyżby była to rzecz na pół etatu? Rzecz przejściowa, niekompletna, ulotna? Jest to tym trudniejsze do zrozumienia, że czuję je całym ciałem. Odczuwam, że podtrzymuje mnie od szyi po pięty. Spoczywają na nim i są podtrzymywane plecy, pośladki, nogi.
W pozycji pionowej, na zewnątrz natychmiast uznaję, że łóżko jest rzeczą. Leżąc w nim myślę inaczej - chyba, że nerwowo kombinując i zmuszając się. Być może rzecz, która mnie trzyma przestaje być rzeczą. Łóżko, ale także krzesło, fotel, kanapa, taboret ulegają zapomnieniu jak tylko na nich siadam, albo się kładę. Wspierając mnie, niosąc mój ciężar, pozostają pod spodem, stabilne i tajemnicze. Ukryte, niewidoczne. Podpory, nic innego. Obecność dotyku. Nie rzeczy. Przypadek nie jest rzadki. Kiedy wysiadam z samochodu, albo chcę do niego wsiąść, samochód wydaje mi się być rzeczą: pudło z metalu i szkła, stojące wzdłuż chodnika. Jak tylko go prowadzę, to wprost przeciwnie: staje się kontynuacją mojego ciała, reagującą, ruchomą bańką. Niepamięć rzeczy wydaje się być mocno związana z faktem, niesienia, podtrzymywania, transportowania. Pociąg jest rzeczą, gdy widzę go przy peronie. Przestaje nią być, gdy jestem pasażerem. Tak samo samolot, zawsze zaskakujący człowieka swoją metalicznością, mechanicznością, materialnością, gdy stoi na pasie startowym. W jego środku jesteś po prostu w czystej sile i szybkości.
Nie zamieszkujemy tego samego świata stojąc i leżąc. Istnieje świat leżący i świat stojący i oba mają niewiele punktów wspólnych. Podobnie istnieje świat siedzący, świat klęczący, świat przykucnięty... Jedne z drugimi niedużo mają wspólnego. Życie pionowe i życie poziome z definicji nie mogą być równoległe. W łóżku zmienia się cały stosunek do przestrzeni. A stosunek do czasu? Czy mamy te same przekonania leżąc i stojąc? Te same uczucia? Ten sam umysł? Nikt nie może być pewien odpowiedzi na "tak" lub "nie" w sposób jednoznaczny i zdecydowany. Mamy mocne jak stal przekonanie, że świat jest ciągły, a charakter ma jednorodny. Spróbuj wyciągnąć się na ziemi w miejscu, w którym pracujesz, oglądaj sufit, oglądaj podłogę z bliska. Czy na pewno obserwujesz ten sam świat? Bez względu na to, czy odpowiesz tak, czy nie, zastanów się nad sensem odpowiedzi. Co dokładnie znaczy, że to ten sam świat? Albo że inny? Czy to co widzę innego leżąc na łóżku lub podłodze zgadza się z tym, co widzę stojąc? W jaki sposób? Gdzie jest świat łączący te dwa różne światy? Czy to przedmiot wiary, czy postrzegania? W sumie, szczerze mówiąc, łóżko jest statkiem kosmicznym. Pomiędzy dwoma światami.
TELEFON KOMÓRKOWY
Na schodach, pomiędzy dwoma spotkaniami
Dokładnie w momencie, w którym zacząłem schodzić po schodach, dzwoni w kieszeni. Zawsze dzwoni w momencie, w którym... Telefon komórkowy pokryty jest pochwałami i kartami kredytowymi. Pozwala rozmawiać z kimkolwiek skądkolwiek. Jest to jednak rzecz z gatunku najgorszych. On również ma podwójną twarz, swoboda i kajdany. Jego wygoda, jego dostępność, jego wszechobecność sprawiają, że jest on również nie do wytrzymania.
Oto rzecz, która dzwoni w sposób niestosowny, wibruje, miga, aby w kieszeni, przy pasku, w samochodzie - w samym sercu - zasygnalizować, że są ludzie, którzy chcą z tobą rozmawiać, nagle, natychmiast, poprosić o radę, zlecić pracę, zasugerować sposób działania, podzielić się najświeższymi nowinami, zapytać co u ciebie i którzy chcą rozmawiać z tobą bez względu na to, co robisz i gdzie jesteś.
Komórka jest jak zegarek: bezlitośnie podporządkowuje cię zewnętrznym przeszkodom. Ale zegarek ma w sobie coś bezosobowego i nieodwołalnie regularnego. Komórka zależy od poszczególnych ludzi i w sposób przypadkowy uzależnia cię od ich kaprysów i potrzeb. Samowolnie pojawiające się wypadki, które nagle przerywają twoje działania, myśli, miejsca, przeważnie nie mając z nimi nic wspólnego. Bywają nawet nie tolerowane.
Powiesz, że do tego właśnie sprowadza się istota telefonu: bez uprzedzenia, wtargnięcie byle kogo, bardzo specyficzna forma brutalności w relacjach międzyludzkich. Bez najdrobniejszej refleksji - i tu jest istota sprawy - o tym, dzwonek, być może, przerywa i zakłóca szczególny moment w życiu myślącego ciała. Przy telefonie na modłę starodawną mimo wszystko można było nie być. Możliwa była ucieczka przed archaicznym telefonem stacjonarnym. Udawało się chwilami uniknąć możliwości bycia dościgniętym, przyłapanym, złapanym. Telefon komórkowy usiłuje nie dopuścić do tych drobnych ucieczek.
I ty i ja wiemy, że to mu nie wychodzi. Istnieje cała seria sztuczek pozwalających przechytrzyć te bezustanne wtargnięcia nieoczekiwanych głosów zawsze i wszędzie. Skrzynka głosowa, SMS-y, przekazywanie połączeń i inne tego rodzaju taktyki pozwalają ci odwlec moment prawdy. Mimo wszystko oczekuje się, że odbierzesz informacje możliwie szybko, rzucisz się na nie tracąc oddech, zagoniony, z poczuciem winy, gdy tylko odblokujesz linię. Ponieważ fundamentalnym założeniem, powodem istnienia telefonu komórkowego, jego celem explicite jest nieustające połączenie, non-stop, bez ograniczeń, ciągle, w dzień i w nocy. Z tym, co masz w komórce: z twoimi faksami, twoimi zdjęciami, wiadomościami, zamówieniami, z twoimi e-mailiami, twoimi informacjami głosowymi, tekstami, programami telewizyjnymi, z ulubionymi filmami, z poradami zdrowotnymi, ciśnieniem tętniczym, poziomem glukozy, i, jeśli znajdzie się powód, z wiadomością o alarmie ratunkowym - w razie niebezpieczeństwa nawet bez baterii, a także z nadajnikiem ukf, prognozą pogody, notowaniami giełdowymi i ze wszystkim, co konieczne jest do przetrwania. Z jednym przykazaniem: nie będziesz się rozłączał! Cel: stworzyć "w środku" i "poza". Kiedyś ludzie żyli w świecie. Teraz są poza, poza zasięgiem. Nie zdają sobie sprawy z tego, co ryzykują. Od tej chwili są zgubieni, tak jak te niegdyś ludzkie gatunki żyjące, jak mówią, w pewnych strefach nadbrzeżnych czy górskich, których nie pokrywa zasięg anten. To poza maleje z dnia na dzień. Pokrycie jest ogólne. Komórki coraz mniejsze. Im bardziej maleją, tym większe mają możliwości. Rzeczy do komunikacji, maszyny do samotności. Bądźcie wolni zawsze i wszędzie - oto najpowszechniejszy dręczyciel.
KLUCZ
W domu, poranek
Od kilku dni z rzeczami nic się nie dzieje. Są tutaj, ale płaskie i zamknięte. Milczące. Nic nie mogę z nich wyciągnąć. Nic nie daje intensywne wpatrywanie się, nic. Całkowita obojętność. Przyglądam się łazience. Totalna porażka. Nie ma sposobu, by wykrzesać jakąś myśl z gąbki czy szczotki do zębów. Kosz na śmieci pozostaje niewzruszony, nie kłopoczą go załogi odziane we flamandzkie błękity lub angielskie bawełny. Mój plan badań rzeczy jest nie do zrealizowania. Wszystko to jest głupie i źle pomyślane. Dobre wyjście z sytuacji: zrezygnować, położyć kres temu małemu szaleństwu.
Kiedy postanawiam wyjść z domu, nie mogę odnaleźć kluczy. Nie ma ich ani na biurku, ani w sypialni, ani w kieszeniach kurtki. Dlaczego miałbym zostawić je w kuchni? Jak tak dalej pójdzie, to się spóźnię. Muszę je natychmiast znaleźć. Klucze zapasowe są niedostępne. Typowy przykład przewrotności kluczy: kluczyk do szuflady biurka, w której znajduje się zapasowy pęk kluczy zaczął się zużywać, więc poprzedniego dnia kazałem go dorobić, ale bezmyślnie zamknąłem szufladę, a oba pasujące do niej kluczyki (stary i dorobiony) znajdują się w zagubionym pęku kluczy. Już zdajesz sobie sprawę z jaki mam kłopot.
Spostrzegam wreszcie pęk kluczy na kominku. Obserwuję je z uwagą i wdzięcznością. Dziwna rzecz! Cztery kawałki metalu, rowki, wyżłobienia, brzegi nacięte, jak diagram, z łańcuchem górskim na horyzoncie, rzecz brzęcząca, dosyć brzydka, bez wdzięku. Mimo wszystko pełna witalności, potężna, nieodzowna, warunek wejścia, wyjścia, mieszkania, jeżdżenia, pracowania, podróżowania.
Najpierw pojedynczy klucz. Wysmukły, określony liniami prostymi. Oczywiście metalowy. Klucz nigdy nie bywa wiotki lub nietrwały. Szczególna twardość i tyleż samotności. Milczenie zacięte, skupione na sobie. Klucz posiada podstawowe cechy władzy: jest enigmatyczny, samotny, bezsensowny w odosobnieniu. Sam w sobie pozbawiony sensu tak jak i wszelkiej skuteczności: spójrz na klucz zagubiony, nie do użycia. Wygląda żałośnie, jak martwa ryba. Kawałek metalu wrzucony w bezużyteczność, nieruchomy ciężar.
Klucz, aby żyć, musi otwierać lub zamykać. Dawać dostęp lub go uniemożliwiać. Cel jest nieistotny: dom, sejf, szafa, samochód, biurko. Wszystkie klucze, z mosiądzu czy ze stali, z żelaza czy z aluminium, mają tę samą skondensowaną moc: umożliwiają otwarcie, pilnują zamknięcia. Dzierżą moc nad drzwiami. Nikt, kto nie dysponuje identycznym kluczem, nie będzie mógł otwierać ani zamykać.
Klucz do samochodu (do motocykla, do skutera) osiąga szczyt tej mocy: zapala, pobudza, wprawia w ruch. Mieści w sobie możliwości silnika, podróży, prędkości. Samochód bez kluczyka jest bardziej jeszcze osamotniony niż klucz bez swego zamka: nieobecność skrawka metalu sprawia, że cały mechanizm pozostaje bezwładny, niepotrzebny, opuszczony.
Nagle przechodzą mi przez myśl te wszystkie klucze, które mi dano, i te, które ja sam dałem. Znak zaufania i, gdy jest to bezużyteczne, dowód miłości. Podarować pęk kluczy, otrzymać pęk kluczy, oddać, odebrać – czyżby po tym poznawało się u nas miłość? Może lepiej byłoby powiedzieć, że gdy dwoje ludzi się kocha, to jedno jest kluczem do drugiego. Sprawa ścisłego dopasowania, idealnej precyzji konturów. W gruncie rzeczy nie ma to nic wspólnego z uzupełnianiem. Klucz nie uzupełnia zamka. Otwiera go, pobudza, daje mu własną siłę. Zakochany oddaje osobę, którą kocha jej samej, pełni, którą może osiągnąć. Z całą zagadkową surowością właściwą miłości.
Miniona miłość: drzwi zamknięte lub niedające się zamknąć. Pomyśl o tym: nasze miłości są jak pęk kluczy, a każdy z nich po kolei otwiera lub zamyka - nie, bez wątpienia nie całość naszego "Ja", bo "całość naszego Ja" nie istnieje - tę czy inną część. Szufladę, dziedzinę, drzwi, silnik.
Czas wyjść.
OKULARY PRZECIWSŁONECZNE
Kawiarniany ogródek, poranek, w mieście
Fala upałów się cofa. Od trzech dni po jednej gwałtownej burzy nadchodzi następna. Dziś rano zrobiło się zdecydowanie zimniej. Ale światło dnia jest tak intensywne, że aż niepokojące, a niebo absolutnie jasne. Deszcze wszystko umyły. Aż do serca światła. Na horyzoncie ani odrobiny kurzu. Jedynie ostrość, czystość, żadnego atomu mgły. Rzadko się to widzi. Tak rzadko, że momenty, w których takie światło się pojawia, uświadamiają nam, w jak matowym świecie zazwyczaj się poruszamy.
Okulary przeciwsłoneczne noszę właściwie tylko w pełni lata i gdy jestem na południu. Ale tego ranka nie da się bez nich wypić kawy i przeczytać gazety na tarasie kawiarni. W odbiciach szyb dzięki swoim oczom widzę, że nie widzę swoich oczu. W tym zręcznym ukryciu, w tym drobnym, a absolutnym wybiegu tkwi specjalna moc czarnych okularów. To mogłoby tłumaczyć, dlaczego ta rzecz zawsze zadaje szyku. Rzadki przypadek: powszechna na całym świecie, używana przez wszystkie warstwy społeczne, noszona w taki sam sposób przez wszystkie pokolenia - ta rzecz mimo wszystko chce się wydawać elitarną. Najbardziej nieustępliwie elitarna z rzeczy najbardziej użytecznych. Jej elegancja nie ma nic wspólnego z jej banalną użytecznością. Te okulary chronią przed blaskiem słońca, ale to jest ich funkcja uboczna.
Tym, co ma znaczenie w okularach przeciwsłonecznych, jest, po pierwsze, ich natychmiastowa zdolność przenoszenia nas w inny świat. Zielony. Albo żółty. Albo niebieski. Albo różowy. Albo brązowy, albo brunatno-beżowy. Inaczej pokolorowany, inaczej wyraźny niż ten pierwszy. Bez rozproszonego blasku, bez ostrych kolorów. Ten świat nr 2 jest szczególny: w pełni przypomina świat nr 1 (rozpoznajesz miejsca, ludzi, rzeczy, w gruncie rzeczy nic naprawdę cię nie zaskakuje) i całkowicie się od niego różni (kolor nieba, odcienie światła, kontury rzeczy, żaden widok nie jest tożsamy).
Nie trzeba być filozofem, aby uznać, że wygląd rzeczy zależy od naszego na nie spojrzenia. Rzeczy nie są takie, jakimi je widzimy, a mimo wszystko mogą być dla nas jedynie w ten sposób. Nie można wyjść poza własne spojrzenie. Okulary jednak zmieniają to spojrzenie. Są kolorowymi filtrami, dokonują deformacji i transformacji. A gdybyśmy chcieli zdjąć nasze zwykłe spojrzenie, tak jak zdejmuje się okulary słoneczne? Jak należałoby się za to zabrać? Wydłubać sobie oczy? Czy jedynie spojrzeć na świat pod innym kątem? W tych okularach jest coś bardziej niepokojącego i bardziej istotnego. Zasłaniają oczy. Są jak maski na odwrót (maska zazwyczaj ukrywa wszystko z wyjątkiem oczu). Ukrycie spojrzenia powoduje wyjątkowy rodzaj wycofania, wprowadza dystans, przeszkodę, która każe się obawiać zagrożenia, szerzy nieufność. Nie bez powodu generałowie, gwiazdy kina, szefowie mafii, esteci i oprawcy pokazywani są - i każą się pokazywać - w czarnych okularach. Tym razem czarnych. Słońce nie ma tutaj nic do rzeczy. Okulary mają tylko ciągle skrywać wzrok. Być może przeróżnych ludzi, którzy je noszą, łączy niejakie umiłowanie tajemnicy i okrucieństwa.
Zalety czarnych okularów skupiają się niewątpliwie wokół tej nieprzejrzystości, która jest nieuświadomionym celem innych spojrzeń. Strona szykowno-elitarna może się łączyć z wprowadzeniem dystansu, z niemożnością spojrzenia w oczy, z oznajmieniem: "patrzę na was, ale sam jestem chroniony, ukrywam się i wy mnie nie rozszyfrujecie". W ten sam sposób władza i okrucieństwo współdziałają ze spojrzeniem, które ucieka przed równością, nie dając zgody na bycie oglądanym.
Sedno sprawy: spojrzenie, o którym wiesz, że cię bada, podczas gdy ty badać go nie możesz. Nie odczuwasz bezpośrednio obecności drugiej osoby. Podejrzewasz tę obecność. Domagasz się jej za nieprzejrzystym ekranem i jej nie doświadczasz. Ta obecność nabiera mocy, staje się groźna proporcjonalnie do oddalenia. Trwa w wycofaniu. Ukrywając oczy, i tylko oczy, czarne okulary pośrednio odkrywają to, na co pozwala otwarte spojrzenie: poznawanie się zmysłami, pokłady klarowności, grę w przyciąganie.
W myśli postaw obok siebie islamską kobietę okrytą czadorem i nudystę w okularach słonecznych. Kobieta w zasadzie ukrywa wszystko, nawet twarz. Widoczne pozostają jedynie jej oczy. Nudysta ukrywa tylko oczy. Które z nich będzie lepiej schowane? Dlaczego? Oto zabawa na długie zimowe wieczory.
Z tego wszystkiego zapomniałem o gazecie.

Książka "51 zabaw (z) rzeczami. Doświadczanie rzeczywistości" - Roger-Pol Droit - oprawa miękka - Wydawnictwo Gdańskie Psychologiczne. Książka posiada 167 stron i została wydana w 2005 r.